Zięba: Ukraina zależna to nie ta Ukraina, której potrzebuje Polska
Dr Andrzej Zięba, adiunkt w Instytutcie Etnologii i Antropologii Kulturowej na Wydziale Historycznym UJ, sekretarz Komisji Wschodnioeuropejskiej PAU, komentuje dla Portalu ARCANA relacje między władzą a opozycją na Ukrainie.
portal.arcana.pl: Czy podział na zwolenników i przeciwników „pomarańczowej rewolucji” jest w jakiś sposób nadal aktualny?
Andrzej Zięba: Taki podział należy do historii i to już od samego momentu jej zwycięstwa. „Rewolucja” była zbyt nagłym i krótkotrwałym wydarzeniem, aby mogło się w czasie jej dojrzewania i trwania dokonać przeformatowanie ukraińskiej sceny politycznej, nie wspominając o społeczeństwie.
Komentarze prorokujące gruntowną odmianę oblicza Ukrainy po „rewolucji” okazały się być życzeniowe. Dramatyczna sytuacja polityczna, kryzys ekonomiczny, zdeterminowane nastroje społeczne i inne okoliczności sprawiły, że wyjątkowo doszło wtedy do połączenia się ze sobą rozmaitych i nieraz ideowo odmiennych środowisk politycznych oraz udzielenia poparcia tej sytuacyjnej koalicji przez sporą część społeczeństwa. Skupiano się na hasłach odzwierciedlających nadzieje i pragnienia społeczne, a nie wokół przemyślanego programu, który by wyrażał szczere i rzeczywiste dążenia całej tej części establishmentu politycznego, która się wtedy opowiedziała po stronie „rewolucji”. Pomarańczowa fala ogarnęła razem autentycznych, ideowych zwolenników demokratyzacji oraz ambitnych graczy o własną karierę z mało demokratycznym rodowodem. Ci ostatni bynajmniej nie nawrócili się szczerze na ideały demokracji.
portal.arcana.pl: Czy Julia Tymoszenko jest poważnym zagrożeniem dla obecnej władzy na Ukrainie?
AZ: Julia Tymoszenko to najpoważniejsza osobowość ukraińskiej sceny politycznej obok urzędującego prezydenta. Gdyby było inaczej, nie szedłby na nią i na jej zaplecze tak silny atak ze strony grupy rządzącej. Na Ukrainie trudno spodziewać się cudu ekonomicznego, więc popularność prezydenta Wiktora Janukowycza, i tak tylko nieco wyższa niż poparcie dla Tymoszenko, może się zmniejszyć do kolejnych wyborów prezydenckich. Rządząca ekipa działa wyprzedzająco, osaczając najpoważniejszą i najbardziej waleczną konkurentkę do prezydentury.
Tymoszenko zawdzięcza swą pozycję determinacji osobistej oraz zręczności politycznej. Stała się politykiem ogólnonarodowym, a to rzecz bardzo trudna na Ukrainie, tak silnie podzielonej na strefy kulturowe. Ten największy jej atut może jednak łatwo zostać utracony i podzieli ona niechlubny los byłego prezydenta Wiktora Juszczenki. Słabą stroną ich obojga była pokusa wsparcia się na twardym nacjonalizmie typowym dla strefy halickiej. Taki kierunek podpowiadała pozorna logika walki z Janukowyczem popieranym przez rusofilską Ukrainę Wschodnią. To jednak oznaczało zmniejszenie, a nie zwiększenie popularności. Jeżeli Julia Tymoszenko, tak jak Janukowycz, podejmie romans z mitem OUN-UPA i przekształci się w Julię Halicką, to i bez wrednych działań ludzi Janukowycza przestanie być istotnym zagrożeniem dla rządzącego układu. Już bliska była popełnienia tego błędu, gdy jej blok współpracował w tym zakresie z ugrupowaniem Juszczenki. Wtedy koszty polityczne poniósł jednak Juszczenko, który w tej dziedzinie wysforował się znacznie przed nią.
