„Wyobraźmy sobie, że w 1920 r. runęła II RP i zamiast niej mamy republikę sowiecką…” – rozmowa o sensie polskiej niepodległości
Znamy tę radość, jaka towarzyszyła odrodzeniu Polski. Mówi się jednak, że było to możliwe tylko dzięki czynnikom zewnętrznym, a całe te powstania, praca u podstaw, zrzeszanie się w małych wspólnotach – to wszystko było niepotrzebne. Mimo uplywu czasu, nadal jest to temat nam bliski, chociażby z racji nadchodzącego święta odzyskania niepodległości.
Portal ARCANA: Znamy tę radość, jaka towarzyszyła odrodzeniu Polski. Mówi się jednak, że było to możliwe tylko dzięki czynnikom zewnętrznym, a całe te powstania, praca u podstaw, zrzeszanie się w małych wspólnotach – to wszystko było niepotrzebne. Mimo uplywu czasu, nadal jest to temat nam bliski, chociażby z racji nadchodzącego święta odzyskania niepodległości.
Prof. Andrzej Nowak: Oczywiście wiemy, że nie tylko od zewnętrznych czynników zależało odrodzenie Polski, choć tego rodzaju sugestia ma przekonywać Polaków, że nie warto być Polakami. Wersja jest taka, że nie ma to żadnego znaczenia czy jest się Polakiem czy nie, bo i tak wszystko rozstrzygą silniejsi. Tymczasem narodowa walka o polską niepodległość i ofiary poniesione w XVIII w., w tej walce, miały ogromne znaczenie, nie tylko dla Polski. Zapomina się, jak wielki wpływ na dojrzewanie narodów, nie tylko polskiego, miał ruch ludzi, którzy decydowali się z bronią w ręku o niepodległość narodową upominać, licząc od Konfederacji Barskiej czy Powstania Kościuszkowskiego. Nie bez znaczenia była również myśl towarzysząca tym zbrojnym zmaganiom, myśl dojrzewająca w rozmaitych programach, literaturze romantycznej. Trudno przecenić znaczenie tych czynników dla rozwoju regionu Europy Wschodniej i Środkowej.
Może przesadą jest stwierdzenie, że nie byłoby narodu ukraińskiego, białoruskiego, litewskiego i żydowskiego – w sensie nowoczesnym, oczywiście mam tu na myśli ruch syjonistyczny – gdyby nie polski przykład narodowy. Ale jest to tylko przesada, a nie kompletne nieporozumienie. Inspirujący wpływ polskiego przykładu walki o niepodległość na dojrzewanie narodów i programów narodowych współdziedziczących w jakiejś mierze obszar i historię pierwszej Rzeczpospolitej jest zasadniczy. I piszą o tym ci historycy, którzy najlepiej te zagadnienia rozpoznali, jak Andrzej Walicki, Roman Szporluk, czy Tomasz Kitzwalter.
Warto podkreślić, że poza tym wysiłkiem powstańczym, wykorzystywana była też inna droga do niepodległości: praca organiczna. To wszystko przekształciło polskie społeczeństwo stanowe w nowoczesny naród, przygotowując je do dojrzałego wyboru Polski, kiedy oczywiście powstała na to szansa. Zmiana geopolityczna była tą szansą, ale trzeba było wtedy być gotowym do decyzji wyboru polskiej państwowości.
Sprawdzian tego wyboru nadszedł bardzo szybko, bo już w 1920 roku. Wtedy okazało się, że walka powstańcza i praca organiczna, towarzysząca im wspólnie wielka twórczość kulturalna i jej systematyczna popularyzacja – przekształciła chłopów i robotników z kogoś w rodzaju „siły najemnej” w dojrzałych Polaków. To sprawiło, że ci ludzie nie ulegli anomii społecznej, do której nawoływała rewolucja bolszewicka wiejąca od wschodu, a która okazała się jednak względnie skuteczna na obszarze niedawnego imperium Romanowów. Postawa naszych rodaków zatrzymała tę nawałnicę na granicach niedawno odbudowanej – również przy pomocy wielkich mocarstw – II Rzeczpospolitej. Polska została zbudowana nie tylko wysiłkiem Polaków, ale nie ostałaby się w roku 1920, gdyby nie wysiłek ich samych.
