Janusz Krasiński – próba portretu
W niedzielę 14 października odszedł Janusz Krasiński, wybitny pisarz, dramatur i reportażysta związany od lat z krakowskimi „Arcanami”. Ten członek Szarych Szeregów, uczestnik Powstania Warszawskiego, a później więzień stalinowski, zapisał się w histori polskiej literatury współczesnej złotymi zgłoskami.
W związku z tą smutną informacją publikujemy laudację wygłoszoną w czasie uroczystych obchodów 80-lecia Janusza Krasińskiego, które miały miejsce na Zamku Królewskim w Warszawie 23 września 2008 roku, przez prof. Macieja Urbanowskiego. Laudacja ta ukazała się w 84 numerze Dwumiesięcznika „Arcana”. Niech w ten sposób jeszcze raz stanie nam przed oczami Janusz Krasiński.
Janusz Krasiński – próba portretu
1.
„Nie ma twórczości bez obsesji”, mówi bohater opowiadania Janusza Krasińskiego Bariera dźwięku, a sam autor dopowiada, w rozmowie z Barbarą Gancarczyk: „Moją obsesją jest moja biografia”.
Nic dziwnego, bo Janusz Krasiński ma rzeczywiście biografię niezwykłą, dramatyczną, tragiczną, a zarazem symboliczną dla XX stulecia, w którym człowiek był miażdżony przez totalitarne machiny i przez historię spuszczoną z łańcucha. Przypomnijmy: urodzony w roku 1928, był Janusz Krasiński świadkiem niemieckiej okupacji Warszawy, uczestniczył w konspiracji jako żołnierz Szarych Szeregów, walczył w Powstaniu Warszawskim. Po jego kapitulacji przeszedł przez obóz w Pruszkowie, potem został wywieziony do Auschwitz. Po miesiącu przeniesiono go do kolejnego obozu, do Flossenbürg-Hersbruck koło Norymbergi. W końcu marca 1945 został ewakuowany pieszym transportem do Dachau. Po wyzwoleniu obozu w kwietniu 1945 przez Amerykanów, do 1947 pozostawał na terenie Niemiec jako tzw. dipis. Gdy wrócił do kraju, został aresztowany przez komunistyczną bezpiekę i skazany jako szpieg amerykański na 15 lat więzienia. Miał wtedy 19 lat. Zaledwie 19 lat! Był więziony na Mokotowie, we Wronkach i w Rawiczu. Zwolniono go dopiero w maju 1956 roku. Szybko potem debiutuje na łamach prasy, wydaje kolejne książki, w których próbuje opowiedzieć o tym, co przeżył, czego był świadkiem i ofiarą jednocześnie
Tak jest już w pierwszym drukowanym utworze Janusza Krasińskiego, wierszu Karuzela opublikowanym w 1956 roku na łamach tygodnika „Po prostu”, w numerze 39, październikowym, a zatem niedługo po wyjściu z więzienia, gdzie zresztą – jak po latach wyznał pisarz – utwór powstał.
Karuzela to poetycka ballada z charakterystycznym, regularnym, dynamicznym tanecznym niemalże rytmem i powracającymi niczym refren frazami. Każda z czterech części wiersza toczy się w innej porze roku. Zmienia się pogoda, nie zmienia szalona muzyka wiersza oraz jego więzienna sceneria. Tytułowa karuzela to kółko spacerowe, w jakim parami krąży po więziennym dziedzińcu „sto pięćdziesiąt nóg” skazańców. Krążą oni mimo błota, kłującego, zimnego śniegu, czy chlustającego z nieba żaru. Nie jest jasne, o jakim więzieniu tu mowa – więźniowie noszą drelichy, jeden z nich „w lesie stracił nogę”, a reflektor porównany jest do czarnej wrony (pamiętajmy, że tak nazywano samochody sowieckiej bezpieki), w pewnym momencie czytamy też o „głupiejących oknach pawilonu”. Najpewniej chodzi o któreś z więzień komunistycznych albo hitlerowskich, ale sceneria jest na tyle oszczędnie zarysowana, iż można mówić o jej uniwersalności.
