Różewicz: zawsze miałem chęć gdzieś się schować i zostać świętym…
(…)
Poznali się w roku 1945. Urodzeni na początku lat 20. XX wieku, należeli do ukształtowanego przez doświadczenie II wojny pokolenia Kolumbów. Dzielili z tym pokoleniem specyficzny katastrofizm i – jak zauważa znakomitym wstępie do omawianego tomu Krystyna Czerni – podszyte rodzajem manicheizmu porażenie istnieniem zła w świecie. Wspólny obu artystom był też krytyczny stosunek do tradycji narodowej, zwłaszcza romantycznej, jak i dystans wobec katolicyzmu, a szerzej wobec religijnych ortodoksji. Czuli się samotnikami, outsiderami. Jako artyści związali się w młodości z szeroko rozumianą awangardą. W wierszach Różewicza i obrazach Nowosielskiego krytycy znajdowali podobną stylistyczną powściągliwość i „wstyd uczuć”, skłonność do prostoty i operowania skrótem. Obaj się nawzajem lubili i cenili. Poeta wielokrotnie zaświadczał o swej fascynacji malarstwem i osobowością Nowosielskiego, dedykował mu kilka wierszy, napisał o jego obrazach wnikliwy esej. Mniej skory do pochwał był Nowosielski, ale i on w liście z roku 1970 pisał do Różewicza: „Jakby dopiero teraz zobaczyłem, jak piękne masz poezje”.
(…) Ostentacyjnie, trochę autoironicznie, odmalowuje też w tych listach Różewicz zwyczajność swego życia. „Kończę moje pisanie – pisze dowcipnie w roku 1972 – bo zbliża się przestrzegana u nas po «drobnomieszczańsku» godzina obiadu. Nie tylko listy, ale nawet natchnione poematy i sztuki przerywa się… na dźwięk garnków i talerzy z kuchni (nie jest się żadnym Rilkem czy Witkacym, szaleńcem awangardowym itd., jest się drobnym wyrobnikiem słowa pozbawionym fantazji i słów)”. Rok później dodaje autoironicznie: „moją tragedią jest to, że jestem zbyt zdrowy, normalny, naturalny. Lubię kiełbasę, kiszkę z kapustą, grochówkę – żadnych pigułków mi nie trza”. „Wydaje mi się, że nie powiedzieliśmy sobie rzeczy najważniejszych”, napisze Różewicz w roku 1977.
Jest w takich wyznaniach coś z autokreacji, ale swoistej pedagogiki, bo Różewicza niepokoił „niezdrowy” tryb życia Nowosielskiego, zwłaszcza jego problemy z alkoholem. Stąd kierowane do malarza „listy pasterskie”, pełne życzliwych porad i ostrzeżeń, będących zarazem wzruszającym dowodem troski, a nawet czułości wobec przyjaciela.
Zwraca uwagę manifestacyjna niemal nieobecność w tej korespondencji uwag odnoszących się do świata współczesnego, zwłaszcza do wydarzeń politycznych. Nowosielski wspomni dymisję prezydenta Francji de Gaulle’a w roku 1969 tylko dlatego, iż boi się, że zaszkodzi to jego paryskiej wystawie. Różewicz zdaje się nie dostrzegać Marca 1968, Grudnia 1970, czy nawet odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1989. W końcu sierpnia 1980 roku wypytuje Nowosielskiego, jak przygotować się do wycieczki do Grecji, o ówczesnych strajkach wspomina na marginesie jednym krótkim zdaniem. Ani słowa o „Solidarności” czy stanie wojennym! W grudniu roku 1980 Różewicz jakby tłumacząc to désintéressement dla spraw publicznych napisze: „wobec sytuacji w kraju i na świecie jakieś «rodzinne» sprawy w jednym małym domku mogą się wydać nieważne… ale Poeci to taka dziwna rasa […], że dla nich jedna łza jest równie ważna jako morze łez, a jeden uśmiech jak śmiech całej wielkiej sali (lub stadionu)”.
Więc nie polityka i nie to, co publiczne jest tematem tych listów, ale raczej co wieczne lub prywatne, jednostkowe. Przede wszystkim oczywiście sztuka, o której najciekawiej wypowiada się Nowosielski, coraz mocniej dystansując się wobec sztuki sobie współczesnej. W roku 1964, pod wpływem lektury „genialnych” neoplatońskich tekstów o sztuce zauważy: „Cała nasza «t e o r i a» sztuki jako specyficznej aktywności człowieka, wyodrębnionej i wyobcowanej z innych jego czynności, choruje na niedomagania, niemożność zadawania bardzo prostych i bardzo zasadniczych pytań”. W roku 1992 wyzna:
Myślę czasem, że stary Sokorski miał rację. Istnieje coś takiego jak «formalizm». Jest to choroba bardzo mocna i podstępnie tkwiąca w człowieku-artyście. Na to najlepiej czytać stare teksty – z czasów, kiedy jeszcze umieli pisać, lub oglądać stare obrazy, z czasów, kiedy jeszcze umieli malować.