PRL dezawuowała rolę Polski przedwojennej, także i dzisiaj często wynaturza się wizerunek tamtej Niepodległej, aby ją ośmieszyć i do niej zniechęcić. Jakie znaczenie miała tradycja II RP dla dalszego kształtowania się polskiego narodu?
Miała znaczenie nieocenione, wręcz fundamentalne! Dlaczego? Wyobraźmy sobie, że w 1920 r. runęła ta II RP i zamiast niej mamy republikę sowiecką, tak jak to było w planach bolszewików. Wyobraźmy sobie dalej, że nie powstaje literacki ruch skamandrytów, jako liberalny, burżuazyjny kierunek w sztuce. Notabene, wielu skamandrytów sympatyzowało z lewicą i zaakceptowało warunki PRL-u. Tym bardziej nie może funkcjonować tak „zdegenerowana sztuka”, jak ta autorstwa Bruno Schulza czy Witolda Gombrowicza, zaś Karol Szymanowski ma zezwolenie na komponowanie tylko kantat ku czci Stalina i utworów upamiętniających kolejne rocznice rewolucji. Karol Wojtyła, który urodził się w 1920 r., podobnie jak miliony rówieśników, jest odcięty od dostępu do religii. Nawet jeśli uczy się po polsku, to jest wychowywany przeciwko Bogu, w izolacji od Boga, w proteście przeciwko „konserwatywno-klerykalnym tradycjom” i całej I Rzeczpospolitej… Mielibyśmy na pewno do czynienia z zupełnie innym zjawiskiem niż to, które znamy i z którego jesteśmy dumni. Oczywiście, dziedzictwo II RP w walce ideowej przeciwko nowej rzeczywistości narzuconej przez komunizm zostało wyidealizowane, zmitologizowane. I bardzo często nam się to dzisiaj przypomina: ileż było sprzeczności… Owszem, było. Ileż było biedy... Tak, straszna była bieda w II RP...
Mówiono o zapałce dzielonej na czworo.
Tak, to nie jest mit – to prawda, o tym też trzeba pamiętać, choć nie należy na to spoglądać ahistorycznie. Przecież tę zapałkę dzielono nie tylko w II RP, okres międzywojenny był czasem regresu cywilizacyjnego w całej Europie. Milionom mieszkańców kontynentu, w każdym niemal kraju, lepiej się żyło przed 1914 rokiem.
Ale wracając do kwestii mitologizacji: współcześnie posuwa się w tej demitologizacji II RP do takich uproszczeń, jakie wyraził najbardziej brutalnie minister Sikorski w swoim pamiętnym przemówieniu na przywitanie Władimira Putina na Westerplatte. W tekście opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” z 29/30 sierpnia 2010 r. szef polskiego MSZ określił II RP słowami bardzo bliskimi do tych, wypowiedzianych przez Wieczysława Mołotowa w pamiętnym przemówieniu z okazji przyłączania wschodnich rubieży II RP do Związku Sowieckiego. Mołotow użył wtedy określenia „pokraczny bękart Traktatu Wersalskiego”. Pan minister Sikorski, dezawuując we wspomnianym artykule II RP jako kompletnie nieudany eksperyment, nazwał ją kłębkiem sprzeczności – zabrakło tylko określenia „pokraczny kłębek sprzeczności”. Ale wymowa była dokładnie taka sama, że było to kompletnie nieudane przedsięwzięcie, które musiało upaść. Ta jednoznaczna sugestia miała w dodatku ciąg dalszy, sprowadzający się do tego, że II RP zginęła nie z powodu najazdu hitlerowców i Stalina, tylko wskutek wewnętrznych sprzeczności. Rozpadła się, bo musiała się rozpaść.
To jest okrutna niesprawiedliwość, nieprawda! I próba ponownego dezawuowania tego, co jest suwerennym wysiłkiem polskiej wspólnoty. Wysiłkiem, który w przypadku II RP nie przyniósł raju na ziemi, nie zbudował szklanych domów, ale doprowadził do tak ogromnych osiągnieć kulturalnych i gospodarczych, że jesli porównamy je z „osiagnięciami” III RP – celowo o nich mówię – to ten bilans wypada miażdżąco na korzyść II RP, a już minęły 23 lata III RP. Nie dzielimy zapałek na czworo, ale gdzie są nasze osiągnięcia kulturalne? Gdzie jest nowa Gdynia? Gdzie jest nowy Centralny Okręg Przemysłowy? Jesteśmy bogatsi jako społeczeństwo, ale dlatego, że żyjemy w zupełnie innych warunkach cywilizacyjnych, korzystamy z awansu, który wcześniej przeszła cała Europa zachodnia. Spróbujmy dokonać spokojnie takiego bilansu porównawczego, zanim rzucimy oskarżenie pod adresem tych, którzy II RP budowali. Porównajmy elity polityczne II i III RP...