Wszystko to widziane jest oczyma więźnia, kogoś, kto widzi świat z perspektywy więziennej, kto w niej jest jakby duchowo zamknięty, skoro na samym początku wiersza, słysząc głosy nadchodzącej burzy, porównuje je do wymiany drewniaków i łomotania przez kogoś pięścią w drzwi. Więc „narrator” Karuzeli jest świadkiem ale i zarazem uczestnikiem tytułowej zabawy, bo tak widzi kółko spacerowe, w którym krąży wraz ze skazańcami. Mówi w ich imieniu: „A nam zabawa tylko w głowie”, „my do zabawy zawsze chętni”, „a my w kółeczko, dalej! Hola!”.
Dziwna to jednak, groteskowo okrutna zabawa, skoro prowadzi ją kulawy Antek, jej odziani w drelichy uczestnicy grzęzną w błocie, a zawrót głowy, który powoduje karuzela każe myśleć nie o radości, ale raczej o chorobie, a nawet umieraniu: „Na śmierć się spiłem – nie wiem czym”, wyznaje w pewnym momencie bohater wiersza, a w zakończeniu „zabawy” słyszymy jak ktoś charczy „jak zdychający pies” i widzimy, że ktoś „na kółku rzyga krwią”.
Straszna ta karuzela! Jej radosne tempo staje się coraz bardziej podejrzane. Wirowanie, w którym krążą jej uczestnicy jest nieludzkie, każe nam podejrzewać, iż karuzela z wiersza Krasińskiego jest jakimś makabrycznym tańcem śmierci, metaforą świata, w którym zatarła się już granica między bawieniem się a umieraniem i gdzie jedyną radością człowieka stał się więzienny spacerniak. Tutaj życie ludzkie stało się elementem okrutnej, zabójczej dlań igraszki. Dlatego może karuzela z wiersza Krasińskiego każe nam myśleć i o karuzeli z wiersza Campo di Fiori Miłosza…
2.
Przypominam wstrząsającą balladę Krasińskiego nie tylko dlatego, że jest jego pierwszym drukowanym utworem, ani nie po to, by przypomnieć o poetyckich początkach pisarza, który bardziej jest znany jako znakomity prozaik i dramaturg. Chodzi mi raczej o to, by pokazać, że właściwie od razu widać tutaj podstawowe „obsesje” twórcze Krasińskiego oraz specyficzny dlań sposób wykorzystywania swojej biografii.
Gdy o tym ostatnim mowa, zauważmy, jak dyskretnie autor Karuzeli eksponuje swoją, pierwszą, osobę, której zresztą nie możemy w sposób bezpośredni powiązać z nim samym. Zapewne dla kogoś czytającego Karuzelę w roku 1956 było jasne, że wiersz dotyczy ofiar komunizmu, ale nie jestem pewien, czy równie jasne było to, iż sam autor był jedną z nich, że wiersz ma charakter autobiograficzny. Jest to bardziej oczywiste dla nas dzisiaj, gdy znamy biografię Krasińskiego, a zwłaszcza powieść Na stracenie, której narrator opowiada w pewnym momencie:
Koło spaceru kręciło się jednostajnie. Wysunął się i przykucnął z boku udając, że zawiązuje sznurowadło. Rząd znajomych i nieznajomych przetaczał się przed nim jak figury karuzeli.
