,,Michał Gołębiowski – pielgrzym podhalański”.

Recenzja Jerzego Gizelli z debiutanckiej powieści Michała Gołębiowskiego ,,Dalej tylko pola"(Arcana nr 179, wrzesień-październik 2024).

Michał Gołębiowski (rocznik 1989) to uznany już eseista, tłumacz, historyk i teoretyk literatury, doktor nauk humanistycznych, redaktor pisma „Christianitas”, „Nowych Książek”. Publikował też m.in. w „Więzi”, „Teologii Politycznej”, „Pressjach”, „Aletei”, „Nowej Konfederacji”. Wydał dotychczas trzy eseje w formie książkowej: Niewiasta z perłą. Szkice o Maryi Pannie w świetle duchowości katolickiej (2018), Bezkres poranka. O teologii poetyckiej i teologiach kontrkultury (2020), Słodka ziemia. O kulturze wyczerpania i powrotach nadprzyrodzoności (2023). Poza tym jest autorem bądź współautorem trzech tomów studiów: Małżeństwo Józefa i Maryi w literaturze i piśmiennictwie staropolskim doby potrydenckiej (2015), Nagość w kulturze (monografia) – współredaktor (2017), Ojcowie Kościoła i dylematy religijności wczesnonowożytnej. O wpływach patrystycznych na prozę staropolską w latach 1545-1658 (2021). Może warto dodać, że autor deklaruje się jako miłośnik muzyki rockowej zespołów The Who, Grateful Dead i Moby Grape. Poza tekstami ulubionych zespołów, tłumaczy także teksty piosenek innych autorów anglojęzycznych, m.in. Pete’a Townshenda, piosenkarki Carole King, rockmana i tekściarza zespołu Grateful Dead – Roberta Huntera. Imponująca skala absorpcji – często wykluczających się ideowo toposów: od Panny Maryi i średniowiecza oraz baroku do kontrkultury oraz „kultury wyczerpania” – beat generation, postmodernizm i pop-art. Komu to nie wystarczy, może jeszcze sięgnąć do źródeł informacji o autorze, gdzie czytamy, że „w 2021 roku Michał Gołębiowski został koordynatorem podzespołu ekspertów ds. podręczników do języka polskiego” powołanego przez profesora Przemysława Czarnka (wraz z prof. Bogusławem Dopartem z UJ i dr Pawłem Milcarkiem, wykładowcą UKSW) w ramach zespołu w Ministerstwie Edukacji i Nauki „postulującego większy udział historii idei w nauczaniu epok literackich”. Przypomnieć warto, że Paweł Milcarek od 1995 roku walczy o przywrócenie łaciny w liturgii katolickiej.

Michał Gołębiowski wydał właśnie pierwszy tom prozy pt. Dalej tylko pola. Po obfitej rekomendacji biograficznej, notach z tyłu okładki i na skrzydełku sięgnąłem po prozę autora z pewnym niepokojem. Co to będzie? Jakiś Confiteor w stylu Towiańskiego i Przybyszewskiego razem? Przeczytałem tę książkę jednym tchem, nie znalazłem w niej śladu obłędu, „kampusowej” infantylnej i wulgarnej paplaniny w stylu amerykańskim, ani dewocyjnego nudziarstwa. To proza opowiedziana przez wrażliwego (może trochę nadwrażliwego) narratora, wykładowcę filozofii, a przy tym człowieka wierzącego, bogobojnego, napisana piękną polszczyzną, nie mającą niczego wspólnego z współczesną prozą polskich debiutantów, od której doznaje się mdłości i zwątpienia w zdrowy rozsądek. To nie znaczy, że autor nie ma żadnych cech wspólnych ze swoją generacją. Nie jestem zwolennikiem żadnej formy muzyki preferowanej przez autora a zarazem narratora tej powieści, który obficie cytuje angielskie teksty nagrywane jeszcze w latach 60., 70., i 80. ubiegłego stulecia, które pojawiają się jak refren a nawet motto w stałych fragmentach narracji – np. nasilenia poczucia osamotnienia, znużenia wspomnieniami z przeszłości, czasem zniecierpliwienia monotonnym rytmem otaczającego świata. Wolałbym, żeby autor preferował bluegrass country, southern gospel – szczególnie z regionu Appalachów…

