Widmo antify krąży nad Europą
Kim są niemieccy „antyfaszyści”, urządzający rajdy z pałami w dłoni, żeby w Polsce wytępić „faszyzm”? Jaka tradycja ukształtowała poglądy młodych bandytów, którzy przyjechali do Warszawy 11 listopada, żeby złoić skórę „nazistom”?
Ideologię odziedziczyli po terrorystach ze słynnej w latach 70. Frakcji Armii Czerwonej (RAF), po opłacanych przez Moskwę „towarzyszach” Andreasie Baaderze i Ulrike Meinhof, którzy bombami wskazali im drogę do walki przeciwko „nazistowskiemu kapitalizmowi” oraz „faszyzmowi”. Bliskie im jest wszystko, co czerwone, ze szczególnym uwzględnieniem Armii Czerwonej, „wyzwolicielki Europy od faszyzmu” – jak można przeczytać na portalu internetowym niemieckiej „Antify”.
„Polscy naziści”
Spadkobiercy RAF wezwali 14 września tego roku na swoim portalu do rozprawienia się z polskimi „brunatnymi siłami”: Kościołem i uległym mu społeczeństwem. „Prawicowo-konserwatywny rząd i kościół katolicki tworzą od lat w Polsce klimat rasistowski, antysemicki i homofobiczny – napisali w apelu. – Na tej pożywce rozwija się środowisko prawicowe – mieszanka konserwatywnych nacjonalistów, chuliganów i klasycznych neonazistów. […] Cała ta brunatna mieszanina maszeruje co roku 11 listopada z okazji »święta narodowego«. Ochraniana przez policję i tolerowana przez społeczeństwo. Do tej pory antyfaszystowski opór nie przynosił rezultatów – aż do zeszłego roku. Zainspirowani blokadami w Dreźnie polscy antyfaszyści/polskie antyfaszystki poszli/-ły w ślady niemieckich. Dzięki pomysłowi zorganizowania blokad udało się 11 listopada 2010 roku przechytrzyć policję. Już we wczesnych godzinach porannych 3500 ludzi znajdowało się w centrum Warszawy. Dokonali tego, czego nie potrafili zrobić w poprzednich latach: przemarsz 1500 nazistów został po raz pierwszy zatrzymany i nie mógł przejść przez środek miasta. Wielu nazistom nie udało się nawet dotrzeć na miejsce zbiórki. Polska policja nie tylko torowała siłą drogę nazistom, ale wykorzystywała każdą okazję, by atakować antyfaszystowskich demonstrantów/-tki.
[…] Przemoc wobec ludzi innego koloru skóry i obcego pochodzenia, przeciwko Schwule [w jęz. niem.: homoseksualiści płci męskiej] i lesbijkom, przeciwko wszystkim myślącym inaczej, jest w Polsce na porządku dziennym. […] Nawołujemy do udzielenia pomocy polskim towarzyszom 11 listopada 201 roku w Warszawie!” – kończą swoje wezwanie, napisane dogmatycznie poprawnym politycznie językiem.
Komuny wróciły
Poniżej zamieszczono datę, godzinę i miejsce spotkania organizacyjnego. Nazwa miejsca brzmi K9 – swoim czytelnikom Antifa nie musi tłumaczyć, co to jest. Dla niewtajemniczonych: w Berlinie przy ulicy Kinzigstrasse pod numerem 9 mieści się jedna z licznych niemieckich lewackich inicjatyw: przedsięwzięcie nazywane „Hauskollektiv” lub – nowocześniej – „Hausprojekt”. „K9 jest dzieckiem wielkiego ruchu. W 1990 roku kilka tysięcy ludzi było aktywnych przy urządzaniu domu. I jeszcze więcej uczestniczyło w jego obronie w kolejnych latach – piszą organizatorzy „Kolektywu Dom”. – Jest to próba stworzenia wspólnego życia poza społeczną presją przystosowania się. […] Chcemy aktywnie przeciwdziałać komercjalizacji, atomizacji społeczeństwa i nacjonalizmowi. W domu mieszka 35 dorosłych i 7 dzieci. Kto chce się tutaj wprowadzić, nie może przynieść ze sobą żadnego majątku. Chociaż nie jesteśmy komuną, wszystkie drzwi od mieszkań są otwarte. Ale każdy/a, może zamknąć się w swoim pokoju. Co trzy lata przeprowadzamy rotację, żeby nikt nie musiał mieszkać do końca życia w najmniejszym pokoju i aby starzy mieszkańcy nie traktowali pomieszczeń jak swojej własności. Pozostajemy dzięki temu w ciągłym ruchu. Ten/Ta, który/a stoi, rdzewieje”.
Część „Domu” składa się z „pomieszczeń używanych publicznie”. „Udostępniamy je bezpłatne różnym niezależnym inicjatywom. Tu odbywają się spotkania informacyjne i dyskusyjne, a we wszystkie weekendy – party solidarności. Czynimy to, bo jesteśmy zaangażowani politycznie. »Dom« to przygoda naszych czasów, czasów odchodzenia na margines lewicy zorganizowanej w partie” – informują twórcy „projektu K9”.
Czciciele Armii Czrwonej
Na portalu Antify apel o udział w „walce przeciwko polskiemu nazizmowi” sąsiaduje z artykułem z 20 czerwca 2011 roku, zatytułowanym „70 lat temu wybuchła wojna przeciwko Związkowi Sowieckiemu” oraz tekstem „czerwonoarmisty i komunisty” Moritza Mebela. Rocznicowy tekst o niemieckim ataku na ZSSR przedstawia historię zgodnie z wykładnią obowiązującą kiedyś w Związku Sowieckim, a dzisiaj w Rosji: II wojna światowa zaczęła się wraz z uderzeniem w ZSSR. „»Żydowsko-bolszewickie« państwo mało zostać zniszczone – piszą autorzy. – Zginęły 22 miliony obywateli sowieckich, a podczas samej blokady Leningradu prawie milion”. I przytaczają słowa napisu z pomnika czerwonoarmistów w Wiedniu, stojącego do dzisiaj na mocy traktatu państwowego między Austrią i Sowietami z maja 1955 roku: „Wieczna sława bohaterom Czerwonej Armii, poległym w walce z niemiecko-faszystowskim napastnikiem za wolność i niepodległość narodów Europy”. Próżno szukać na portalu bodaj wzmianki o napaści Trzeciej Rzeszy w sojuszu ze Stalinem na Polskę we wrześniu 1939 r., nie mówiąc już o pakcie Ribbentrop-Mołotow, który przewidywał rozbiór suwerennych państw: Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Finlandii i Rumunii przez ZSSR i III Rzeszę.