Głos Nowosielskiego rozbrzmiewa jednak w tych listach dość rzadko, częściej Różewiczowi odpowiada jego żona. Jak się zresztą wydaje oraz inaczej niż na przykład w korespondencji Mrożka do Skalmowskiego czy Bobkowskiego do Giedroycia, listy nie służyły obu artystom do wymiany myśli czy prowadzenia zasadniczych sporów. Były raczej czymś w rodzaju sygnałów istnienia i swego rodzaju wstępem do rozmów toczonych przez Różewicza z Nowosielskim w czasie spotkań w Krakowie, rzadziej we Wrocławiu. O tym, że takie rozmowy, często „istotne”, były dowiadujemy się czasem z listów, jak wtedy gdy Różewicz przypomina Nowosielskiemu, iż ten zarzucił mu kiedyś pychę. Dlatego też nad całą tą korespondencją unosi się cień niedopowiedzenia, z czego zdają sobie sprawę też obaj artyści. „Wydaje mi się, że nie powiedzieliśmy sobie rzeczy najważniejszych”, napisze Różewicz w roku 1977.
Krystyna Czerni tłumaczy niesłabnącą fascynacją autora Niepokoju Nowosielskim miłością do malarstwa w ogóle, poniekąd naturalną w przypadku, kto studiował w młodości historię sztuki i w kogo twórczości malarstwo odgrywało tak ważną rolę. Wraca zresztą w tych listach kilkakrotnie westchnienie Różewicza, że chciałby być malarzem.
Jego fascynacja Nowosielskim jest jednak o tyle intrygująca, iż ten ostatni co najmniej od lat 60. XX wieku podkreślał związki sztuki z sacrum. Twierdził, że sztuka w jakimś sensie jest tożsama z sacrum i że poza obszarem sacrum sztuka przestaje być sobą, co oczywiście znajdowało swój wyraz w tworzonych przezeń obrazy, wyraźnie inspirowanych sztuką ikony i nieortodoksyjnie interpretowaną teologią wschodniego chrześcijaństwa. Inaczej wyglądała, zwłaszcza w latach 60. i 70., sytuacja Różewicza, autora pamiętnych słów „pamięć żywych umarła i wiara” z wiersza Róża (z tomu Niepokój) oraz „nie wierzę tak otwarcie/głęboko/jak głęboko wierzyła moja matka” z Ciernia (z tomu Regio). To między innymi z tego powodu był on postrzegany przez krytykę jako nihilista, materialista, czy nawet ateista. Poeta był doskonale tego świadom określając się w listach do Nowosielskiego na przykład mianem ateisty, ale biorąc to i podobne mu określenia w znamienny cudzysłów. Jak wtedy gdy donosił Nowosielskiemu z Austrii w roku 1966: „Jak na «ateistę» przystało, spędziłem wiele godzin w świątyniach (gotyk, barok)”, „Jak na «ateistę» przystało, spędziłem wiele godzin w świątyniach (gotyk, barok)” albo gdy wspominając wykład malarza we Wrocławiu pisał: „dla mnie jako człowieka uprawiającego – na swój sposób – «sztukę», a przy tym «niewierzącego» temat jest podwójnie interesujący”. Charakterystyczna jest też sakralna leksyka jego listów, nie zawsze ironiczna. Stąd zaskakujące wyznanie Różewicz w jednym z listów z roku 1964.: „ […] zawsze miałem chęć gdzieś się schować i zostać świętym… i czasem myślę, że już kiedyś trochę byłem… ale to wszystko się rozłazi […]”.
Różewicza Nowosielski intrygował chyba przede wszystkim jako ktoś kto z racji swej religijności jest odeń odmienny i ta odmienność go pociągała, budziła podziw, a czasem wręcz swoisty kompleks niższości. Jak chociażby wtedy, gdy w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia 1965 roku Różewicz pisał do przyjaciela:
Serce moje kończy ten rok w stanie złego zniecierpliwienia. Tak jakby chciało przyspieszyć „dobrą nowinę”, która pewnie nigdy nie przyjdzie. Albo jest, dzieje się ciągle i teraz – jak to ty, Jurku, pewnie myślisz. Twoja cierpliwości w oczekiwaniu jest dla mnie zawsze zagadką. A może wynika ona z tego, że do Ciebie nic nie musi przychodzić, bo ty jesteś w tym zanurzony?