Zaskakujący debiut. Czy to na pewno powieść? W większości to monolog wewnętrzny, dialogów niewiele. To dziwna forma literacka. Prawie bez akcji – bo jaką akcją jest myślenie? Tyle, że autor–narrator (nie są do końca ze sobą tożsami) myśli o świecie i Bogu, o swoim obowiązku wobec wiary i umacniania jej w sobie przy pomocy modlitwy, także różańcowej, uczestniczenia w liturgii, sakramentach i myślenia o świecie, w którym co krok dostrzega wolę stwórcy. Moralitet? Głównym wątkiem spajającym tę narrację jest choroba i śmierć ojca, od razu należy dodać, że od wczesnej młodości obaj nie mogli się ze sobą porozumieć; poza umiejętnością rozpalania ognia ojciec nie przekazał synowi żadnej wiedzy, żadnej mądrości życiowej – i o to syn ma pretensje do niego, wracając do domu z przerwanych nad morzem (Kołobrzeg) wakacji. Jest przełom lipca i sierpnia, szczyt upałów, ojciec jest w szpitalu w ciężkim stanie, w rodzinnej miejscowości opowiadacza. Należy spodziewać się najgorszego.

Podróż pociągiem na Podhale trwa długo, do Nowego Targu, z przesiadkami, z jedzeniem w tajskich jadłodajniach – atmosfera tego fragmentu przypomina niektóre utwory Wojciecha Chmielewskiego czy Rafała Wojasińskiego; i tam znajdziemy motywy wątłego kontaktu ojca z synem, którzy, obaj zabiegani i zagubieni w natłoku zajęć, próbują ze sobą rozmawiać przy zjadanym naprędce posiłku – wspólne jest tylko milczenie, pojedyncze słowa, równoważniki zdań. Ktoś może skwitować to krótko – zerwana więź międzypokoleniowa, coraz częściej dzieci i rodzice tracą ze sobą kontakt, zapatrzeni w tzw. media społecznościowe, a właściwie anty-społecznościowe. Bliskimi stają się ludzie „od polubień”, obcy, awatary, przypadkowi, często zupełnie sobie obojętni, bo z najbliższymi coraz trudniej się porozumieć. To jest ta nowa światowa rodzina – w krzywym zwierciadle. Nie masz konta na Twitterze albo na Facebooku – nie istniejesz także w realu. Ale jest jeszcze inna wykładnia wątku „człowieka w podróży”, bardziej metafizyczna: „Zresztą całe nasze życie tak właśnie wygląda. Jest jak podróż pociągiem do wyznaczonej stacji. Ludzie, z którymi związujemy nasze życie, to pasażerowie, tacy jak my. Dosiadają się, żeby w wyznaczonym czasie wysiąść na swojej stacji. Czasem są z nami na dłużej, a czasem krócej. Rzadko się zdarza, aby osoby, które do nas dołączyły, opuściły pociąg na tej samej stacji, co my. Właściwie nie zdarza się to prawie nigdy”. To może te media nie są tak demoniczne, jak się często sądzi?

Zachwycając się bezkresem morskim i morskimi specjałami, narrator wraca do swoich rodzinnych stron – wygłasza monolog pochwalny na cześć gór i Podhala: „Wczesne poranki są na południu chłodne, rześkie, przenikliwe, nawet latem. Mają w sobie jakąś czystość, o której nie zapominam nawet wtedy, gdy od dłuższego czasu jestem daleko”. Przed podróżą – także w sensie metaforycznym – uczestnictwo w mszy świętej w „ciasnej kaplicy” z figurkami św. Jana Nepomucena i świętego Franciszka – Franciszek, „mnich w podartym habicie trzymający w kościstych dłoniach ludzką czaszkę”. Ten święty kojarzy nam się raczej z „kwiatkami”, zachwytem nad światem stworzonym przez Pana Boga a nie z memento mori. W tym samym rozdziale przypowieść o dialogu Abrahama i Lota, przytoczona w kazaniu: kiedy obaj stanęli na rozdrożu – „cały ten kraj jest przeznaczony dla ciebie. Odłącz się ode mnie. Jeśli ty zachcesz udać się w lewo, ja pójdę w prawo; jeśli ty udasz się w prawo, ja wyruszę w lewo”. I ta przypowieść odnosi się do relacji ojciec – syn. Ojciec narratora zostawił w pewnym momencie rodzinę. Czyli poszedł w lewo, syn poszedł w prawo…

