Ograniczona odpowiedzialność
W kwestii sprawozdania MAK zadziałała stara sowiecka zasada: nie wydawać swoich - pisze Borys Sokołow.
W sprawie z raportem MAK dotyczącym katastrofy smoleńskiej, w której zginęła polska delegacja z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, zadziałała stara sowiecka zasada: nie wydawać swoich. Pretensje do sprawozdania są w pełni uzasadnione i zrozumiałe, tym bardziej że strona rosyjska sama się tutaj wystawiła. Nasza prokuratura przekazała Polakom najpierw pierwotne zeznania dyspozytorów i kierowników lotów, a potem odwołała je, powoławszy się na ich „nieprawidłowe sporządzenie”. Tymczasem, z zeznań tych wynikało jednoznacznie, że faktyczny kierownik lotów na lotnisku „Siewiernyj” pułkownik Nikołaj Krasnokutskij, były dowódca 103-go Pułku Lotnictwa Wojskowo-Transportowego, który wcześniej bazował na tym lotnisku, dzwonił do sztabu lotnictwa wojskowo-transportowego i prosił o zezwolenie na zamknięcie lotniska z powodu warunków pogodowych. Ale zamykać zabronili i nakazali zrobić tak, żeby polska załoga sama podjęła decyzję o odejściu na lotnisko zapasowe. Jak się o to starano, opowiedział nominalny kierownik lotów podpułkownik Paweł Pliusnin, uczciwie przyznawszy się, iż okłamywał polskich pilotów, gdy mówił, że widoczność nad lotniskiem to tylko 400 metrów (w rzeczywistości wynosiła ona 800), aby wystraszyć ich i zmusić do rezygnacji z lądowania: „Przy pierwszym kontakcie z załogą Tu-154 zaniżyłem widoczność do 400 metrów. Myślałem, że załoga samodzielnie zmieni decyzję z powodu słabej widoczności, choć w rzeczywistości w tym momencie wahała się ona w okolicach 800 m.”.
Żadnego złego zamiaru tutaj, oczywiście, nie było. Chcieli jak najlepiej, a wyszła katastrofa. Jest zrozumiałe, iż strona rosyjska nie chciała brać na siebie odpowiedzialności za to, że polski prezydent nie trafia do Katynia na początek ceremonii żałobnej: decyzję o zamknięciu mogliby uznać w Polsce za motywowaną politycznie. Zrozumiała jest także niechęć Moskwy by włączać to wszystko do sprawozdania. Tu przecież przyjdzie i generałów ze sztabu lotnictwa wojskowo-transportowego wystawiać. A i nie wiadomo, czy to oni sami zakazali zamykać lotnisko, czy też zrobili to na polecenie z Kremla.
Ale Polakom nie jest od tego lżej. Wprost przyznają przecież, że główny ciężar winy spoczywa na polskiej załodze. Chcieliby jednak, aby strona rosyjska uznała swoją część odpowiedzialności. Tym bardziej, że i tak nie przyjdzie Rosjanom wypłacać odszkodowania, skoro winna jest załoga. Przecież decyzja o niezamykaniu lotniska sama w sobie nie mogła stać się bezpośrednią przyczyna katastrofy. A warto byłoby pociągnąć dyspozytorów i kierowników lotów choćby do odpowiedzialności dyscyplinarnej za nienależyte wykonywanie obowiązków. Ale Rosjanie mają swoją własną dumę, która jest ważniejsza od wszelkiego odprężenia.
Zwraca uwagę oświadczenie przedstawiciela MAK o tym, że lotnisko „Smoleńsk-Siewiernyj” nie jest międzynarodowym, dlatego rozmowy po angielsku nie były przewidziane. Lotnisko nie jest międzynarodowe, ale rejs międzynarodowy, i jeszcze odbywany przez samolot prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, i rozmowy, zgodnie z obowiązującymi zasadami międzynarodowymi, powinny być prowadzone tylko w języku angielskim. I dlaczego, pytam, władze rosyjskie zabrały z „Siewiernego” tłumaczy i dodatkowy sprzęt, który specjalnie zawiozły tam dla zabezpieczenia odbytej w przeddzień wizyty w Katyniu polskiego premiera Donalda Tuska? Czy chciały w ten sposób jeszcze raz zademonstrować swoje lekceważenie wobec niewygodnego dla Kremla Lecha Kaczyńskiego? Przecież ten sam pułkownik Pliusnin w meldunkach dla zwierzchnictwa wskazywał na barierę językową, jako na jeden z czynników, który może przeszkodzić pomyślnemu lądowaniu. I w materiałach sprawozdania są przykłady, kiedy dyspozytorzy spóźniali się z poleceniami, a załoga – z odpowiedziami. A już zupełnie nieładnie wygląda twierdzenie MAK, że pijany głównodowodzący Polskich Sił Powietrznych naciskał na pilotów. Po pierwsze, jak wynika z zapisów rozmów w kabinie pilotów, głównodowodzący niczego tam w ogóle nie mówił. Po drugie, niezrozumiałe jest, kiedy i jak ekspertyza stwierdziła obecność alkoholu we krwi generała Andrzeja Błasika i dlaczego w ekspertyzie nie uczestniczyli eksperci polscy.
