Korporacja czekistów - rozmowa z Henrykiem Głębockim
Za zgodą 'Naszego Dziennika' publikujemy rozmowę Małgorzaty Rutkowskiej z dr. Henrykiem Głębockim, która ukazała się w tej gazecie. Winni są polscy piloci - po 9 miesiącach, jakie minęły od tragedii smoleńskiej, MAK dosłownie powtórzył kłamstwa propagandy rosyjskiej sączone już 10 kwietnia 2010 roku. O czym to świadczy? Czy MAK działa na polityczne zamówienie Kremla?
Z dr. Henrykiem Głębockim, historykiem, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego i członkiem redakcji krakowskiego dwumiesięcznika „Arcana”, rozmawia Małgorzata Rutkowska.
Małgorzata Rutkowska: Winni są polscy piloci - po 9 miesiącach, jakie minęły od tragedii smoleńskiej, MAK dosłownie powtórzył kłamstwa propagandy rosyjskiej sączone już 10 kwietnia 2010 roku. O czym to świadczy? Czy MAK działa na polityczne zamówienie Kremla?
dr Henryk Głębocki: Znaleźliśmy się w sytuacji, którą przewidziało wielu komentatorów. Mieliśmy przez ostatnie 9 miesięcy nieustanną kampanię urabiania opinii publicznej, próbę upowszechnienia wersji, która pojawiała się zaraz po katastrofie. Już w pierwszych godzinach po tej tragedii najpierw w rosyjskich mediach, potem w części polskich pojawiły się nawet nie tyle pewne hipotezy, ile po prostu tezy lansowane z dużym uporem. Kiedy po kolei nie znajdowały potwierdzenia, nikt z odpowiedzialnych za prowadzenie tej kampanii nie przepraszał, nie tłumaczył się nawet. Dzisiaj mamy do czynienia z sytuacją, w której właściwie powtórzono w rozwiniętej, może jedynie bardziej uzasadnionej wersji, główną tezę, która pojawiła się już 10 kwietnia 2010 roku. Chodziło o zrzucenie odpowiedzialności nie tyle nawet na stronę polską, ile na pilotów i pasażerów samolotu, którzy zginęli w tej strasznej katastrofie. Międzypaństwowy Komitet Lotniczy działa tu jako niezwykle wygodne narzędzie podporządkowane faktycznie władzom współczesnej Rosji, które oficjalnie pozostaje instytucją niezależną od rządu Federacji Rosyjskiej, działającą na obszarze dawnego ZSRS.
Wiarygodność MAK była podważana nawet w samej Rosji, nawet w wystąpieniach członków Dumy rosyjskiej.
– MAK stanowi przykład instytucjonalnej spuścizny z epoki sowieckiej. W swej działalności wchodzi w klasyczny konflikt interesów, wydając certyfikaty dla samolotów i lotnisk, a zarazem badając wypadki lotnicze. Skutkiem tej sytuacji jest zwykle obciążanie odpowiedzialnością za wypadki lotnicze pilotów, którzy zginęli. Stojąca na jego czele Tatiana Anodina związana była niegdyś z wysokim oficerem KGB Jewgienijem Primakowem, potem premierem Rosji i szefem wywiadu. Nieraz zwracano uwagę na jej powiązania biznesowe oraz ścisłe koneksje ze środowiskiem ludzi z sowieckich służb specjalnych, tłumaczące jej silną pozycję, pomimo licznych kontrowersji i oskarżeń wysuwanych w samej Rosji wobec działalności MAK. Wszystko to odbiera nawet pozory niezależności i wiarygodności tej instytucji i jej szefowej.
Generał Anodina obarczyła winą za katastrofę jej ofiary, czyniąc z nich sprawców tragedii. Nawiązała do najgorszych manipulacji sowieckich Katyniem.
– Trudno pozbyć się takiego skojarzenia. To, co na pierwszy rzut oka upodabnia próby wyjaśnienia tej tragedii z dziejami sprawy katyńskiej, to problem wiarygodności strony, która prowadzi teraz śledztwo, a także jej argumentacji. Ograniczony charakter tej wiarygodności musi mieć wpływ na odbiór oficjalnie przedstawianych ustaleń, a także sposób ich prezentacji. Oglądając konferencję prasową po prezentacji raportu, miałem wrażenie, że to wszystko odbywało się w „najlepszym” sowieckim stylu.
