(…) To historyczne dziedzictwo tłumaczy, dlaczego spośród wszystkich imperiów, jakie rozpadły się od czasu II wojny światowej, żadnemu nie było równie trudno pogodzić się z dekolonizacją, co Rosji. Wielka Brytania, której imperium rozpościerało się niegdyś na cały glob, szybko przeszła do porządku dziennego nad swą stratą – podobnie, jak uczyniły to Francja, Portugalia i inne europejskie mocarstwa. Dla nich posiadłości kolonialne, będące co prawda źródłem dumy i potencjalnych zysków, nie stanowiły czynnika samoidentyfikacji. W Anglii, by dać jeden tylko przykład, silne poczucie przynależności narodowej rozwinęło się już w XVI wieku, zanim Anglia zdobyła znaczące terytoria zamorskie.
Tymczasem w Rosji, gdzie poczucie tożsamości etnicznej od zawsze nierozerwalnie związane było z imperium, jego upadek był bolesny i oszałamiający. W gruncie rzeczy nic tak nie troska wielu współczesnych Rosjan, nawet pogorszenie ich warunków bytowych i powszechna przestępczość, i nic tak nie obnaża w ich oczach prestiżu rządu, jak nagła utrata statusu wielkiego mocarstwa. Ich kraj, za komunizmu będąc super-potęgą równą Stanom Zjednoczonym, w ich odczuciu traktowany jest dziś jak państwo Trzeciego Świata, pokorny odbiorca zachodniej dobroczynności. Atrakcyjność czerwono-brunatnej (czyli komunistyczno-faszystowskiej koalicji w znacznej mierze zasadza się na tym, iż obiecuje ona przywrócić Rosji status szanowanego – czyli budzącego postrach – mocarstwa.
Tyle o rosyjskiej przeszłości. A co z przyszłością Rosji?
Poczucie izolacji i wyjątkowości, odziedziczone po prawosławiu nadal jest niestety żywe. Współcześni Rosjanie wciąż czują się wyobcowani, postrzegają się jako naród sui generis, nie należący ani do Europy, ani do Azji. Znamiona paranoi nosi ich stosunek do cudzoziemców, którzy – jakkolwiek nie rywalizowaliby ze sobą nawzajem – tworzą w opinii Rosjan jednolity wrogi blok, który w ten czy inny sposób chce ,,dobrać się” do Rosji. Dla przykładu, według ostatnich sondaży 60% Rosjan jest przekonanych, iż zachodnie mocarstwa oferują im doradztwo ekonomiczne (i, jak można domniemywać, również pomoc) po to, by osłabić ich kraj.
(…) Jakkolwiek nie byłyby irracjonalne tego typu podejrzenia, poczucie osaczenia przez nieprzyjazny Zachód jest bardzo realne. Rosyjska paranoja żywi się sama sobą, szukając i znajdując potwierdzenie w każdym wydarzeniu – w szczególności zaś w niedalekiej decyzji o rozszerzeniu NATO aż do samych granic byłego Związku Radzieckiego. Posunięcie to wzbudziło w Rosjanach najgłębszy niepokój, utwierdzając ich w przekonaniu, że nawet po wprowadzeniu demokracji i gospodarki rynkowej, wciąż uznawani są za pariasów, niegodnych pełnego członkostwa we wspólnocie narodów. Nie znam żadnego Rosjanina, bez względu na orientację polityczną, który by to pociągnięcie popierał. Wręcz przeciwnie, planowana ekspansja NATO dostarcza atutu nacjonalistom, żerującym na strachu przed Zachodem i utrzymującym, iż Rosja musi odbudować imperium i potęgę militarną, by móc upomnieć się o swoje w nieprzyjaznym świecie.
(…) Na razie jednak nowy porządek graniczy z anarchią. Tradycją rosyjskich rządów było to, że odmawiały społeczeństwu jakiegokolwiek prawa do mieszania się w sprawy państwa. Polityka była równoznaczna z administrowaniem, a prawo było raczej narzędziem administracyjnym niż nadrzędną regułą, wiążącą zarówno suwerena, jak i poddanych. W rezultacie zawsze wtedy, gdy państwu rosyjskiemu brakowało fizycznej siły, by wyegzekwować swe zarządzenia, skazane było na niemal zupełną niemoc.
Prof. Richard Pipes