W tę narzuconą przez moskiewską propagandę wizję historii wpisują się opowieści Moritza Mebela, syna niemieckich komunistów, którzy w 1932 roku wyjechali do Sowietów. Mebel przeszedł z Armią Czerwoną przez pół Europy, koniec wojny zastał go pod słowackim Brnem. Wrócił do Moskwy, żeby skończyć studia medyczne, a od 1958 roku mieszkał i pracował jako dyrektor kliniki transplantologii w NRD. Na portalu Antify zaznaczono, że publikowany artykuł Mebela jest zapisem jego wystąpienia na konferencji Komunistycznej Platformy partii Die Linke, będącej – dodajmy – bezpośrednią kontynuatorką wschodnioniemieckiej partii komunistycznej Waltera Ulbricha i Ericha Honeckera. Mebel nie reprezentuje marginesu, nie można traktować go w kategoriach politycznego folkloru – przemawia przecież na konferencji partyjnej ugrupowania, którego przedstawiciele zasiadają w Bundestagu. Platforma Komunistyczna działa legalnie w ramach postenerdowskiej Die Linke, za cel stawiając sobie, rzecz jasna, „walkę z faszyzmem i rasizmem”.
„W drodze na Berlin czerwonoarmiści – a między nimi i ja – musieli oglądać zniszczone przez nazistowskiego okupanta miasta i wioski na Ukrainie i Białorusi – mówi Mebel. – Na wyzwalanych przez nas terenach widzieliśmy kobiety zmuszane do niewolniczej pracy, rozstrzelanych cywilów, obozy zagłady. […] Rocznice są okazją do poznawania historii. Dziś możemy zrozumieć historyczną rolę Związku Sowieckiego w zniszczeniu hitlerowskiego faszyzmu i wyzwoleniu od niego narodów Europy. Tymczasem rewizjoniści i antykomuniści chcą odebrać Związkowi Sowieckiemu te wielkie zasługi”. Wszelka dyskusja z wywodami pana doktora jest zbędna, bo zwycięski przemarsz Armii Czerwonej zapisał się w pamięci „wyzwalanych” narodów na długo.
W obronier „towarzyszy” terrorystów
W marcu tego roku Antifa apelowała o wsparcie dla „prześladowanych” członków RAF w związku z procesem Vereny Becker, podejrzanej o udział w zamordowaniu wspólnie z Ulrike Meinhof w 1977 roku prokuratora generalnego RFN Siegfrieda Bubacka. Frakcja Armii Czerwonej (RAF), zwana też od nazwisk swoich przywódców Grupą Baader-Meinhof, była lewicową organizacją terrorystyczną, działającą od początku lat 70. do 1998 roku, kiedy ogłosiła swoje samorozwiązanie. Peerelowskie tłumaczenie nazwy „Frakcja Czerwona Armia” miało, jak się wydaje, zapobiec zbyt oczywistym skojarzeniom. Przeszkoleni w NRD i Palestynie, a także w PRL zawodowi mordercy podkładali przez dwadzieścia lat bomby w miejscach publicznych, żeby destabilizować życie w krajach Zachodu, a także dokonywali porwań i zamachów na prominentnych przedstawicieli demokratycznych instytucji. Lista ich ofiar jest długa: politycy, biznesmeni, strażnicy więzienni, policjanci, prokuratorzy, dyplomaci, przypadkowi przechodnie, których nazwisk nikt już dziś nie pamięta.
Verena Becker, członkini RAF, uczestniczyła w 1972 roku w zamachu na brytyjski Yacht Club w Berlinie Zachodnim, po którym została aresztowana. W lutym 1975 Frakcja Armii Czerwonej porwała Petera Lorenza, wówczas przewodniczącego partii chrześcijańskich demokratów CDU w Berlinie Zachodnim i członka zarządu CDU w RFN, żądając w zamian uwolnienia Becker oraz innych uwięzionych terrorystów. Rząd zachodnioniemiecki ustąpił, nauczony bolesnymi doświadczeniami wcześniejszych porwań, i wypuścił Verenę Becker z innymi członkami RAF na wolność. Zaraz potem terrorystka wyjechała do NRD – azylu wszystkich ugrupowań terrorystycznych z Europy Zachodniej. Po kolejnym aresztowaniu 3 maja 1977 roku została skazana na dożywocie, doczekała jednak ułaskawienia przez prezydenta Richarda von Weizsäckera w 1989 roku.
Historia rewolucyjnej lewicy
Ponieważ wiosną tego roku wymiar sprawiedliwości postanowił znów postawić ją przed sądem, Antifa zorganizowała głośną akcję obrony „więźniarki politycznej”.
„Musimy rozumieć historię RAF jako ważną i elementarną część naszej historii – historii rewolucyjnej lewicy. I musimy tej historii bronić. Jak zachowa się dziesięciu byłych członków Rote Armee Fraktion, których zmuszono do składania zeznań?” – pytają twórcy portalu. Mowa o wezwanych na świadków byłych terrorystach, którym prokuratorzy zamierzali zadać pytania o słynne w latach 70. zabójstwa, nie tylko Bubacka, ale także prezesa Dresdner Bank Jürgena Ponto – „bankiera oraz doradcy kanclerza”, jak piszą aktywiści Antify, uzasadniając w ten sposób konieczność jego zgładzenia, oraz prezydenta Niemieckiego Związku Pracodawców Hansa-Martina Scheleyera – „byłego nazisty”. „Celem tamtych działań było uwolnienie aresztowanych członków RAF – czytamy. – Czterech z nich: Andreas Baader, Gudrun Ensslin, Jan-Carl Raspe i Ingrid Schubert nie przeżyli więzienia. Wiemy, że wezwani/-ne przed sąd nie powiedzą nic. W swoim oświadczeniu napisali/ły, że media i sąd oczekują od nich »pokajania się i denuncjacji«, że władze chcą przeinaczać historię i ukazać tamte wydarzenia z punktu widzenia rządzących. Dlatego apelujemy, by do sądu podczas przesłuchań świadków – byłych członków/członkiń RAF – przyszli wszyscy. Musimy wesprzeć naszych towarzyszy /nasze towarzyszki. Każdy/-a, kto miał do czynienia z kapitalistycznym systemem sprawiedliwości, wie, jak bardzo potrzebna jest solidarność współtowarzyszy/-ek. Niech żyje solidarność z dziesięcioma byłymi członkami RAF!”
* * *
W dzisiejszych Niemczech działają dziesiątki powiązanych ze sobą lewackich inicjatyw, tworzą sieć pokrywającą cały kraj. Głównym wyznacznikiem ideologicznym tego ruchu jest odmieniany przez wszystkie przypadki „antyfaszyzm”, a idolami są m.in. „bohaterowie RAF”, czerwonoarmiści i Che Guevara. Nie dziecięca już, lecz dojrzała choroba lewactwa roznosi się po kontynencie.