Takie skojarzenia nasuwała staranna reżyseria spotkania, odgórny przekaz?
– Pozostaje pytanie: jaki cel miał taki właśnie sposób zaprezentowania wyników dochodzenia MAK? Czy w połączeniu z wypuszczoną w przestrzeń medialną informacją obciążającą odpowiedzialnością gen. Andrzeja Błasika, która zdominowała przekaz w największych światowych serwisach informacyjnych, chodziło o taką właśnie spontaniczną reakcję oburzenia, zrozumiałego, ale tylko dla nas, nie dla świata, przekonywanego przez ostatnie 9 miesięcy przez polskie władze i większość mediów w Polsce, iż śledztwo pozostaje pod „serdeczną opieką”? Czy odnowienie dobrze znanego propagandowego obrazu pełnych resentymentu, rusofobicznych Polaków miało, grając na emocjach, dodatkowo wzmocnić oficjalny werdykt strony rosyjskiej? Jeśli tak, to w pewnej mierze taka operacja chyba się udała.
Czy w takim razie Rosja w ogóle podjęła próbę wyjaśnienia tragedii smoleńskiej?
– To nie jest tak, że putinowska Rosja jest na tyle impregnowana na nacisk zewnętrzny, na tyle czuje się pewnie, że nie ulega żadnym argumentom z zewnątrz. Choć takie właśnie wrażenie robi prezentacja raportu MAK. Pamiętam jednak sytuację choćby sprzed roku, gdy w czasie mojego pobytu w Rosji miał miejsce zamach na „Newskij Express”, specjalny pociąg łączący Moskwę i Petersburg, w którym zginęło paru wysokich notabli rosyjskich. Parę dni później, na początku grudnia 2009 r., nastąpił pożar w dyskotece, na dalekiej prowincji, w Permie na Uralu – w tragiczny sposób spaliło się żywcem 148 osób. Nie dało się ukryć tych tragedii. Zaczęto więc realizować scenariusz, który znamy z wielu innych, podobnych sytuacji: z masakry w Biesłanie, tragedii na Dubrowce, zatonięcia okrętu podwodnego „Kursk”. Zawsze był ten sam mechanizm – władza miała w pierwszych chwilach wyraźny problem, jak zapanować nad sytuacją, a potem uruchamiano propagandową machinę, inspirując także media. Było tak szczególnie w przypadku „Kurska” i masakry na Dubrowce. Używano wtedy również służb specjalnych do kneblowania ostatnich niezależnych mediów. W każdym takim przypadku widać było, że władze nie chcą być utożsamiane z tragicznym zdarzeniem, chowają się za plecami swoich urzędników, gdyż czują strach – przed własnym społeczeństwem. Bo pamiętajmy, że „projekt” symbolizowany przez Putina, tj. system władzy wywodzącej się z KGB korporacji polityczno-biznesowej, rządzącej współczesną Rosją, posiada autentyczne zaufanie sporej części Rosjan. Zaufanie, które jest zbudowane na naturalnym odruchu: ludzie chcą tam po raz pierwszy po strasznym XX wieku żyć w normalnym państwie. I Putin im w jakimś sensie wmówił, że może to państwo nie jest normalne, ale akceptując jego „projekt” ze wszystkimi dobrodziejstwami inwentarza, można w nim mniej więcej „normalnie” funkcjonować.