Kłopot w tym, że narrator nazywa się Szymon Bolesta, a nie Janusz Krasiński…
Kłopot, albo po prostu charakterystyczny dla Krasińskiego sposób patrzenia na świat i na samego siebie. Jak w cytowanym tu fragmencie z Na stracenie pisarz „obsesyjnie” wracając do własnej biografii nie eksponuje swojej osoby, ale „używa” jej jako swoistego punktu obserwacyjnego, uczestnicząc w świecie, ale i podpatrując go z pewnego oddalenia, właśnie jak ktoś udający, iż zawiązuje sznurowadła... Do tego ten ktoś nigdy nie nazywa się Januszem Krasińskim! Częściej jego rysy są zatarte. Albo nosi „cudze” imię i nazwisko, a przykład Szymon Bolesta. Zarazem jednak czujemy, iż tego kogoś wiele łączy z samym pisarzem. Ma na przykład podobną biografię. Jak bohater noweli Skarga z tomu Jakie wielkie słońce z roku 1962, który skarży się bliżej nieokreślonemu Przewodniczącemu na absurdalność unieważnienia wyroku, jaki wydano nań za rzekomą zdradę. Ten bohater ma na imię Wacuś, pochodzi ze wsi, ale urodził się 5 lipca 1928 roku, a więc dokładnie wtedy, gdy urodził się Janusz Krasiński…
Skąd owo „utajnianie” swojej biografii, jej „maskowanie”? Po części zapewne z prób oszukania cenzury, jak było to w przypadku wielu opowiadań z tomu Jakie wielkie słońce, których akcja dzieje się w frankistowskiej Hiszpanii, a których źródłem były więzienne przeżycia samego autora. Warto z tego punktu widzenia porównać historię lepionej przez więźniów figurki z chleba z utworu Potworek, którą pisarz opowiedział ponownie w tomie Na stracenie, tym razem odzierając ją z hiszpańskiego „kostiumu”.
Takich gier z biografią znajdziemy w książkach Krasińskiego więcej. Zapewne część z nich brała się też z prób poszukiwania formuły dla opowiedzenia historii nie tylko nieakceptowalnej z punktu widzenia cenzury, ale i niewyrażalnej w języku tradycyjnej autobiografii. „Utajniając” swoją biografię, maskując jej najbardziej tragiczne fragmenty, Krasiński mógł poszukiwać nie tylko pewnego wobec niej dystansu, ale i próbować wydobyć z niej sensy ogólniejsze. Ten utajony i utajniony autobiografizm oscylować miał między konkretnym i alegorycznym, reportażem i parabolą…
Na tę cechę utworów Krasińskiego krytyka zresztą zwracała uwagę wielokrotnie. Podkreślano, że nawet jego utwory beletrystyczne, takie chociażby jak Haracz szarego dnia, Wózek, czy tetralogia o Boleście, znajdują się już gdzieś na pograniczu powieści, że mają w sobie coś z reportażu i zarazem z uniwersalnej przypowieści. Z kolei reportaże Krasińskiego były opowieściami o konkretnych zdarzeniach ze współczesnej mu Polski, ale najlepsze z nich stawały się czymś w rodzaju paraboli. Na przykład wstrząsająca Metafizyka uboju, pozornie beznamiętny opis transportu bydła wiezionego do warszawskiej rzeźni, który czytać można jak przypowieść o ludzkim okrucieństwie, obojętności, z jaką można zadawać śmierć i mechaniczności, z jaką sprawia się ból żywym stworzeniom. „Mięso boli – czytamy w zakończeniu reportażu – a właściwa metafizyka uboju mieści się między zafajdaną wagą a pełną okruchów kieszenią i, jak każda metafizyka, pozostaje rzeczą nieuchwytną”.
Mówimy tu już o kluczowych tematach twórczości Krasińskiego. Jednym z nich będzie niewątpliwie tytułowa „metafizyka uboju”, jeden z ponurych wynalazków nowoczesności. Drugim będzie doświadczenie „nieuchwytności” tego strasznego fenomenu, wokół którego krążyć będzie obsesyjnie Krasiński.
Znowuż zapowiedzią tego tematu jest wspomniana na początku Karuzela. Pojawiające się w tym wierszu specyficznie opisywane d o ś w i a d c z e n i e u w i ę z i e n i a będzie przecież wielokrotnie powracało w książkach Krasińskiego. Mowa tu o więzieniu rozumianym bardzo dosłownie, które jednak często przeradzać się będzie w swoistą metaforę sytuacji egzystencjalnej bohaterów tej twórczości, wrzuconych w sytuację zagrożenia i osaczenia, zwykle na skutek niejasnych dla nich wyroków i mechanizmów. Niektórzy z tych bohaterów są w więzieniu, inni czują się w świecie jak w więzieniu. Szymon Bolesta będzie czuł się więźniem PRL nawet po opuszczeniu murów Wronek. Innego rodzaju więzieniem okaże się dla Chopina Majorka w Kochankach z klasztoru Valdemosa. Tam chodzi o uwięzienie przez historię, a ściślej totalitaryzm, tu o uwięzienie przez drugiego człowieka, chorobę, ból, miłość, nawet wrogą mu naturę.