Anna Zechenter
Dramatyczna jest nadreprezentacja lewicy w gremiach decydentów nauki (humanistyki, nauk społecznych, rzecz jasna), edukacji, kultury, sztuki, literatury, mediów. Jeśli trzeba się w jakiejś instytucji starać o finansowanie danej inicjatywy, okazuje się, że niemal każda instytucja wymaga najpierw poparcia ze strony władzy. Za mało jest środków na inicjatywy, które nie byłyby niszczycielskie w stosunku do tradycji. Wymóg rewolucjonizowania wiedzy w pewnych dziedzinach jest tej wiedzy - likwidacją. Trzeba skutecznie spopularyzować nawet w formalnie najwyżej wykształconych środowiskach elementarną wiedzę o polskości na Górnym Śląsku, na wybrzeżu, przed wojną, pod zaborami. Jakim cudem, gdy "zadufkom"-decydentom wystarcza telewizor i bezpłatna gazeta?! Naukę finansuje się pod warunkiem, że wyprze się pamięci, edukacja służy demoralizacji, kultura - zdziczeniu. A kultura istniała dzięki prawdzie, pamięci, wierności, powściągliwości. Jak teraz ocalić chociaż ślad wiedzy o nich, wspomnienie szacunku dla nich? "Myśmy wszystko zapomnieli..."
Szanowni Państwo,
Odpowiem Państwu fragmentem mojego tekstu pt. "Nabrani przez redaktora" - całość patrz:
http://salonowcy.salon24.pl/27...
Oto stosowny fragment:
"...Wielu komentatorów zastanawia się nad genezą szerzącej
się w Polsce plagi nienawiści, przybierającej często formy wręcz wynaturzone. „Oświecone”
media konsekwentnie oskarżają o ten stan rzeczy Jarosława Kaczyńskiego
wmawiając Polakom, że to on jest powodem wszelkiego zła. A prawda jest taka, że
to nie Jarosław Kaczyński sieje nienawiść, lecz ci, którzy się panicznie boją,
że zostaną przez niego zdemaskowani. Bowiem zdają sobie sprawę, że ten człowiek
jest na tyle zdolny i odważny, iż może tego dokonać. Że może dokonać weryfikacji elit. Stąd ich patologicznie
nienawistna agresja. Moim zdaniem ten sam rodzaj strachu zrodził ideę grubej
kreski, wywołał zaciekły opór przeciwko lustracji, a obecnie stymuluje coraz to
bardziej pokrętne próby usunięcia Jarosława Kaczyńskiego ze sceny politycznej.
Co zatem robić?
Moim zdaniem trzeba niezbyt chlubnym wzorem „Szkła kontaktowego”
zacząć wykpiwać mentorstwo panów Wajdów, obleśność panów Kutz’ów, nienawistne
zaplucie panów Bartoszewskich, antypisowskie fobie panów Niesiołowskich,
chamstwo, pretensjonalne stroje i fryzury panów Palikotów, żałosne anegdoty panów
Żelichowskich i tak dalej. Bo to oni sieją ową wynaturzoną nienawiść, którą
kolaboranckie media przypisują obozowi Jarosława Kaczyńskiego i samemu
Prezesowi.
Pójdźmy dalej.
Trzeba koniecznie odkłamać wylansowany ostatnimi laty
stereotyp myślowy, że „lewactwo to cnota, a patriotyzm to obciach”. Uważam to
za jedno z najważniejszych obecnie wyzwań dla uczciwych dziennikarzy. I należy
zapomnieć o dumnej zasadzie nie zniżania się do poziomu przeciwnika, bo w ten
sposób zostawiamy drugiej stronie monopol na bezkarność i jedynie słuszną
rację. Samą dumą nigdy się nie wygra.
Trzeba uaktywnić błyskotliwych dziennikarzy i dowcipnych
satyryków, a także pisarzy. Odpowiednio wycelowana drwina daje częstokroć
więcej niż długie, poważne wywody, szczególnie teraz, gdy młodzież prawie nic
nie czyta.
Trzeba odkłamać zakodowane podstępnie w mózgach wielu
Polaków (oszołomionych upadkiem komuny i wchodzeniem do Europy) toksyczne
slogany, że: patriota to oszołom; historia to zbytek; duma narodowa to
antysemityzm; tradycja to ksenofobia; honor to przeżytek; sprawiedliwość to
naiwniactwo; moralność to frajerstwo; wiara to ciemniactwo; normy etyczne to
atak na wolności demokratyczne; skromność to nieudaczność; kombinowanie to
sposób na życie; uczciwość to frajerstwo; rodzina to anachronizm; „PIS to
obciach; Jarosław Kaczyński to chodząca nienawiść i tak dalej.
Trzeba mówić i pisać ze zdecydowaną pewnością siebie i
poczuciem racji, ale nie wyższości. Jak ognia unikać tonu mentorskiego, stronić
od tonów smutnych i śmiertelnie poważnych. Używać częściej języka
młodzieżowego, również tego, który nas drażni. Trudno. Taki jest wymóg chwili.
Szkody naprawimy później. Należy unikać smutku i pesymizmu, bo to sprawia
wrażenie cierpiętnicze, co młodzi biorą za słabość. Wiem to z obserwacji swoich
studentów.
I trzeba Pisać! I to nie pięć, dziesięć czy piętnaście
artykułów, ale sto lub więcej rocznie. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok
po roku. Trzeba wypracować jasny i przejrzysty program naprawy
Rzeczypospolitej, coś na modłę narodowej dezynsekcji.
A jest, o czym pisać, bo spustoszenia są ogromne. A jak
braknie dziennikarzy niech piszą obywatele, mamy przecież wielu uzdolnionych
ludzi.
W przypadku dziennikarzy i komentatorów
„prawicowo-solidarnościowych” pokazujących się na wizji trzeba się dostosować
do najnowszej mody, bo w przeciwnym razie przeciętny telewidz odruchowo
przestaje słuchać nawet najsłuszniejszych racji. Dotyczy to również
politycznych liderów. Niestety takie czasy. Nawet w imię najwznioślejszych
ideałów nie przeskoczymy ogólnie lansowanych trendów. Choćby
były naszym zdaniem śmieszne.