Skąd my to znamy: ciepła woda w kranach, grillowanie…
– Tak, to nie jest tylko przypadkowa zbieżność, ale dobrze nam znany mechanizm propagandy bazujący na najbardziej pierwotnych, biologicznych wręcz potrzebach ludzkich: potrzebie bezpieczeństwa, troski o własne dzieci, o swój los, głodzie sukcesu i szacunku dla samych siebie. Nawet metody propagandy medialnej są uderzająco wręcz podobne, opierając się na nieustannym organizowaniu zastępczych tematów do dyskusji dla opinii publicznej czy różnych odmian taniej rozrywki (rosyjska wersja „Tańca na lodzie”), odwracających uwagę od kluczowych, niewygodnych tematów. Musimy to wszystko brać pod uwagę, gdy patrzymy na dzisiejszą Rosję. Większość Rosjan naprawdę nie ma ochoty na jakieś imperialne podboje, ale podatna jest na postimperialne resentymenty, bardzo łatwo poddaje się manipulacji, która jest realizowana przez sprawnych funkcjonariuszy aparatu dezinformacji dawnego KGB i oparta na dobrym rozpoznaniu psychologicznym społeczeństwa. Dlatego w sytuacji, gdy korporacji czekistów na chwilę wymykała się kontrola nad tworzeniem własnej „narracji” o rzeczywistości, w szeregach władzy powstawał popłoch (jak w elitach władzy RP po ogłoszeniu raportu MAK). Widziałem taki autentyczny strach w oczach doradców Putina, np. słynącego z opanowania Gleba Pawłowskiego, po tym, co się stało w Permie.
Strach i pytanie: jak na to zareagują zwykli Rosjanie?
– A skąd ten strach? Bo Rosjanie uwierzyli, że innej, lepszej Rosji mieć nie będą, a więc trzeba akceptować obecny system i ludzi, którzy rządzą. Groźna dla tego systemu staje się więc każda sytuacja, w której zza putinowskiego „projektu”, „potiomkinowskiej wioski” rosyjskiej wersji powszechnego „grillowania” wyłania się nieoczekiwanie dla władzy fragment ponurej rzeczywistości, zwykle przy okazji jakiejś tragedii jak „Kursk”, Dubrowka, Perm.
Oprócz ograniczania wolności, rozbudzania imperialnych tęsknot, co jeszcze charakteryzuje obecną Rosję, czyniąc z niej kraj odległy od standardów zachodnich?
– Ten system jest do cna przeżarty przez korupcję. 148 nieszczęśników spaliło się w Permie tylko dlatego, że właściwym osobom płacono za to, żeby nikt nie sprawdzał, czy są drogi ewakuacyjne w nocnym klubie. I tak wszystko funkcjonuje w Rosji, od góry do dołu i z powrotem. Korupcja jest immanentnym elementem systemu wzajemnych „krysz” (dosłownie „dachów”), jak mówią Rosjanie o „ochronie” ze strony różnych grup mafijnych. Wszyscy wszystkim płacą: FSB bierze od wielkich przedsiębiorców, milicja łupi w postaci łapówek małych. I Rosjanie to zaakceptowali. Nawet dziecka nie można ulokować na studiach bez stosownej „wziatki”. Ale w momencie, kiedy z tego właśnie powodu żywcem spaliło się ok. 150 ludzi, wszyscy zaczęli zadawać pytania, kto za to odpowiada (a odpowiadali wszyscy). Zaczęła do świadomości zwyczajnych obywateli docierać myśl, że akceptacja zasad rosyjskiej „małej stabilizacji” opartej na do cna zgniłych fundamentach, że ten cały „projekt”, tak jak w przypadku innych katastrof wbrew pokładanemu weń zaufaniu, nie jest w stanie zapewnić nawet elementarnego bezpieczeństwa. W takich chwilach sytuacja groziła wymknięciem się spod kontroli.
Co to ma wspólnego z „badaniem” katastrofy smoleńskiej przez MAK? Chce Pan powiedzieć, że tuż po katastrofie można było wymusić na Kremlu zgodę na choćby wspólne śledztwo?
– Władza współczesnej Rosji, panowanie dawnych kagiebistów i nomenklatury i ich „projekt”, nie są aż tak stabilne, jak nam się wydaje, choćby pod wpływem niezakończonego światowego kryzysu ekonomicznego, który mocno dotknął też Rosję. Struktury władzy muszą liczyć się z naciskami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Ostateczny kształt raportu MAK dobrze wpisuje się w tradycyjne dbanie o zachowanie propagandowego obrazu władzy na użytek wewnętrzny. Ale z tego samego powodu zaraz po katastrofie, dla uratowania wiarygodności i wizerunku swego polityczno-propagandowego „projektu”, Putin i Miedwiediew wykonali szereg spektakularnych gestów, które jeszcze parę dni przed 10 kwietnia 2010 r. nikomu nie przyszłyby do głowy.