Równie szyderczo wygląda oświadczenie rosyjskiego ministra transportu Igora Lewitina o tym, że dyspozytor nie miał prawa zamykać lotniska. Ma się rozumieć, że nie miał, ale Polacy doskonale o tym wiedzą i mówią nie o dyspozytorach, a o kierownikach lotów (ich, nawiasem mówiąc, w tym momencie na lotnisku było dwóch), którzy faktycznie chcieli zamknąć lotnisko i prosili o to Moskwę, ale Moskwa nie pozwoliła im tego zrobić.
A już całkowicie na śmiechu warte wygląda wyjaśnienie strony rosyjskiej, dlaczego nie można dać Polakom zapisów radarów w momencie lądowania samolotu Kaczyńskiego: „kaseta się zacięła” i zapisy nie zachowały się. Z tego powodu polski przedstawiciel w MAK Edmund Klich dyplomatycznie stwierdził: „Mamy określone wątpliwości, czy Rosjanie mówią prawdę”. Bardzo przypomina to wypadek drogowy na alei Lenina z udziałem wiceprezesa „Łukoilu”, gdzie jakoby nie zachowały się zapisy ani jednej z 15 kamer wideo nagrywających moment wypadku.
Skandal wokół sprawozdania z dochodzenia w sprawie katastrofy smoleńskiej może się negatywnie odbić na dostrzegalnym w ostatnim czasie ociepleniu relacji rosyjsko-polskich. Wynika z tego, że strona rosyjska gotowa jest wychodzić naprzeciw Polsce tylko do tego momentu, dopóki nie przychodzi jej podejmować decyzji niewygodnych dla siebie oraz, że nie jest gotowa do jakichkolwiek kompromisów. Polska opozycja nazwała konkluzje sprawozdania „drwiną z Polski”, wezwała Sejm do przyjęcia rezolucji, pozwalającej Polsce rozpocząć samodzielne dochodzenie w sprawie katastrofy. Jednak premier Tusk, którego partia dysponuje większością w Sejmie, oświadczył, że nie może narażać na niebezpieczeństwo zaufania do Rosji. Niemniej jednak po publikacji sprawozdania MAK zaufanie do Rosji w Polsce właśnie zachwiało się. Nawet Tusk zmuszony był przerwać urlop, czego początkowo nie zamierzał robić, aby jeszcze raz wspólnie z ekspertami przeanalizować rosyjskie sprawozdanie. Do pójścia na to zmusiła go reakcja na raport tak opozycji, jak i polskiej opinii publicznej. Na konferencji prasowej premier starał się unikać ostrych ocen, ale zmuszony był przyznać, że sprawozdanie MAK jest niepełne, ponieważ większość uwag strony polskiej o roli w katastrofie dyspozytorów i kontrolerów lotów na lotnisku „Siewiernyj” nie została włączona do tekstu raportu. Tusk obiecał poprosić Rosję o przedłużenie dyskusji nad raportem, choć wcześniej rosyjski minister transportu oznajmił, iż Rosja nie będzie więcej omawiać raportu MAK. W wypadku odmowy przez Rosję przyjęcia, mimo wszystko, polskich uwag, Tusk zagroził zwróceniem się o przeprowadzenie dochodzenia do organizacji międzynarodowych i napomknął, że sytuacja braku porozumienia z Moskwą stwarza zagrożenie dla zarysowującego się polepszenia stosunków rosyjsko-polskich. Premier wyraził także zaniepokojenie „politycznym kontekstem rosyjskiego dochodzenia”. Zmuszony był on brać pod uwagę opinię publiczną Polski, ponieważ bezwarunkowa aprobata raportu grozi mu poważną utratą popularności. I opozycja, najwidoczniej, będzie wykorzystywać raport MAK dla wywierania presji na prezydenta, nie pozwalając mu na dokonywanie w tej kwestii ustępstw na rzecz Moskwy.
A tu jeszcze jeden z architektów obecnego rosyjsko-polskiego odprężenia, kierownik wydziału politycznego ambasady Polski w Moskwie w randze ambasadora Tomasz Turowski okazał się być „kłamcą lustracyjnym” i zmuszony został do dymisji, po tym, jak Instytut Pamięci Narodowej w Warszawie ustalił, że dyplomata zataił, iż był agentem wywiadu komunistycznej Polski w Watykanie. Właśnie Turowski, nawiasem mówiąc, zaraz po katastrofie rozpowszechnił w Katyniu mylną informację o tym, że trzy osoby przeżyły upadek samolotu. Teraz, po jego dymisji, w społeczeństwie polskim nieuchronnie zrodzi się pytanie o motywy, którymi kierował się jeden z twórców rosyjsko-polskiego odprężenia.