Trzeba za wszelką cenę przywrócić Polakom umiejętność
samodzielnego myślenia. Przykro mi o tym mówić, ale nawet w środowisku
akademickim, w którym spędziłem kilkadziesiąt lat, wciąż jeszcze gros moich
koleżanek i kolegów, nie wyłączając kadry profesorskiej, do godziny jedenastej
przed południem nie ma własnego zdania. Dlaczego? Bo około dziesiątej kupują w
uczelnianych kioskach Gazetę Wyborczą. Dopiero po przełknięciu, bez konieczności
przeżuwania, gotowej papki informującej o obowiązujących w „eleganckim
towarzystwie” trendach, powtarzają bezrozumnie podsunięte im sprytnie opinie i
komentarze. Tak, nie bójmy się tego powiedzieć, że sprytnie sterowana
bezmyślność zagościła na dobre również na naszych uczelniach.
Innym zagadnieniem jest zjawisko, które zwykłem nazywać
„terrorem poprawności politycznej”, czym obecnie zastąpiono niegdysiejszą cenzurę. Ludzie znów zaczynają się bać głośnego
artykułowania myśli, które mogłyby zostać uznane za „niepoprawne politycznie”. Podam
tylko jeden przykład.
W czasie ostatnich wyborów parlamentarnych, kiedy
wychodziłem z uczelni znajomy portier mnie zagadnął, na kogo będę głosował. Kiedy
odpowiedziałem, że na PIS wyraźnie ucieszony przyciągnął mnie do siebie i
powiedział szeptem, cytuję: „już pięciu profesorów mi mówiło, że będą głosować
na PIS, ale prosili o dyskrecję”. Myślę, że komentarz jest tutaj zbyteczny.
Najsmutniejsze jest jednak to, że ci profesorowie zrobili to ze strachu. I to
nie przed utratą pracy, czy jakimiś drastycznymi represjami. Oni to zrobili pod
presją „terroru poprawności politycznej”, w obawie, że mogą zostać usunięci
poza nawias tak zwanego „dobrego towarzystwa”.
Kolejnym zadaniem dziennikarzy jest, zatem odważne i
systematyczne uświadamianie Polakom, że jesteśmy już od paru dobrych lat krajem
formalnie demokratycznym, w którym prawo nie zabrania głośnego mówienia o
swoich przekonaniach. Uważam, że większość rodaków nadal sobie tego nie
uświadamia. Komuna zrobiła swoje, a ostatnie pięć lat przywróciło do życia
najgorsze praktyki tamtego okresu.
Trzeba, więc ludziom tłumaczyć, że swobodne wyrażanie
myśli nie jest już przestępstwem. Trzeba ludziom przypominać, że już wolno
głośno mówić. Więcej. Że czasem warto się nawet trochę narazić w imię dobrej
sprawy. Charakterystycznym jest, że większość Rodaków wciąż, gdy rozmowa schodzi
na tematy polityczne przysłania bojaźliwie dłonią usta i mamrocze pod nosem
ledwie słyszalnym szeptem. Trzeba ludziom przywrócić odwagę swobodnego
wyrażania myśli. Więcej, trzeba gremiom naukowym, oraz innym kształtującym
opinię publiczną odważnie wytykać ich zachowawcze postawy. Tłumaczyć, że takie
zachowania nie przynoszą chwały, a w wielu przypadkach są po prostu hańbiące...”.
Zachęcam Państwa do lektury całości powyższego tekstu, gdzie opisałem genezę i mechanizm tego stanu rzeczy.
Serdecznie Państwa pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Szanowny Panie. My także odczuliśmy owo przerażenie, gdy bojówkarze z Niemiec przybyli do Polski bić Polaków bez żadnych skrupułów. Obserwujemy także wśród Polaków osoby nienawidzące organicznie innych Polaków, w straszny sposób, wprost niewiarygodny, tylko dlatego, że należą one do PiS lub tylko nie mają zaufania lub z odrazą i lękiem zauważają antypolskość/antypatriotyzm/proniemieckość/rusoklęczącyfilizm... Tak nie może już dłużej być. Najpierw Polaków podzielono, podzielono solidarność narodową, polski skarb. Teraz na początku polskimi, eurosprzedajnymi rządami Polskę chcą zmieść z ziemi, tej ziem.
Lech Galicki i Helga Litzky
Kim są niemieccy "antyfaszyści" przybywający do Warszawy, miasta zrównanego z ziemią na zakończenie drugiej wojny światowej przez Niemców, także niemieckich faszystów? Otóż są niemieckimi faszystami, można ich też określić- repami-tzw."republikanami", Niemcami, zrzeszonymi w rozmaitych niemieckich organizacjach, od lat duszącymi się z powodu braku tzw. przestrzeni życiowej dla prawdziwych Niemców, a obecnie, w sytuacji, gdy tzw. zjednoczona Europa jest niemiecka (a był przewidywany wariant Niemiec europejskich-o naiwni!) -a owe organizacje niemieckie kultywują wzór niemieckiego nadczłowieka(supermena),wielkich Niemiec, porządku niemieckiego, który ma być wzorem idealnego Europejczyka, którym będzie tylko prawdziwy Niemiec. Inni to podludzie, no europejczycy trzeciego sortu(kręgu). A owi "antyfaszyści" sondują odporność na prowokacje już niedługo ludności podległych im -Niemcom państw-bo eurovolksdeutsche już zarządzają w sposób dogodny dla Berlina w Polsce etc. No, przecież uczcie się ludzie języka niemieckiego, choć to nieludzki i niemy szwargot, to może jeszcze trochę po rozbiorze Polski pożyjecie, a jeżeli tak, to Polska kadlubowa natychniast nie zginie-bo" jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy(...)".
Wydaje się wręcz nie wiarygodnym, co Pani / Pan pisze, lecz zaprzeczyć trudno.
Pozdrawiam serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
I pomyście tylko Państwo, że Hitler był przecież uczniem i agentem Stalina. Komunistom niemieckim Stalin zaraz po zwycięstwie Hitlera w demokratyvznych wyborach, kazał wstąpić do jego partii. Hitler miał za zadanie zacząć wojnę i być tym niedobrym, a Stalin miał wyzwolić Europę i resztę świata przed niebezpieczeństwem nazizmu. Prawie mu się udało, gdyby Polacy i Amerykanie nie poświęcili życia swych synów dla zatrzymania czerwonej zarazy.
Pyta Pan, co robić? Odpowiem Panu fragmentem mojego tekstu pt. "Nabrani przez redaktora:
„... Dlatego uczciwi
dziennikarze powinni obecnie zrobić ruch wyprzedzający i stanąć na głowie by
obnażyć zakłamanie, płytkość i pretensjonalność elit III RP. Jeśli się tego uda
dokonać, stojąca na glinianych nogach doktryna Donalda Tuska i jego kolegów z
boiska piłkarskiego rozpadnie się jak domek z kart, co powinno otworzyć drogę
do pojednania Polaków.
Rodzi się, więc pytanie,
jak to zrobić?