Silna presja międzynarodowa mogła wtedy bardzo wyraźnie zmienić kierunek, w jakim to śledztwo by poszło?
– Tak. Szczególnie w pierwszych dniach po katastrofie, gdy władze Rosji znalazły się w centrum uwagi światowej opinii publicznej, poczuły się zmuszone do wykonania kilku spektakularnych posunięć dla rozładowania złego wrażenia. Oto znakomita część elity politycznej państwa, które pozostawało w konflikcie z Rosją, tragicznie ginie, właśnie na terytorium Rosji, do tego w rosyjskim samolocie, który korzystał z rosyjskiego serwisu w rosyjskich zakładach. Dzieje się to w czasie podróży przygotowanej w celu uczczenia rocznicy mordu na polskich oficerach, którego pełne wyjaśnienie uniemożliwia wciąż współczesna Rosja. Do tego strona rosyjska wzięła aktywny udział w rozegraniu konfliktu między prezydentem i premierem RP, doprowadzając do rozdzielenia ich wizyt. Chodzi tu o bardzo prosty mechanizm. Gdyby w pierwszych dniach po katastrofie ludzie reprezentujący państwo polskie zachowali się bardziej stanowczo, odwołali się do międzynarodowych instytucji, by wynegocjować warunki i procedury dochodzenia w sprawach technicznego dochodzenia i śledztwa, dające szansę na wiarygodne ustalenia, to - jak wiele wskazuje na to - byłaby jakaś szansa, żeby zapewnić wiarygodne mechanizmy wyjaśnienia katastrofy. Natomiast oddanie tej sprawy bez żadnego oporu Rosji, takiej jak ona jest, było w istocie zaproszeniem, żeby zastosować dobrze znane, sprawdzone, sowieckie metody, których rezultat właśnie zobaczyliśmy w postaci nieszczęsnej konferencji MAK. Dla mnie jest to jedna wielka kompromitacja wszystkich osób, które reprezentowały struktury polskiego państwa, ale także kompromitacja olbrzymiej części mediów, komentatorów, dziennikarzy i tzw. autorytetów medialnych, wszystkich, którzy przez 9 miesięcy z niezwykłym zaangażowaniem wspierali wobec polskiej i światowej opinii publicznej wybrany przez władze RP kierunek działań i wyrażali akceptację dla takiego właśnie medialno-politycznego rozstrzygnięcia tej sprawy.
Rezultaty „ustaleń” MAK mogą wpłynąć na wynik śledztwa smoleńskiego, które prowadzi strona rosyjska?
– Prokurator Jurij Czajka, ale także jego zastępcy i w ogóle cała prokuratura rosyjska jest znana z wielu głośnych w całym świecie, niewyjaśnionych lub skandalicznie prowadzonych spraw, np. morderstwa znanej dziennikarki Anny Politkowskiej, Aleksandra Litwinienki czy procesu Michaiła Chodorkowskiego. Trzeba pamiętać, że o ile przez ostatnie 20 lat nie było praktycznie niezależnej prokuratury w Rosji, o tyle w ciągu ostatnich 10 lat sytuacja uległa znacznemu pogorszeniu, szczególnie na skutek „reform” w latach rządów Putina, które polegały na tym, że prokuratura rosyjska, szczególnie od 2002 r., ale też sądy stały się narzędziem prowadzenia polityki, ścigania niepokornych opozycjonistów czy za mało uległych wielkich oligarchów, dziennikarzy, a nawet historyków i zamiatania pod dywan niewygodnych spraw.
Jakie będą konsekwencje międzynarodowe raportu MAK dla Polski?