Kilka lat później poeta wyznawał Nowosielskiemu: „[…] wydajesz mi się tak pięknie zrównoważony – kiedy pracujesz nad swoimi ikonostasami i obrazami”. Wieść, iż artysta namalował „piękną twarz Chrystusa”, komentował z goryczą: „[…] i ja, nieszczęśliwy, pomyślałem, że produkuję obrzydliwe śmieci, diabelskie jakieś «farfocle»”.
Podziwiając Nowosielskiego, nazywając go Ojcem Duchownym, Mistrzem i Panem, Różewicz utwierdzał się przecież w swojej odmienności, czytaj: rozdarciu, o którym pisał nieco żartobliwie, ale i nie bez smutku w roku 1978: „nędzna moja dusza ateisty wikła się między wiejską kiełbasą i mistyką”. Wcześniej, już w tonacji serio, w niezwykłym liście-wierszu z 2 lipca 1977 przeciwstawiał Nowosielskiego pokrywającego świętymi postaciami mury kaplic, kościołów i cerkwi sobie samemu, piszącemu wiersze „na piasku” i budującemu „freski na ścianach powietrza”.
Najwyraźniej ta odmienność między obu artystami doszła do głosu przy okazji Białego małżeństwa, „psychoanalitycznego dramatu o seksie”
(określenie Drewnowskiego), z roku 1974, który m. in. z racji sposobu potraktowania symboliki chrześcijańskiej wzbudził ogromne kontrowersje i doczekał się nawet potępienia z ust prymasa Wyszyńskiego. Książkową edycję dramatu miał ilustrować Nowosielski, po trosze chyba i jako autor subtelnych, wyrafinowanych aktów kobiecych. Malarz przeczytał Białe małżeństwo po podpisaniu umowy z Wydawnictwem Literackim i uznał, iż nie może wywiązać się z tego zadania. Tłumaczył się z tej decyzji przyjacielowi w obszernym liście z 22 listopada 1974 roku. Chwaląc sztukę równocześnie nie zgadzał się na sposób potraktowania w nim chrześcijaństwa: „[…] ja s u b i e k t y w n i e posiadam pewne doświadczenie wewnętrzne i przeżycia wewnętrzne związane z takimi sprawami jak krzyż, eucharystia, symbole Ś[w]. Mikołaja, które uniemożliwiają mi w s p ó ł d z i a ł a n i e a r t y s t y c z n e z tego rodzaju sztuką.” Nowosielski podkreślał też odmienność traktowania erotyki przez siebie i Różewicza. Widzeniu ludzkiej seksualności w „prawdzie upadku” i na „najniższym poziomie świadomości i przeżycia”, jak to jego zdaniem czynił autor Białego małżeństwa,przeciwstawiał przywracanie sensu metafizycznego „najbardziej infernalnym elementom Erosa”.
Ten intrygujący list ten pozostał jednak bez konsekwencji – Różewicz nie rozwijał tego wątku. Sprawę pewnie wyjaśniła rozmowa telefoniczna
, może osobiste spotkanie, albo też poeta nie chciał zadrażniać sytuacji i narażać na szwank przyjaźni? W każdym razie Nowosielski nie ilustrował Białego małżeństwa.
Obaj artyści zresztą doskonale sobie zdawali sprawę ze swej odmienności i tego, iż to ona stanowi istotę ich związku. Sam Różewicz jeszcze w roku 1970 trzeźwo acz nie bez smutku zauważał: „Pisanie do Ciebie wydaje mi się środkiem leczniczym. Jest to oczywiście złudzenie… to są przygody dwóch facetów: ślepego i kulawego, którzy sobie (chcą) pomagają w «wędrówce»”. Ja ciągle powtarzam, że wiara jest niezwykłą łaską. Kto jest nią obdarzony, jest człowiekiem szczęśliwym. To w ogóle nie jest takie proste.”
W zamykającej tom rozmowie Różewicz opowiadając o swojej przyjaźni z Nowosielskim wraca raz jeszcze do najważniejszego w niej „tematu” wiary. Przytoczone przez Krystynę Czerni słowa Marii Janion, iż nie wierzy on jakoby w zmartwychwstanie, poeta komentuje z sarkazmem: „Co za tryumf!”, i dodaje: „Ja ciągle powtarzam, że wiara jest niezwykłą łaską. Kto jest nią obdarzony, jest człowiekiem szczęśliwym. To w ogóle nie jest takie proste.”
„To” – czyli wiara. Po lekturze tych listów lepiej to rozumiemy. Inaczej też chyba czytamy „ikony” Nowosielskiego i „diabelskie farfocle” Różewicza.