Myślę, że desperackie
próby zaprzeczania kłamliwemu stereotypowi, że „PIS to obciach” są drogą do
nikąd. Ludziom tak zamieszano w głowach, że każda próba zmiany gęby
przyprawionej PISowi jest obecnie zdana na niepowodzenie, a wszelkie kroki w
tym kierunku działają na korzyść partii rządzącej.
Uważam, że naczelnym
obecnie zadaniem uczciwych dziennikarzy, zarówno tych z prawej, jak i z lewej
strony jest d e m a s k o w a n i e, wszystkimi możliwymi sposobami, r z e c z
y w i s t e j jakości post-komunistycznych elit III RP.
Trzeba bezlitośnie
obnażać ich prawdziwy rodowód, mierny poziom, zakłamanie, miałkość ideową i
bezpardonową hipokryzję. Bezlitośnie i konsekwentnie demaskować, ale, co bardzo
ważne, bez agresji, starając się unikać nadmiernego patosu i nut
martyrologicznych, co bardzo drażni i zniechęca młodych.
Ale jak? – zapytacie.
Podpowiadam. Uczmy się od wspomnianego redaktora wszechwiedzącej niegdyś
gazety.
I tu zwracam się do
rzetelnych dziennikarzy, niekoniecznie prawicowych. Trzeba pisać PRAWDĘ! Pisać!
Pisać! I jeszcze raz, pisać! Do znudzenia. Świetny wzór przytoczył w Klubie
Dziennikarza Pod Gruszką pan profesor Nowak, który przypomniał setki artykułów
w sprawie Jedwabnego zamieszczonych na łamach Gazety Wyborczej w ciągu zaledwie
kilku miesięcy.
A więc piszcie śmiało,
dziesiątki, setki artykułów nawet, gdy tak zwane „oświecone” gremia będą was
regularnie opluwać, niszczyć i wyszydzać. Piszcie prawdę! Odważnie! Nie bacząc,
że inteligencja z awansu zrobi wszystko by zabić naruszających podstawy jej
egzystencji posłańców złej nowiny. Więcej, uczcie młodych kolegów cywilnej
odwagi oraz odporności na niesprawiedliwą krytykę i wredną intrygę.
Wielu komentatorów
zastanawia się nad genezą szerzącej się w Polsce plagi nienawiści,
przybierającej często formy wręcz wynaturzone. „Oświecone” media konsekwentnie
oskarżają o ten stan rzeczy Jarosława Kaczyńskiego wmawiając Polakom, że to on
jest powodem wszelkiego zła. A prawda jest taka, że to nie Jarosław Kaczyński
sieje nienawiść, lecz ci, którzy się panicznie boją, że zostaną przez niego zdemaskowani.
Bowiem zdają sobie sprawę, że ten człowiek jest na tyle zdolny i odważny, iż
może tego dokonać. Stąd ich patologicznie nienawistna agresja. Moim zdaniem ten
sam rodzaj strachu zrodził ideę grubej kreski, wywołał zaciekły opór przeciwko
lustracji, a obecnie stymuluje coraz to bardziej pokrętne próby usunięcia
Jarosława Kaczyńskiego ze sceny politycznej.
Co zatem robić?
Trzeba niezbyt chlubnym
wzorem „Szkła kontaktowego” zacząć wykpiwać mentorstwo panów Wajdów, obleśność
panów Kutz’ów, nienawistne zaplucie panów Bartoszewskich, antypisowskie fobie
panów Niesiołowskich, chamstwo, pretensjonalne stroje i fryzury panów
Palikotów, żałosne anegdoty panów Żelichowskich i tak dalej. Bo to oni sieją
ową wynaturzoną nienawiść, którą kolaboranckie media przypisują obozowi
Jarosława Kaczyńskiego i samemu Prezesowi.
Pójdźmy dalej.
Trzeba koniecznie
odkłamać wylansowany ostatnimi laty stereotyp myślowy, że „lewactwo to cnota, a
patriotyzm to obciach”. Uważam to za jedno z najważniejszych obecnie wyzwań dla
uczciwych dziennikarzy. I należy zapomnieć o dumnej zasadzie nie zniżania się
do poziomu przeciwnika, bo w ten sposób zostawiamy drugiej stronie monopol na
bezkarność i jedynie słuszną rację. Samą dumą nigdy się nie wygra.
Trzeba uaktywnić
błyskotliwych dziennikarzy i dowcipnych satyryków, a także pisarzy. Odpowiednio
wycelowana drwina daje częstokroć więcej niż długie, poważne wywody,
szczególnie teraz, gdy młodzież prawie nic nie czyta.
Trzeba odkłamać
zakodowane podstępnie w mózgach wielu Polaków (oszołomionych upadkiem komuny i
wchodzeniem do Europy) toksyczne slogany, że: patriota to oszołom; historia to
zbytek; duma narodowa to antysemityzm; tradycja to ksenofobia; honor to
przeżytek; sprawiedliwość to naiwniactwo; moralność to frajerstwo; wiara to
ciemniactwo; normy etyczne to atak na wolności demokratyczne; skromność to
nieudaczność; kombinowanie to sposób na życie; uczciwość to frajerstwo; rodzina
to anachronizm; „PIS to obciach; Jarosław Kaczyński to chodząca nienawiść i tak
dalej.
Trzeba mówić i pisać ze
zdecydowaną pewnością siebie i poczuciem racji, ale nie wyższości. Jak ognia
unikać tonu mentorskiego, stronić od tonów smutnych i śmiertelnie poważnych.
Używać częściej języka młodzieżowego, również tego, który nas drażni. Trudno.
Taki jest wymóg chwili. Szkody naprawimy później. Należy unikać smutku i
pesymizmu, bo to sprawia wrażenie cierpiętnicze, co młodzi biorą za słabość.
Wiem to z obserwacji swoich studentów.
I trzeba Pisać! I to nie
pięć, dziesięć czy piętnaście artykułów, ale sto lub więcej rocznie. Dzień po
dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Trzeba wypracować jasny i przejrzysty
program naprawy Rzeczypospolitej, coś na modłę narodowej dezynsekcji.
A jest, o czym pisać, bo
spustoszenia są ogromne. A jak braknie dziennikarzy niech piszą obywatele, mamy
przecież wielu uzdolnionych ludzi.
W przypadku dziennikarzy
i komentatorów „prawicowo-solidarnościowych” pokazujących się na wizji trzeba
się dostosować do najnowszej mody, bo w przeciwnym razie przeciętny telewidz
odruchowo przestaje słuchać nawet najsłuszniejszych racji. Dotyczy to również
politycznych liderów. Niestety takie czasy. Nawet w imię najwznioślejszych
ideałów nie przeskoczymy ogólnie lansowanych trendów. Choćby były naszym
zdaniem śmieszne...”.