Ważne wszakże wydaje mi się to zainteresowania Krasińskiego dla tego typu doświadczeń. Jest bowiem jego twórczość rozpisanym na wiele utworów studium człowieka uwięzionego, a więc: osaczonego, przestraszonego i zagrożonego przez otaczający go, okrutny, niezrozumiały świat. Cechami tego człowieka będzie często bezdomność, wrażliwość, niewinność, samotność, czasem poczucie dojmującej bezsensowności swoich działań, czasem odkrycie, że człowiek człowiekowi jest wilkiem. Jak w Wózku, gdzie widzimy, jak ewakuowani w głąb Niemiec więźniowie obozu koncentracyjnego wzajemnie się nienawidzą, są wobec siebie okrutni, donoszą na uciekinierów, kradną sobie żywność, zjadają trupy współwięźniów, a na widok kolczastego ogrodzenie wydają pełen zadowolenia szmer, bo wiedzą, iż widok wkręconych w słupy porcelanowych izolatorów oraz tabliczek z trupią główką jest „gwarancją lepszej organizacji i jakiej takiej wygody”. W dramacie Śniadanie u Desdemony uwolniony z więzienia Tadeusz obwinia swa żonę o niepopełnione winy, tak jak jego samego obwiniał niedawno komunistyczny śledczy. „Musimy przestać myśleć jak więźniowie”, mówi do siebie. „Powtarzasz dokładnie to samo co oni. Widocznie już taka natura ludzka”, odpowiada jego dawny przyjaciel.
Nie inaczej bywa we „współczesnych” opowiadaniach i dramatach Krasińskiego. Raz po raz napotykamy się tutaj na historie o okrucieństwie, z jakim traktują siebie kochankowie, o tym, jak krucha bywa przyjaźń, czy jak obojętni potrafimy być wobec cierpienia innych. Ale równocześnie bohater Wózka, włoski komik, nie będzie chciał do końca skapitulować, poddać się, zrezygnować ze swych marzeń o wolności. Narrator powieści, człowiek zlagrowany, zdobędzie się przecież na odruchy życzliwości wobec swego tragikomicznego kompana. Straszny, nieludzki w Wózku jest tłum, ludzki jest pojedynczy, konkretny człowiek.
A bohaterowie słynnej Czapy? To na pierwszy rzut oka odrażający, komiczni mordercy, którzy odwlekają wykonanie na nich wyroku śmierci przypominając śledczym o kolejnych popełnionych niegdyś zbrodniach. Historia Kuźmy i Olesia to nie tylko kolejna w twórczości Krasińskiego opowieść o tym, jak wielką wartością dla człowieka jest życie, ale też – jak trafnie napisał jeden z krytyków – bohaterowie Czapy są „wstrząsający w swej jakże ludzkiej szamotaninie z tym, co nieodwracalne”.
Bo Krasiński jest pisarzem wyczulonym na to, co Michał Sprusiński celnie nazwał „momentami człowieczeństwa” w działaniach swoich postaci. Jego bohaterowie to istoty skomplikowane nie tyle dlatego, że są zdolni do zła, że bywają słabi, ile raczej dlatego, że tkwi w nich „coś”, czego nie może zniszczyć nawet największe upodlenie czy cierpienie. Jak to jest w przypadku bohatera opowiadanie Jakie wielkie słońce, który więziony w karcerze powtarza z uporem „U drzwi Twoich, El gran Dios”, a narrator dopowiada, iż „wyraz Dios łamał się niepokojąco, jak gdyby to ostatnie słowo już z trudem odnajdywał w pamięci”. W zakończeniu Kochanków z klasztoru Valdemosa chory na gruźlicę Chopin ucieka na statku wiozącym świnie do rzeźni, a kwik bitych przez konwojentów zwierząt splata się z dźwiękami poloneza A-dur, jakby artysta (i sztuka) w ten sposób przezwyciężał zabijanie. Wcielony do Wehrmachtu Stanisław Altenberg, główny bohater Syna Wallenroda, nie podda się złu, jak napisze Chwin: wyjdzie z twarzą z hańbiącej sytuacji bez wyjścia. A liczni bohaterowie tetralogii o Boleście? Nie tylko on sam, ale Lipiński, „Krwawy Młot”, Tarnawski… Do końca stoją w postawie wyprostowanej.