Możemy porównać parlamentarzystów....
Były szumowiny – użyję celowo mocnego określenia – w parlamencie II RP, nie było ich wcale mało, ludzie kompletnie nieprzygotowani do sprawowania władzy, ale można to było do pewnego stopnia zrozumieć. Pamiętajmy, że duża część tamtego społeczeństwa, to byli analfabeci. Jeśli więc pojawiał się tam ktoś taki, jak Jakub Bojko, to w jakiś sposób był reprezentantem tej nierozwiniętej kulturalnie części. W parlamencie II RP byli karierowicze i złodzieje, jak najbardziej, ale tego rodzaju patologie jednoznacznie potępiano. Były takie akty potępienia ze strony największych autorytetów z przeciwstawnych biegunów: zarówno Roman Dmowski, jak i przede wszystkim Józef Piłsudski – bo on sprawował realną władzę – byli uosobieniem tego, co potępiało tę patologię nadużywania władzy do spraw osobistych lub lekceważącego stosunku do pryncypiów. O te pryncypia toczyły się spory, toczyły się one językiem za ostrym, często za ostrym.
Tej lekcji II RP nie odrobiliśmy. Dzisiaj spieramy się tak samo ostro, jak w dwudziestoleciu, choć na pewno z większą wulgarnością. Mówię o tym, aby nie mitologizować czasów II RP. Jak czytam polemiki z tego okresu, to bywają prowadzone okropnym językiem, niemal takim jak dzisiaj, dezawuującym ludzkość przeciwnika. To niestety przykra prawda, nie negujmy tego. Polemiki sanacyjnych publicystów z narodowodemokratycznymi pozostawiały wiele do życzenia. Podobnie powiedzieć można o współczesnych polemikach, ale ich kaliber jest inny. Na ogół chodzi o sprawy, o które nie powinno się w ogóle kłócić, powinny być oczywiste!
No i jeszcze jedna kwestia: Kościół w II RP i Kościół w III RP. To bardzo delikatna, trudna sprawa, inne były realia. Kościół wykonał ogrom pracy w ciągu tamtych 20 lat, przygotowując społeczeństwo do wielkiej próby, która miała nadejść. Walczył z tym, czym dzisiaj jest ruch sekularyzacyjny, a nawet nihilistyczny. Było to zjawisko niemal tak samo silne w 1918 roku, jak jest w roku 2011, choć, owszem, dziś jego narzędzia techniczne są znacznie bardziej skuteczne. To złudzenie, że dzisiaj dzieje się coś absolutnie nowego. Nie! Tendencje do wyrzucania krzyża z przestrzeni publicznej występowały i w II RP. Kościół to rozumiał i walczył z niesłychanym zaangażowaniem, w przemyślany sposób. Wiele udało się zdziałać zwłaszcza dzięki prymasowi Hlondowi i inicjatywom takich duchownych, jak ojciec Kolbe. Nowoczesnymi środkami walczyli o to, aby nie ulec właśnie owym tendencjom.
Bilans osiągnięć Kościoła w III RP, powiem to z żalem jako wierny tego Kościoła, wydaje się wyraźnie gorszy w porównaniu z tym, co uczynił Kościół w II RP.
Mamy specyficzną sytuację w Polsce pod innym względem. Są lewicowe środowiska, które podważają sens organizowania patriotycznych uroczystości państowych, jako niepotrzebnych, atawistycznych, a z drugiej strony jest wiele ludzi, którym te minimalistyczne uroczystości państwowe nie wystarczają, wygwizdują prezydenta Komorowskiego i sami organizują swoje obchody, zamawiają msze św., celebrują rocznice.