Źródło oryginalne:
http://salonowcy.salon24.pl/27...
Pozdrawiam Pana serdecznie,
Krzysztof Pasierbiewicz
Smutne to wszystko. Co robić? Dziękuję za linki, zacznę czytać Pana blog na s24, pozdrawiam
najgorsze jest to że z lewakami współpracowała zomowska policja pod przykryciem
http://czerwonykiel.blogspot.c...
A propos spsiałych purpuratów:
SEKS W KOŚCIELE!!!
Wanda Nowicka ma
być kandydatką partii Ruchu Palikota na wicemarszałka Sejmu. Tak! Tak! Ta sama, która
zasłynęła z wypowiedzi, że wstydzi
się, iż Papież jest Polakiem.
Kurczę! To są
już naprawdę kwadratowe jaja!
Bo nie dość, że chcą nam
krzyż wyrzucić z Sejmu, to mając świeżo w pamięci słynny plastikowy gadżet pana
Palikota aż się boję pomyśleć, na co w naszym narodowym godle mogą zmienić
orła.
Mam
też pytanie do potencjalnej Pani
Marszałek:
Czy mógłbym od pani, pani Wando uzyskać
odpowiedz, kiedy mniej więcej mogę się spodziewać, że będzie można w kościele
potańczyć na rurze??? No? Quando quando pani Wando???
A purpuratom Pieronkowi i Nyczowi gratuluję
sukcesu w reformie Kościoła.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Źródło oryginalne:
http://salonowcy.salon24.pl/35...
Patrz również - mój smutny tekst pt. "Co się stało z polakami???"
patrz: http://salonowcy.salon24.pl/35...
Bardzo mądry wywód. Takie są tego przyczyny. Zachowam, bo warto :) Nikt nie powinien się kreować na lepszego, tylko dzięki jakiejś przynależności (patrz PiS). Fakt, pokazał Pan drogę, może być słuszna. Tylko jak to zrobić? Kto? Kiedyś, w trudnych czasach kościół miał prymasa Wyszyńskiego, później kardynała Wojtyłę oraz papieża Jana Pawła II. A teraz? Mówię o hierarchach. Smutne! Chyba należy liczyć na obudzenie się społeczeństwa, które zrozumie, że jest narodem. Tego sobie życzę i pozdrawiam, dobranoc.
Proszę mnie nie posądzać o lenistwo, ale w odpowiedzi na Pański komentarz załączam już wcześniej opublikowaną na Salonie24 notkę:
WOJNA POLSKO POLSKA A PRZEBIEGŁY TRICK NADREDAKTORA
Polacy zdają się być
nieodwracalnie podzieleni na wspierających rządy Tuska i czujących się intruzami
we własnej Ojczyźnie. W przypadku tych drugich chodzi o „gorszą od lepszej”
część naszego społeczeństwa, którą pan Premier niegdyś pogardliwie nazwał
„moherowymi beretami”.
Wyniszczająca kraj wojna
polsko polska zdaje się nie mieć końca. Trwa polskie piekło i nie ma jak dotąd
mądrego, jak temu nieszczęściu zaradzić.
Historia zatoczyła błędne
koło. Pod koniec lat siedemdziesiątych komuna przegięła. Dziesięć lat później
naród się postawił. Zrodziła się Solidarność. Runęły mury. Odzyskaliśmy
wolność.
A co było dalej? Pewien
zegarmistrz światła purpurowy rezydujący przy ulicy Czerskiej zabełtał tak
Polakom w głowach, iż ani się obejrzeli, gdy wrócili do modelu zarządzania
Państwem analogicznego, jak przed czerwcem 89.
Znowu mamy jedynie słuszną
linię partii i propagandę sukcesu (Polska w budowie), igrzyska (Euro 2012),
cenzurę zastąpiono pręgierzem poprawności politycznej, wróciła
groza demonstracji siły (wojna z kibicami), a także front jedności narodu
stojący na straży polityki partii (transfery). A więc wszystko znów jak za
komuny. Tylko ludzie przefarbowani i wystrój zmieniony.
Ktoś teraz może spytać,
dlaczego tak się stało? Jak do tego doszło?
Myślę, że odpowiedź jest
prosta. Po raz kolejny oszukano ludzi.
Więc wypada dopytać, jak
Polacy mogli dać na coś takiego przyzwolenie?
Otóż moim zdaniem, przyczyną
demontażu naszej narodowej jedności był zabieg socjotechniczny, który na swój
prywatny użytek zwykłem nazywać „awansem społecznym bis”.
Jednakże, chcąc rzecz
wyjaśnić dokładniej, muszę się cofnąć do czasu powojennego.
Jak starsi pamiętają, w
latach 40/50 komuniści dokonali bardzo sprytnej sztuczki. Z zabiedzonej
prowincji przerzucono wtedy do miast rzesze prostych i nie wykształconych ludzi.
Brano głównie tych bez charakteru, gdyż prawdziwy chłop ziemi nie chciał
opuścić.
W miastach pobudowano dla
nich bloki z wielkiej płyty, które im się zdały pałacami. Potem im umożliwiono
zrobienie zaocznej matury, co oni uznali za awans społeczny (prim). To ci
właśnie ludzie, wychowani w hotelach robotniczych przepoczwarzyli się z czasem w
coś w rodzaju „przyzakładowych wierchuszek”. Słowem ni pies, ni wydra, albo, jak
kto woli zdegenerowany twór bez rodowodu. Jednocześnie czerwona propaganda
tłukła im do głowy, że swój awans zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy
ludowej, co się w ich podświadomości zakodowało na trwałe w formie ślepej
wdzięczności dla komuny. To ci właśnie ludzie stanowili wierny Moskwie pierwszy
rzut zasilający szeregi PZPR, milicji i urzędu bezpieczeństwa.
W następnym pokoleniu (lata
60/70), ich dzieci pokończyły już częściowo studia tworząc grupę „nowej
inteligencji”, drastycznie odmiennej kulturowo od ideałów inteligencji
przedwojennej. Tu skłaniałbym się ku zastąpieniu terminu „nowa inteligencja”
określeniem „klasa ludzi wykształconych w pierwszym pokoleniu”
charakteryzujących się atawistycznym parciem do kariery. Ta grupa społeczna od
inteligencji „starej” różniła się przede wszystkim tym, iż nie wyniosła z domu
praktycznie żadnych głębszych wartości. I choć nieźle wykształcona zawodowo, nie
umiała sobie uświadomić, iż jest genetycznie obciążona piętnem serwilistycznej
wdzięczności wobec komunistów, którzy umożliwili ich ojcom promocję społeczną.