– Proszę zauważyć, w jaki sposób MAK odwrócił uwagę od meritum sprawy, podrzucając dziennikarzom i mediom pewne bardzo atrakcyjne wątki. Chodzi tu o śp. gen. Andrzeja Błasika, o domniemaną obecność alkoholu w jego krwi, o brak znajomości języka rosyjskiego u pilotów. To już krąży w komentarzach światowych serwisów i staje się głównym dyskutowanym wątkiem, zastępując niejako osobę śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, na którego od początku, nieskutecznie, usiłowano zrzucić odpowiedzialność. Co do odgłosów międzynarodowych, ich charakter i skala będą zależały od obecnych władz RP, od jakiejś akcji na arenie międzynarodowej, czy działań informacyjnych struktur państwa.
Najlepszy moment na taką stanowczą reakcję już minął…
– Polskie państwo i jego obecni przywódcy przez dwie doby pozostawali bezradni, obojętni i milczący wobec prawdziwej fali dezinformacji, która przetoczyła się przez światowe media, upowszechniając wersję MAK. W tym czasie premier wciąż jeździł na nartach we włoskich Dolomitach, a tak zwykle rozmowny prezydent doświadczył nieoczekiwanej, gwałtownej infekcji górnych dróg oddechowych. Co jeszcze gorsze, ich pierwsze wypowiedzi, wymuszone powszechnym wzburzeniem opinii publicznej w Polsce, wskazują na całkowitą bezradność i wolę kontynuowania obranego już na długo przed kwietniem 2010 r. kursu na „zbliżenie” z Rosją, którego ofiarą wyraźnie staje się sprawa wyjaśnienia smoleńskiej tragedii.
Premier Tusk i prezydent Komorowski cały czas zapewniali, że wszystko jest „pod serdeczną kontrolą”, że możemy Rosji ufać. Ofiarą tej strategii padła prawda o Smoleńsku?
– Ale jednak w ostatnich tygodniach zaszła wręcz dramatyczna zmiana. Być może wynikała ona z uświadomienia sobie, do czego ta cała sytuacja zmierzała, że jednak Rosja chce obciążyć stronę polską całkowitą odpowiedzialnością, nawet jeżeli dość przychylna Moskwie ekipa Donalda Tuska zostanie w ten sposób skompromitowana. Jest to dosyć zastanawiające. Tym bardziej że wypowiedzi premiera Tuska, a także ostatnie, mające charakter ostrzeżenia wypowiedzi rosyjskiego ministra spraw zagranicznych mogą świadczyć o tym, iż toczyły się jakieś targi o ostateczny kształt raportu, tak jakby ważne było tu nie dotarcie do prawdy (co obie strony oficjalnie deklarują), ale dbałość o wizerunek, swój i swego „projektu” politycznego, zarówno rosyjskich, jak i polskich „technologów władzy” (jak się w Rosji nazywa specjalistów od manipulacji medialno-politycznej). W tym jednak kontekście zastanawiający jest sposób prezentacji raportu MAK – „z zaskoczenia”, do tego tak niezwykle upokarzający i kompromitujący wizerunek ekipy politycznej Donalda Tuska, realizującej od kilku lat kurs polityczny korzystny dla interesów Rosji. Być może chodziło o uprzedzenie jakichś spodziewanych prób działań, odwołania się do instytucji międzynarodowych, np. przez rodziny ofiar?
Na jaki wektor w relacjach z Polską postawi teraz Rosja? Hasło „pojednania” zostało już odesłane do lamusa?
– Nie wiem, czy kiedyś oficjalnej, współczesnej Rosji na tym pojednaniu zależało, może poza pierwszym okresem rządów Borysa Jelcyna. To jest raczej koncept publicystów czy polityków, i to jednej strony. Zawsze też kolejne odsłony tzw. ocieplenia we wzajemnych stosunkach zależały wyłącznie od woli Kremla i jego bieżących interesów. Wszystkie do tej pory ogłaszane z wielkim zadęciem próby „pojednania” łączyły się z okresami zapotrzebowania Moskwy na załatwienie konkretnych spraw w stosunkach z Polską. Wtedy zwykle następowało gwałtowne przyspieszenie we wzajemnych kontaktach, czemu towarzyszył widoczny zwrot w komentarzach uzależnionych od Kremla mediów, szereg gestów sprawiających wrażenie gotowości do politycznego zbliżenie. Tak było np. w 2001 r. podczas wizyt rosyjskich polityków, i w 2002 r., gdy przyjmowano ówczesnego prezydenta Putina, gdy ważyły się losy kontraktów gazowych. Tak samo się stało, gdy putinowska Rosja podjęła ostrożne starania o pozbycie się balastu komunistycznych zbrodni, których symbolem był Katyń, dla usunięcia przeszkód na drodze realizacji wielkich, wspólnych interesów z silnymi krajami Unii Europejskiej – Niemcami, Francją, Włochami. Proces ten został wzmocniony i przyśpieszony koniecznością rozładowania wrażenia, jakie wywołała tragiczna katastrofa pod Smoleńskiem.