10 kwietnia 2010 r. Stworzył nową sytuację. Przeżycie społeczne katastrofy smoleńskiej, w której zginął prezydent Rzeczypospolitej i w której, w jakiejś mierze, pohańbiony został mundur polskiego żołnierza-generała, a także godność państwa polskiego w osobie dwóch prezydentów, wytworzyło nowe postrzeganie oficjalnej rzeczywistości. Podeptany honor, podeptany przez marny sposób upominania się o elementarną prawdę o tej katastrofie i o uszanowanie poległych w niej najważniejszych osób w państwie. Dopiero dzisiaj rozważa się, już prawie 2 lata po katastrofie, pierwszy pomnik ku czci prezydenta, w Wołominie, który będzie pierwszym miejscem w Polsce, gdzie być może uda się uhonorować w ten sposób pamięć poległego w misji uczczenia bohaterów polskiej niepodległości prezydenta.
Hańba państwa polskiego powoduje uczucie niezadowolenia u części obywateli i brak identyfikacji z tą władzą, która odpowiada za niedostateczne upominanie się o sprawę katastrofy smoleńskiej i o godność osób, które w tej katastrofie poległy. Z drugiej strony trwa nasilenie kampanii, która ma zniechęcić Polaków do polskości i do patriotyzmu. Patriotyzm stał się zjawiskiem wyszydzanym. Najpierw wykluczono z politycznie poprawnego dyskursu takie słowa jak „naród”, teraz próbuje się wykluczyć z tego dyskursu słowo „patriotyzm”. Dzisiaj głównym kierunkiem natarcia przeciwko patriotyzmowi jest nazywanie go „faszyzmem”, a co najmniej anachroniczną postawą, hamującą rozwój jednostki. A więc albo patriotyzm – albo jednostka i jej indywidualne szczęście.
Mój punkt widzenia jest inny. Nie należy rezygnować z własnego państwa, trzeba protestować przeciwko jego słabościom, ale uważam, że tam, gdzie organizowane są publiczne uroczystości związane z tradycją niepodległości, należy je wspierać swoja obecnością i manifestować swoje poglądy. Jeżeli krytykujemy władze naszego państwa, demokratycznie wybrane przecież, za to, że tak czy inaczej zawodzą w reprezentowaniu godności tego państwa, którego rocznice odbudowania wspominamy, to róbmy to na tych uroczystościach, włączajmy się w nie. A jeśli zostaniemy wyrzuceni, jeśli zostaniemy wykluczeni, wtedy będzie to świadczyło o tym państwie, że nie potrafi zaakceptować jakiejś części swoich obywateli.
Wystarczy przeczytać preambułę do konstytucji z 1997 roku, która wciąż obowiązuje i wprost mówi o wartościach odziedziczonych w tradycji polskiej walki o niepodległość. Wszystkie te wartości, które skupiają się w święcie niepodległości, w pojęciu patriotyzmu są chronione konstytucyjnie. Jeżeli państwo, organizując formalne obchody, nie potrafiłoby zaakceptować obywatelskiej postawy, także szanującej te obchody, a krytykującej państwo za to, że nie dość lub źle owe wartości reprezentuje, to bardzo źle świadczyłoby o tym państwie. To test na wiarygodność zapewnień o patriotyzmie i obronie niepodległości przez władze państwowe. Na pewno należy taki test przeprowadzić, nie można zostawiać uroczystości państwowych tylko urzędnikom i wydelegowanym przez urzędy osobom.
Rozmawiał Jakub Maciejewski
współpraca Łukasz Wiater
http://www.youtube.com/watch?v...
...doły z gaszonym wapnem, kojarzą mi się z jednym krajem..
krajem, który myśl o wolności potrafi wybić z głowy pociskiem
pistoletu... http://img697.imageshack.us/im...
DEUTSCHLAND, DEUTSCHLAND ÜBER ALLES – MEMENTO !!!
Wszyscy mówią o tym, że Prezes Kaczyński wyrzucił z partii ziobrystów, a ja postanowiłem napisać o czymś znacznie bardziej ważnym i niebezpiecznym dla Polski.
Otóż, w kontekście zbliżającego się Święta Niepodległości chciałbym Państwu opowiedzieć o pewnym zdarzeniu, które zdaje się wskazywać, iż w duszy wielu Polaków zalęgło się szalenie niebezpieczne przeświadczenie.