Proza Gołębiowskiego jest delikatna, to myślenie człowieka jeszcze bardzo młodego, ale już stale kontrolującego swoje przygotowanie do zbawienia. Takiej prozy brakuje w naszej literaturze. Żeby nawiązać kontakt z współczesnym czytelnikiem podrzuca mu autor między tekstami piosenek rockowych cytaty z Biblii, z Ewangelii, fragmenty psalmów i modlitw  – to przypomina metodę szwedzkiego zespołu Sabaton, który gloryfikuje bohaterstwo żołnierzy różnych okresów historycznych i różnych narodów, w tym wyczyny naszych bohaterów z Bitwy pod Wizną, Powstania Warszawskiego, czy skrzydlatej formacji króla Jana Sobieskiego pod Wiedniem. Skoro nie ma innej drogi, można to warunkowo akceptować, zgrzytanie zębów  wyciszyć.  O metodzie stojącej za tego rodzaju „pomieszaniem” pop-kultury z klasyczną historią literatury i filozofii rzadko piszemy w „Arcanach” – zapewne temat ten wart jest szerszego omówienia. Może Gołębiowski zrobiłby to dla naszych Czytelników przy okazji? O bergsonizmie czy innych parantelach nie ośmielam się wymądrzać. Z Bergsonem i jego błędami rozprawił się już dawno jeden z najwybitniejszych jego uczniów, dominikanin, profesor teologii fundamentalnej i dogmatyki na Papieskim Uniwersytecie Świętego Tomasza z Akwinu w Rzymie, Reginald Garrigou-Lagrange. Dodać wypada, że ten przeciwnik modernizmu w Kościele był promotorem pracy doktorskiej św. Jana Pawła II. pt. Zagadnienie  wiary w dziejach Świętego Jana od Krzyża. Tego ostatniego świętego Michał Gołębiowski cytuje w swoim utworze, a bergsonizm mu się znudził – jako narratorowi prozy.

Nie sposób omówić wszystkich wątków tego utworu, np. kapitalnych opisów przyrody podhalańskiej, gwałtownej zmienności pogody, kolorów, dźwięków natury (bo wieje tam na Podhalu prawie zawsze) i rzadko jest to wiatr ciepły, fenowy, zwany „halnym” – do tego dochodzą zapachy: drzew, kwiatów, łąk, torfowisk, dymu z ognia w piecu osadzonym na ścianach drewnianego wnętrza domostwa, czy zapach kadzidła wydostający się w czasie nabożeństwa przez otwarte drzwi świątyni.

Jaka jest wiara górali? W przypowieści o pobycie Pana Jezusa na Podhalu znajduje się  taki komentarz: „Mają mocnego ducha, potrafią poradzić sobie z klimatem i uświęcić się przez trudną ziemię. Ich serca bywają też, co prawda, uparte i małostkowe. Niech więc ich gazdowanie nie będzie dla nich zbyt łatwe, tak, żeby nie zapominali, że polegać należy tylko na Bogu, a nigdy na sobie” (s. 67). To jest mocne wyznanie autora–narratora, wyznanie wiary rozpisane ma różne głosy w całym utworze. Inny przykład, opis wędrówki górali na Mszę Świętą w bazylice (w Ludźmierzu):

Zadowalam się chwilą, kiedy jestem nikomu nieznany, ale też, jak się wydaje nikt specjalnie mnie nie zauważa. Rzeczy stają się prostsze. Po prostu idziemy, reszta jest nieistotna. Jestem sam wśród ludzi, wtopiony we wspólny rytuał; sam, ale nie tak, jak bywa się samemu wtedy, gdy żyje się w mieście. Tutaj mogę poczuć wspólne osadzenie w jednym i tym samym świecie. Sądzę, że to siła tego obrządku, przeżywanego jak oczywistość, wspólnie spełnianego przez ludzi, którzy nie są, bo nie potrzebują być przesadnie refleksyjni (s. 106-107).