Maksymalizm nacjonalistyczny, sekciarskie tendencje, inkwizytorskie zapędy ideologii halickiej względem Ukrainy działają odpychająco na mieszkańców innych jej części, nie tylko wschodnich kresów, ale i ziem najbliższych Hałyczynie. W interesie Janukowycza jest zepchnięcie Tymoszenko na te same pozycje, na których poległ Juszczenko. Dla niego obrona spotwarzanych symboli Ukrainy, ważnych dla mentalności mieszkańców wschodniej części kraju i centrum, to świetna broń propagandowa. Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz to do Julii Tymoszenko lepili się potomkowie Szuchewyczów i sieroty po banderach, a także kijowscy obrazoburcy kontestujący przeszłość sowiecką. A gdy podejmie ona beznadziejną misję nawracania Ukrainy na halickie mity narodowe, gdy przylgnie do niej epitet nawiedzonej nacjonalistki – szybko sama utonie i to bez pomocy prokuratorów. Kto się oprze choćby jedną nogą na małym halickim bagienku, nie utrzyma równowagi na szerokich stepach ukraińskich. Co więcej, wojna ideologiczna pomoże przysłonić ewentualne niedostatki polityki ekonomicznej obecnego rządu.
portal.arcana.pl: Czy sprawy wytaczane przez prokuraturę liderom opozycji mają kontekst walki politycznej?
AZ: Nie wydaje się, aby zjawiska korupcji sceny politycznej – jak twierdzą prokuratorzy Janukowycza – i korumpowania przez aktualną władzę wymiaru sprawiedliwości – jak oświadcza opozycja anty-Janukowyczowska – nawzajem się wykluczały. Sądzę, że obie strony się nie mylą.
portal.arcana.pl: Czy uważa Pan, że zewnętrzne wobec Ukrainy podmioty, jak Europa, Polska, czy też np. organizacje pozarządowe, mogą bądź powinny zaangażować się w ten konflikt?
AZ: Nie sądzę, aby już teraz istniała potrzeba i możliwość polityczna dla takiego zaangażowania. Ukraina wymaga jak najwięcej spokojnego czasu na stabilizację establishmentu politycznego i jak najmniej pochopnych zagranicznych interwencji w wewnętrzne walki, które się w niej toczą. Jeżeli nawet te interwencje leczą doraźnie, to na dłuższą metę wzmacniają chorobę chronicznej niedojrzałości i anarchii organizmu politycznego. Uzależniają go i deprawują. A Ukraina zależna – nieważne czy od Rosji, Niemiec, czy Stanów Zjednoczonych – to nie ta Ukraina, której potrzebuje region, a więc i Polska.
To samo zresztą dotyczy Polski i jej wartości dla regionu i Ukrainy. Trzeba też zapytać o formy takiego ewentualnego zaangażowania. Deklaracja szefa sejmowej komisji spraw zagranicznych Andrzeja Halickiego sprzed kilku dni o „wsparciu ukraińskiej opozycji” wydaje się niefortunna. Manifestacyjne wsparcie ukraińskiej opozycji jako takiej oznacza przecież wejście w konflikt z urzędującym legalnie prezydentem, a wręcz interwencję w wewnętrzne sprawy innego państwa. A z jakiego to tytułu? – należałoby się zapytać pana posła.
Dlatego warto przypomnieć w tym miejscy trzy oczywistości. Po pierwsze, spotykać się można z każdym sąsiadem ukraińskim, ale gdy chodzi o stosunki pomiędzy nimi, najlepiej wspierać na Ukrainie legalizm, a nie strony sporu politycznego. Tylko udowodnione złamanie reguł prawnych byłoby naganne i uzasadniało jakąś formę zbiorowej reakcji ze strony społeczności międzynarodowej. Po drugie, Polska powinna dysponować klarownym obrazem tego, co się rzeczywiście dzieje na Ukrainie, obrazem niezmąconym wpływami lobby halickiego (zbieżność z nazwiskiem cytowanego wyżej posła jest – mam nadzieję – przypadkowa). Idąc z Haliczanami i ich pobratymcami z diaspory w Polsce, wylądujemy na pozycjach marginalnych i miniemy się z realną Ukrainą. Po trzecie, należałoby sobie życzyć, aby Polska była obecna w międzynarodowych działaniach zespołowych na rzecz Ukrainy, a wręcz je inicjowała i inspirowała. Mam tu na myśli zwłaszcza kraje regionu.
Pytał Stefan Jopek