Słusznie więc zauważono, iż charakterystyczne dla bohaterów Krasińskiego poczucie daremności ludzkich działań i absurdu istnienie nie uwalnia ich od świadomości moralnej i że pozostajemy tu w kręgu etyki heroicznej, aczkolwiek wolnej od patosu, modyfikowanej przez wyrozumiałość dla ludzkich słabości i dyskretny humor. Dopowiedzmy tylko, że jest to heroizm ukazywany na tle codziennej szarości, czasem tej szarości się poddający, czasem nawet jakby się w niej na moment rozmywający. Stąd utwory takie jak Haracz szarego dnia, historia grupy młodych konspiratorów, którzy pozornie na darmo wysadzają niemiecki pociąg sprowadzając tragedię na siebie samych i wielu Bogu ducha winnych ludzi. „Wszystko znowu nie ma sensu. Jesteśmy gzami, które kąsają byka” – mówi jeden z bohaterów, młody poeta Gonczar, który zginie po torturach na gestapo. Patrzący na niego współwięzień, agent Korsuń myśli: „Gównoś synku, nie bohater. […] w historii liczy się chytrość, choćby z furkotem w gaciach; nie narwane pierdzioszki”.
Stąd znamienne nieporozumienie: jedni, jak Jan Józef Lipski, czytali Haracz szarego dnia jako rzecz o heroizmie i zaliczyli Krasińskiego do wyznawców etyki Conradowskiej, inni – jak Stanisław Grochowiak – widzieli w Haraczu… książkę bezczelną, a nawet cyniczną w swym obalaniu mitów wojennych i „bohaterszczyzny”. A przecież ostatecznie – tak sądzę – rację miał Lipski. Krasiński jest po stronie owych stojących twarzą do ściany „synków”! Nie jest jednak w owym geście ideologiem, nie jest moralizatorem, daleko mu do tradycji optymistycznego krzepienia serc. Jeżeli więc stoi on po stronie owych „synków”, to chyba „tylko” w imię Conradowskiej wierności sobie, a najpewniej po prostu „zwykłej” ludzkości, broniącej człowieka wszędzie tam, gdzie jest więziony i oskarżającej tych wszystkich, którzy wdeptują go w błoto czyniąc z jego życia okrutną karuzelę śmierci i cierpienia.
Wstrząs, jaki często budzi w nas twórczość Krasińskiego polega więc też na pewnym kontraście, jaki istnieje między jej często bolesnym tematem i beznamiętnym, reporterskim nieledwie realizmem, z jakim jest ten temat traktowany. Przypomina Krasiński w tym trochę Borowskiego, różniąc się odeń nadzieją, jaką m i m o w s z y s t k o pokłada w konkretnym człowieku, czasem desperacko, czasem godnie, broniącym w nieludzkim, innym świecie „okrucha swej duszy”, trzymającym się z uporem „ostrego krzemienia sumienia”, zbuntowanym przeciw więzieniom i do końca marzącym o wolności..
Wiele lat temu Sprusiński napisał o Januszu Krasińskim: „Smak jego pisarstwa bywa gorzki. I potrzebny”. Zdanie to nie straciło aktualności.
Maciej Urbanowski
- „Twarzą do ściany”,
- „Niemoc”,
- „Przed agonią”,
- „Metafizyka uboju”.