Myślę, że to ci właśnie ludzie poparli wprowadzenie stanu wojennego okrzykując
generała Jaruzelskiego mężem stanu. I w pewnym sensie nie można ich za to winić,
gdyż tak ich po prostu wychowano.
Po upadku komuny wydawało się
przez moment, że nastąpi odrodzenie rzeczywistych polskich elit. Niestety,
pierwsze skrzypce wzięli w swoje łapska grajkowie mający w nosie naszą narodową
tożsamość. Wtedy to proces odrodzenia Rzeczpospolitej skutecznie storpedowali
zbałamuceni przez wspomnianego nadredaktora poczytnej gazety, wnukowie tych,
których w latach 40/50 przesiedlono do miast.
W tym przypadku, ten
genetycznie spolegliwy (tym razem wobec post-komuny) materiał ludzki został
sprytnie zmanipulowany przez wspomnianego już nadredaktora, który jak mało kto
znał słabostki ludzkiej natury. Mechanizm był identyczny jak w okresie
powojennym, czyli utwierdzenie ludzi w poczuciu awansu.
O ile sztuczka z „awansem
społecznym prim” (lata 40/50) polegała na utwierdzeniu prostych i nie
wykształconych ludzi w przekonaniu, że przynależą do lepszej od reszty
społeczeństwa awangardy władzy ludowej, to trik z „awansem społecznym bis” (po
upadku komuny) polegał na utwierdzeniu ich już z grubsza okrzesanych i lepiej
wykształconych wnuków w poczuciu, iż przynależą do grupy światlejszych i
bardziej od reszty społeczeństwa postępowych ELIT. W pierwszym przypadku
wykorzystano ciemnotę i niedouczenie, w drugim trywialność i kompleksy ludzi,
których na swój prywatny użytek nazywam „intelektualnie nowobogackimi”.
Znający ludzką psychikę
nadredaktor doskonale znał odbierającą rozum magiczną moc utwierdzenia
„nowobogackiego inteligenta” w przekonaniu o przynależności do elity. Wiedział,
że jak takiemu powie, iż się zalicza do crême de la crême III
Rzeczpospolitej, to on nie dość, że w to głęboko uwierzy, to jeszcze będzie
owego nienależnego mu społecznego awansu (bis) bezkrytycznie bronił.
Więcej, w obawie przed utratą
pozycji stawiającej go ponad resztą społeczeństwa, taki delikwent zrobi
wszystko, co mu każą i zaakceptuje każde kłamstwo władzy, byle się świat nie
dowiedział, co sobą reprezentuje naprawdę.
I tu moim zdaniem leży
tajemnica irracjonalnie wysokich notowań Platformy, popieranej w znakomitej
większości przez tych właśnie ludzi. Ludzi, którzy się panicznie boją, że
ewentualny upadek Platformy grozi weryfikacją elit, co dla nich byłoby
jednoznaczne z utratą ich nieuprawnionej pozycji społecznej. Jestem pewien, że
to właśnie ten lęk, a nie sam PIS, co im sprytnie wmówiono, jest powodem ich
wynaturzonej nienawiści do partii Jarosława Kaczyńskiego.
W tym miejscu pragnę dobitnie
zaznaczyć, że tych ludzi nie należy, broń Boże, społecznie dyskryminować. Jest
to grupa niekwestionowanej inteligencji. Trzeba im tylko uświadomić, że dali się
nabrać na sprytny trick nadredaktora, który im podstępnie wmówił, iż przynależą
do grupy społecznej ludzi bardziej światłych, więc de facto lepszych od
reszty społeczeństwa.
A historia uczy, że podział
na lepszych i gorszych zawsze źle się kończy, że tylko przypomnę pewnego
malarza z charakterystycznym wąsikiem, który zdołał wmówić Niemcom, że są
lepszymi od reszty nadludźmi.
Ktoś teraz spyta jak temu złu
zaradzić?
Otóż moim zdaniem, obecnie
nadrzędnie ważną rolą publicystów, dziennikarzy, pisarzy i ludzi nauki, którym
losy Polski nie są obojętne, jest wytłumaczenie „inteligentom Trzeciej
Rzeczpospolitej”, że choć są całkiem nieźle wykształceni i obyci, stanowią
jednakże grupę inteligencji szeregowej, której daleko do elit.
Trzeba tych ludzi przekonać,
że zrzeczenie się ich bezzasadnego statusu przynależności do elity to nie żadna
ujma ani krok do tyłu, ale wręcz przeciwnie, powrót na sprawiedliwie im należny
szczebel hierarchii społecznej. Że jeśli się na to zdobędą, staną się bardziej
autentyczni, a co za tym idzie bardziej wiarygodni. Że nie będą już musieli
brnąć w zaparte.
No i co najważniejsze, będzie
im się wtedy łatwiej porozumieć z resztą społeczeństwa. Że staną się znowu
częścią narodowej wspólnoty, z której się chcąc nie chcąc wyalienowali.
Na koniec, by nie
zostać posądzonym o stronniczość chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że ta ostatnia
wskazówka może się także tyczyć ludzi PISu, którym też się zdarza, że w
broniąc ewidentnych racji mają się niechcący za lepszych od innych. Bo nikt nie
ma prawa się wynosić ponad resztę społeczeństwa, co jest przecież jedną z zasad
demokracji.
A więc, może to właśnie
tędy wiedzie droga do pojednania Polaków ???
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Szerzej na ten temat – patrz:
http://salonowcy.salon24.pl/35...
Źródło oryginalne:
http://salonowcy.salon24.pl/35...
W PRL też musiał być wróg. Wrogiem byli imperialiści, którzy niszczyli polskie uprawy latając samolotami nad Polską zrzucając stonkę ziemniaczaną, którą młodzież szkolna jeździła zbierać z pól w obowiązkowych czynach społecznych. Była też kampania nienawiści przeciwko syjonistom. A Solidarność była winna pustym półkom w sklepach. Niestety, jak coś nie idzie, najłatwiej jest wymyślić wroga i na niego zrzucić całą winę. Człowiek nie jest doskonały, na pierwszym miejscu głównych grzechów jest pycha. Najlepiej go zmanipulować, a najlepiej manipuluje się ludźmi słabymi, a mającymi ambicje "ponad stan". Do tego należy jeszcze ośmieszyć religię. Człowiek ma uwierzyć w swoją wyjątkowość. Czy będzie chciał się pozbyć swojej wyjątkowości? Nigdy. Nawet jak mu się pokaże jego błędy, to dalej będzie się upierał przy swoim, jak małe dziecko, któremu zabiera się jego zabawkę. Pzdr
W ramach komentarza kilka słów o tym, co się narodziłow w Polsce:
DEUTSCHLAND, DEUTSCHLAND ÜBER ALLES – MEMENTO !!!