To chyba kluczowy moment tej prozy, kapitalny wgląd w duszę katolickiego narodu, w zbiorowego ducha (tak, zbiorowego) tego ludu. I może jeszcze jeden cytat na zakończenie wątku religijności prostych górali:

Czasem słońce napełnia mnie poczuciem pewności. Kiedy ktoś mnie wtedy zapyta, dlaczego w dalszym ciągu żywię wiarę w Boga, to odpowiem »Weź Pismo Święte i pójdź z nim na pastwiska na Podhalu. W Nowym Targu, w Ludźmierzu, w Starym Bystrym. Pójdź tam, daleko, w pola albo na torfowiska. Usiądź na trawie i zacznij czytać, godzinę albo dwie. Wrócisz stamtąd jako mistyk« (s. 119).

Nie każdy zgodzi się z tak wycyzelowanym, żeby nie powiedzieć sielankowym, obrazem Podhala i jego mieszkańców.

Jak się zakończy dialog ojca z synem? Autor na pewno zaskoczy większość czytających, ojciec umierając zostawi synowi testament. A wcześniej da nieźle po nosie bohaterowi. A więc to piękna przypowieść o tym, jak można czasem niesprawiedliwie oceniać inną osobę. Kobiety w tej prozie pełnią rolę drugoplanową, patriarchalizm wynika także z nieprzenikalności duszy ludzkiej, na Podhalu jest to nadal akceptowane. Może i dobrze? Natomiast miałbym zastrzeżenie tylko do jednej cechy tej prozy: antropomorfizacji zwierząt domowych. Trochę to dziwne, że odejście ulubionej kotki jest boleśniej  odczuwane i przeżywane jako strata niż śmierć własnego ojca. Czy po to są także „msze” dla ludzkich ulubieńców i „cmentarze dla psów i kotów”? Przez wielu czytelników (starszych) to może być odebrane jako krytyka wiary katolickiej. Powoływanie się na dobroć Świętego Franciszka jest w wielu wypadkach nadużyciem – ten święty nie był „zwierzolubem”. Święty Franciszek trzyma w rękach czaszkę –  atrybut ze świata ludzi. A przecież śmierć czyha nawet w raju: Et in Arcadia ego. Zamiast podnoszenia brwi lepiej może przyjąć formułę Macieja Urbanowskiego na określenie ducha tej prozy: „kulturowa propedeutyka do wiary chrześcijańskiej”.

 

Michał Gołębiowski, Dalej tylko pola, Wydawnictwo Dębogóra, Dębogóra 2024, ss. 241.

 

Jerzy Gizella (ur. 1949 w Krakowie) – absolwent polonistyki UJ. Doktor nauk humanistycznych. W latach 1982-1986 pracownik naukowy w Zakładzie Psychologii Ogólnej Instytutu Psychologii UJ. Poeta, eseista i krytyki literacki. Za twórczość poetycką otrzymał w 1980 roku nagrody im. Andrzeja Bursy i Stanisława Piętaka. W stanie wojennym współpracował z prasą drugiego obiegu, m.in. ,,Arką” i ,,NaGłosem”. W 1986 wyjechał do Paryża, a następnie wyemigrował do USA, gdzie mieszkał w latach 1987-2004. Debiutował w piśmie ,,Poglądy”. Współtwórca i pomysłodawca nazwy grupy poetyckiej ,,Tylicz”. Autor tomików poetyckich, m.in. Obustronne milczenie (1977), Szkoła winowajców (1980), Sąsiad marnotrawny (1998), Nocna straż (2001), Tu ciało tam dusza (2004), Podróż romantyczna autobusem 159 (2019) oraz zbioru recenzji i szkiców Pożegnanie z uproszczeniami (2003). Członek redakcji dwumiesięcznika ARCANA. Ostatnio opublikował Kresy (literackie) bez granic (2021).

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Pamiętaj o kulturze w dyskusji. Każdy komentarz jest sprawdzany przez Administratora