Borys Sokołow
za: grani.ru
Borys Sokołow, rosyjski historyk i literaturoznawca. Jest jednym z tych badaczy rosyjskich, którzy poddają negatywnej ocenie udział ZSRS w II wojnie światowej. W 2008 r. opublikował krytyczny artykuł "Czy Saakaszwili przegrał?" i po naciskach administracji prezydenta Miedwiediewa został zmuszony do odejścia z Rosyjskiego Państwowyego Uniwersytetu Społecznego. Był jednym z ekspertów w głośnym filmie dokumentalnym "The Soviet Story".
Propoloniaetdeo, Rokuś - Wasza dalsza dyskusja nie na temat będzie kasowana.
Krytykować można - ale nie rozmywać wątku.
hmmm, aż dziwne skąd tak dobrze możesz "znać" sytuacje? Ciekawe co sam innego zrobiłeś, kim jesteś i ile osiągnąłeś?? pewnie jakaś zakompleksiona magistrzyna z podrzędnego gimnazjum, cwaniaczek się znalazł od krytykowania osób może jeszcze nie znanych ale troszkę więcej szacunku by się przydało dla ich pracy i pomysłu...
zachęcam do zaniechania wchodzenia na tą stronę z 59 osobami będzie równie dobrze
Świetnie! Kontrolerzy podawali zaniżoną widocznośc, aby zniechęcic do lądowania, a jednocześnie utwierdzali załogę w przekonaniu, że jest "na kursie i na ścieżce". To wszystko razem jest zupełnie pozbawione sensu. Co do dumy Rosjan, autor ma rację, ale to duma raczej patologiczna. Podważanie raportu MAK jest świetokradztwem - powiedział Łagrow.
Ojej, typowe to, tolerancja krytyki na poziomie zerowym. Zresztą piszę zarówno pozytywnie jak i negatywnie, w zależności od tego, na co dany tekst zasługuje.
Ale z drugiej strony to prawda. Ten portal nie zasługuje na krytykę. Co prawda jest całkowicie nowy, składa się nie z dziennikarzy, ale ludzi bez nazwisk, odwiedza go może 60 osób dziennie i żadne inne media go nie cytują - ale wszystko jest super!
"Zatem Rosjanie mają troszeczkę winy, ale są zbyt dumni, aby się do niej przyznać. Ale tak czy inaczej piloci amatorzy rozwalili samolot. I to się sprzedaje jako główną informację na portalu ARCANA, która - z tego co mi wiadomo - odcina się od GW?"
Jeśli już bawimy się w grę skojarzeń to wydaj mi się że to mało szacowny "Propoloniaetdeo" może być związany z wybiórcza, kąśliwe uwagi zamiast merytorycznej oceny, we wszystkich swoich komentarzach doszukuje się dziury w całym, byleby tylko zaatakować redakcje, istna lewacka małostkowość...
Nie ładnie panie kolego...
A co do samego tekstu to myślę ze każda rozsądna ocena sytuacji jest ważna, bo nie można z jednej stromy wylewać pomyji na zmarłych a z drugiej tworzyć przesadnej martyrologii, to była wielka tragedia w symbolicznym miejscu, w symbolicznym kontekście, szukajmy tu raczej znaku od niebios, znaku do opamiętania się dla takich cwaniaków jak "Propoloniaetdeo"!
o i tyle!
Niektórym wszystko kojarzy się z seksem, a innym z GW.
Świat nie jest przecież czarno-biały. Sokołow pisze o tym z dystansem, wskazując na wspólną winę, z uwypukleniem zaniedbań rosyjskich.
Takich głosów nam potrzeba, a nie tekstów prymitywnych krzyżowców ideologicznych, emocjonujących się nadmiernie i ośmieszających sprawę.
Wszystko fajnie, tylko, że z tego tekstu wynika, że Rosjanie trochę winy mają, ale w większości należy się jej doszukiwać po stronie załogi Tu 154.
"Ale Polakom nie jest od tego lżej. Wprost przyznają przecież, że główny ciężar winy spoczywa na polskiej załodze. Chcieliby jednak, aby strona rosyjska uznała swoją część odpowiedzialności. Tym bardziej, że i tak nie przyjdzie Rosjanom wypłacać odszkodowania, skoro winna jest załoga. Przecież decyzja o niezamykaniu lotniska sama w sobie nie mogła stać się bezpośrednią przyczyna katastrofy. A warto byłoby pociągnąć dyspozytorów i kierowników lotów choćby do odpowiedzialności dyscyplinarnej za nienależyte wykonywanie obowiązków. Ale Rosjanie mają swoją własną dumę, która jest ważniejsza od wszelkiego odprężenia."
Zatem Rosjanie mają troszeczkę winy, ale są zbyt dumni, aby się do niej przyznać. Ale tak czy inaczej piloci amatorzy rozwalili samolot. I to się sprzedaje jako główną informację na portalu ARCANA, która - z tego co mi wiadomo - odcina się od GW?
Warto takie informacje za wszelką cenę upowszechniać.