Wszyscy mówią o tym, że Prezes Kaczyński wyrzucił z partii ziobrystów, a ja postanowiłem napisać o czymś znacznie bardziej ważnym i niebezpiecznym dla Polski.
Otóż, w kontekście Narodowego Święta Niepodległości chciałbym Państwu opowiedzieć o pewnym zdarzeniu, które zdaje się wskazywać, iż w duszy wielu Polaków zalęgło się szalenie niebezpieczne przeświadczenie.
Otóż jedenastego listopada 2008 roku zadzwonił do mnie mój kolega z Warszawy. Inteligent, którego zna pół stolicy. Powiedział, że z okazji 90-tej rocznicy odzyskania niepodległości postanowił zadzwonić do przyjaciół z życzeniami. Zdziwiłem się, gdyż nigdy wcześniej tego nie robił.
Kolega przeszedł do życzeń. W jego głosie wyczułem narastające emocje, ale pomyślałem, że się wzruszył. I wtedy grom uderzył z nieba. Kolega oznajmił, cytuję dosłownie:
„Drogi przyjacielu! W dniu dzisiejszego święta życzę tobie oraz wszystkim Polakom, żeby to bydło ze stajni Kaczorów, ktoś nareszcie w sposób metodyczny wyrżnął, co do jednej sztuki, zakopał w głębokich dołach i zalał gaszonym wapnem, żeby z nich nic nie zostało”.
Z każdym jego słowem czułem jak w jego głosie wzmaga się jakaś niekontrolowana, obłąkańcza nienawiść, co gorsze, że on święcie wierzy w to, co mówi.
Zszokowany, odłożyłem słuchawkę. Męczyło mnie jednak, co mogło tego człowieka skłonić do tak wynaturzonej formy nienawiści.
Wtenczas przypomniałem sobie mojego przyjaciela Niemca. Jest to wykształcony człowiek wysokiej kultury. Przemiła rodzina, urokliwe dzieci i morze dobroduszności. Wielokrotnie u niego gościłem.
Jednakże, za każdym razem jak wracałem od niego do Polski, dręczyło mnie pytanie, jak to było możliwe, że podobni mu Niemcy w czasie Drugiej Wojny Światowej dopuścili się tak straszliwych zbrodni. Świat już zna odpowiedź. Otóż, Adolf Hitler zdołał wtedy wmówić „światłym” obywatelom Rzeszy, że byli lepszymi od innych nad-ludźmi. Straszliwe skutki tej ideologii wszyscy świetnie znamy.
Minęły trzy lata od czasu telefonu mojego warszawskiego kolegi. W międzyczasie spadła na Polskę tragedia smoleńska, która, jak miałem nadzieję wytłumiła nieco waśnie między Rodakami.
Postanowiłem więc zapytać mojego warszawskiego kumpla, czy nadal tak myśli jak przed trzema laty. A on, w jeszcze bardziej nienawistnym tonie odparował, cytuję: „co prawda wygraliśmy wybory, ale wciąż nie mogę się pogodzić się z myślą, że tej pisowskiej swołoczy nikt jeszcze nie dorżnął”.
I wtedy przyszło mi do głowy przerażające skojarzenie. Aż strach pomyśleć, ale zdałem sobie sprawę, że mojemu koledze wmówiono, a on w to głęboko uwierzył, że przynależy do grupy Polaków, którzy są „lepsi” od tych „gorszych”. A to już nie jest bynajmniej zabawne.
Dlaczego? Czy pamiętacie Państwo przesłanie filmu „Kabaret”? Nie? Więc w skrócie przypomnę, że akcja filmu toczy się w Berlinie w okresie dochodzenia Hitlera do władzy. Mieszkańcy niemieckiej stolicy radują się ogarnięci poczuciem wyższości nad „gorszymi od nich” i bez żadnych hamulców moralno etycznych brutalnie depczą wszelkie normy, obyczaje i świętości.
Sprawę ewentualnych analogii do polskich, post-smoleńskich nastrojów, mniemań i przeświadczeń pozostawiam do oceny Państwa. Nie ukrywam, że jestem bardzo ciekaw Waszych komentarzy.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
W kontekście mojej opowieści wiadomość, że 11 listopada bojówkarze niemieccy wybierają się do Warszawy, by zablokować Marsz Niepodległości zdają się być iście makabrycznym chichotem historii.
Źródło oryginalne:
http://salonowcy.salon24.pl/36...
I tak Europa się będzie bawić w ideologicznej piaskownicy, a w międzyczasie wykupią nas Chińczycy, kapitaliści w skórze komunisty ;)
fakt istnienia antify dzisiaj jest w ogóle absurdalnie anachroniczny. To tak jakby dzisiaj działała antimona (anty monarchistyczna), która piętnowałaby rzekomo istniejące zagrożenia myśleniem monarchistycznym (abstrahując od ewentualnych racji/braku racji takich opinii).
ale przeciwko komuś ona w Niemczech protestuje. A ich wrogami są ludzie sterowani przez niemieckie służby specjalne. Ten fakt daje domyślenia także i o antifie...
ale do nas przyjechała ponoć skarajna lewica;)
Polska jest niepodległa i trzeba to pielęgnować . Pielęgnowac to nie znaczy sie korzyć czy dac zawłaszczac to znaczy myśleć i dziąłać. i uczyć się historii...
krotko mówiąc ekstemalne myslenie ale uzasadnione ...przez coś...
warto przy tym pamiętać, że niemiecka "skrajna prawica" jest kontrolowana przez służby specjalne. Potwierdził to przecież niemiecki trybunał konstytucyjny...
Żałosna wypowiedź. Użytkownik "dada" nie rozumie kontekstu, wszak antifa jest antysystemowa, więc wtedy byli przeciwko komunie, dziś kontestują "kapitalizm", a generalnie są narzędziem w ręku kolejnych totalitaryzmów. Terroryzm - STOP!
Polska antifa jest antykomunistyczna. Ludzie obecnie z nią związani tworzyli w latach `80 ruch Wolność i Pokój...
Niestety wiele osób publicznych dało się nabrać na kolorowe hasła i uczestniczyło w "kolorowej niepodległej" manifestacji. Jak to się stało, że miała ona taki dobry PR - a polskie media przejęły ich język, mówiąc o "brunatnym" charakterze Marszu Niepodległości. Nie byłem w stolicy wtedy, ale spodziewałem się, że Marsz Niepodległości będzie czymś w rodzaju rodzinnego święta, spokojnego przemarszu Polaków, którzy chcą swoim dzieciom dać lekcję patriotyzmu.