Otóż jedenastego listopada 2008 roku zadzwonił do mnie mój kolega z Warszawy. Inteligent, którego zna pół stolicy. Powiedział, że z okazji 90-tej rocznicy odzyskania niepodległości postanowił zadzwonić do przyjaciół z życzeniami. Zdziwiłem się, gdyż nigdy wcześniej tego nie robił.
Kolega przeszedł do życzeń. W jego głosie wyczułem narastające emocje, ale pomyślałem, że się wzruszył. I wtedy grom uderzył z nieba. Kolega oznajmił, cytuję dosłownie:
„Drogi przyjacielu! W dniu dzisiejszego święta życzę tobie oraz wszystkim Polakom, żeby to bydło ze stajni Kaczorów, ktoś nareszcie w sposób metodyczny wyrżnął, co do jednej sztuki, zakopał w głębokich dołach i zalał gaszonym wapnem, żeby z nich nic nie zostało”.
Z każdym jego słowem czułem jak w jego głosie wzmaga się jakaś niekontrolowana, obłąkańcza nienawiść, co gorsze, że on święcie wierzy w to, co mówi.
Zszokowany, odłożyłem słuchawkę. Męczyło mnie jednak, co mogło tego człowieka skłonić do tak wynaturzonej formy nienawiści.
Wtenczas przypomniałem sobie mojego przyjaciela Niemca. Jest to wykształcony człowiek wysokiej kultury. Przemiła rodzina, urokliwe dzieci i morze dobroduszności. Wielokrotnie u niego gościłem.
Jednakże, za każdym razem jak wracałem od niego do Polski, dręczyło mnie pytanie, jak to było możliwe, że podobni mu Niemcy w czasie Drugiej Wojny Światowej dopuścili się tak straszliwych zbrodni. Świat już zna odpowiedź. Otóż, Adolf Hitler zdołał wtedy wmówić „światłym” obywatelom Rzeszy, że byli lepszymi od innych nad-ludźmi. Straszliwe skutki tej ideologii wszyscy świetnie znamy.
Minęły trzy lata od czasu telefonu mojego warszawskiego kolegi. W międzyczasie spadła na Polskę tragedia smoleńska, która, jak miałem nadzieję wytłumiła nieco waśnie między Rodakami.
Postanowiłem więc zapytać mojego warszawskiego kumpla, czy nadal tak myśli jak przed trzema laty. A on, w jeszcze bardziej nienawistnym tonie odparował, cytuję: „co prawda wygraliśmy wybory, ale wciąż nie mogę się pogodzić się z myślą, że tej pisowskiej swołoczy nikt jeszcze nie dorżnął”.
I wtedy przyszło mi do głowy przerażające skojarzenie. Aż strach pomyśleć, ale zdałem sobie sprawę, że mojemu koledze wmówiono, a on w to głęboko uwierzył, że przynależy do grupy Polaków, którzy są „lepsi” od tych „gorszych”. A to już nie jest bynajmniej zabawne.
Dlaczego? Czy pamiętacie Państwo przesłanie filmu „Kabaret”? Nie? Więc w skrócie przypomnę, że akcja filmu toczy się w Berlinie w okresie dochodzenia Hitlera do władzy. Mieszkańcy niemieckiej stolicy radują się ogarnięci poczuciem wyższości nad „gorszymi od nich” i bez żadnych hamulców moralno etycznych brutalnie depczą wszelkie normy, obyczaje i świętości.
Sprawę ewentualnych analogii do polskich, post-smoleńskich nastrojów, mniemań i przeświadczeń pozostawiam do oceny Państwa. Nie ukrywam, że jestem bardzo ciekaw Waszych komentarzy.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
W kontekście mojej opowieści wiadomość, że 11 listopada bojówkarze niemieccy wybierają się do Warszawy, by zablokować Marsz Niepodległości zdają się być iście makabrycznym chichotem historii.
Źródło oryginalne:
http://salonowcy.salon24.pl/36...
Dziękuję!
Na Marsz Niepodległości!
"I kto flagę może trzymać,
niech formuje legion w wojsko
żeby Polska, żeby Polska..."
Pokażmy troskę o Polskę, wbrew mitom, stereotypom i wrogom polskości. Pokażmy to maszerując dla niepodległości!