Ś.p. p. Janusza Krasińskiego poznaliśmy podczas jego pobytu w Toronto. W kilka miesięcy potem jecielismy z żoną do Warszawy, więc zabraliśmy ze sobą kikadziesiąt broszur z jego tekstami wydanymi w Toronto. U pp. Krasińskich w ich mieszkaniu byliśmy w środku tygodnia przynosząc te broszury. P. Janusz był bardzo poddenerwowany, nie wiedział gdzie ma przechować te opracowania, zanim je roześle znajomym. I zaczął nam opowiadać, że właśnie w ubiegłym tygodniu kiedy wyjechał poza Warszawę na weekend, odwiedzili go znowu nieznani sprawcy i zabrali wiele rzeczy. Dziwilo go bardzo dlaczego właśnie zabrali te, a nie inne, których nie tknęli. I opisał nam wtedy kilka takich wizyt w ostatnim czasie. Nic nie pomagało, ani pies przygarnięty z ulicy, ani wymiany zamków. Rozmawialiśmy bardzo długo, bo p. Janusz chciał znaleźć tłumacza, który by jego główne 4 tomy przetłumaczył na język angielski. Zobowiązałem się, że po powrocie do Toronto zajmiemy się z żoną tą sprawą. Ja miałem wybrać kilka fragmentów z tych 4 tomów, aby je wydrukować w torontońskim tygodniku "Goniec". Ale nie wywiązałem się z tego zadania, bo po powrocie do Toronto opowiedziałem p. Krzysztofowi Zarzeckiemu o tych rozmowach i pragnieniach p. Janusza. Okazało się, że on już o tym wiedział i myślał i doszliśmy do wniosku, że to jest nie do zrealizowania. Najpierw prawie niemożliwe jest znalezienie tłumacza na język angielski, który zrozumie te 4 tomy i odda wiernie to, co w nich jest zawarte. I nawet jeśli mu się to uda w zadawalającym zakresie, to potem chyba jeszcze większy problem będzie ze znalezieniem angielskojęzycznych czytelników, którzy potrafią zrozumieć i docenić to, co jest zawarte w tych tomach. To może zrozumieć, uszanować i docenić tylko Polak, i to Polak z odpowiednim bagażem doświadczeń, wojennych i prl-owskich.
Po spotkaniu u pp. Krasińskich, wyszliśmy z żoną p. Janusza na krótką przechadzkę, bo mieszkaliśmy niedaleko na Grójeckiej. Skorzystałem z tej okazji i zaczęliśmy rozmowę, że p. Janusz jest bardzo przestraszony tym, co się wokoło niego dzieje. Ale szybko zakończyliśmy tę rozmowę, bo konkluzja była prosta do przewidzenia - nikt mu tutaj nie może i nie jest w stanie pomóc. Pomóc mu mogą tylko nieznani sprawcy, gdyby o nim zapomnieli. Gdyby znaleźli sobie inne zajęcie.
Dla mnie było to człowiek nie tylko z obolałym sercem, on cały był poobijany przez to życie, które mu zgotowali na tej ziemi pachołki zdrajców i złoczyńców. Ból był tym większy, że te cierpienia i udręki nie ustały, chyba aż do samej jego śmierci. Komu to było potrzebne?
Bóg jeden raczy wiedzieć.
Jakie to smutne, że w taki dzień jak 1 listopada żadna stacja telewizyjna nie wspomniała o wielkim pisarzu i niezwykłym człowieku- Januszu Krasińskim...
Epitafium dla Janusza Krasińskiego
Umiałeś zamknąć w słowach wiatr z pobojowiska,
Który na serce spada żałosny lecz dumny.
I byłeś jak krzyk ciszy. Jak garść czarnej ziemi
Rzucanej w smutku wielkim na wieko od trumny.
Potrafiłeś ożywić zapomniane dusze,
By ich wielkość rozbłysła tysiącem płomieni.
I byłeś jak lot ptaka. Jak łza co się toczy
Po nieruchomych twarzach wykutych z kamieni.
/Zakopane 14.10.2012 r./
Majka S.