Trudno się dziwić zarządzanej przez kagiebistów Rosji brutalnie forsującej swe interesy.
– Realizowany od kilku lat kurs polityczny środowiska politycznego, które przejęło pełną władzę nad współczesną Polską, zrywając z kierunkiem polityki zagranicznej realizowanym po 1989 r., ułatwiał wyraźnie osiąganie Rosji jej celów. Podczas wizyty prezydenta Miedwiediewa w Polsce miałem dostęp do telewizji polskiej i rosyjskiej. Choćby na takiej bardzo pobieżnej podstawie można było dobitnie zobaczyć, ile miejsca zajmuje w komentarzach mediów polskich i rosyjskich to wydarzenie. Otóż nie zauważyłem jakiegoś szczególnego poruszenia czy zainteresowania serwisów rosyjskich. Polska była i jest brana pod uwagę zwykle w sytuacjach, w których może w jakiś sposób zaszkodzić czy zablokować ważne interesy rosyjskie na forum UE. Symbolem tego była sytuacja, gdy prezydent Federacji Rosyjskiej natychmiast po wizycie w Warszawie miał lecieć na spotkanie z przedstawicielami Unii, co mogło służyć stworzeniu wrażenia, iż wszystkie problemy w stosunkach Polski z Rosją zostały załatwione. Status Polski został tutaj pokazany bardzo czytelnie. Prawdziwy problem polega jednak na tym, że ludzie reprezentujący dzisiaj państwo polskie zgadzają się brać udział w tej grze, zgadzają się na rolę, jaką im pozostawiono.
Ta gra jest cyniczna. Gdy Anodina poniżała państwo polskie i ofiary katastrofy, Rosja ogłosiła, że przekazała nam 30 kolejnych tomów akt śledztwa katyńskiego. Taka koincydencja to przypadek?
– Raczej nie ma tutaj żadnego przypadku. Strona rosyjska, a wcześniej sowiecka praktycznie zawsze, od pierwszego momentu, kiedy zaczęła rozważać problem pozbycia się kwestii Katynia, traktowała tę sprawę jako kartę przetargową: Gorbaczow, wybierając tego, kto będzie ujawniał tę sprawę, czyli generała Jaruzelskiego, podejmował decyzję jednoznacznie polityczno-propagandową. Nawet Jelcyn, który uczynił najwięcej dla wyjaśnienia mordu na polskich oficerach, ujawniając dokumenty katyńskie, przekazując ich część Polsce, wykorzystał je w istocie do walki z Gorbaczowem. Cały mit anty-Katynia, czyli domniemanych tysięcy zamordowanych w polskiej niewoli czerwonoarmistów, jeńców z 1920 r., został sprokurowany na wyraźne polecenie Gorbaczowa. I tak się to toczy właściwie aż do dzisiaj. Trudno od ludzi tworzących obecne elity rosyjskie spodziewać się innej wrażliwości. Problem polega na tym, że polskiej opinii publicznej próbuje się wmawiać, iż ma się wpatrywać w wyraz oczu premiera Putina, a nie sprawdzać jego prawdziwe intencje czy interesy.
Okazuje się, że to Lech Kaczyński miał bardziej realistyczną wizję stosunków z Rosją niż pragmatyczny Donald Tusk. Można mieć nadzieję, że testament polityczny śp. prezydenta zostanie podjęty przez rządzących?
- Pojednanie z Rosją jest rzeczą niezwykle potrzebną i na pewno jest zadaniem, które stoi przed nami. Warunki tego pojednania prezydent Lech Kaczyński bardzo wyraźnie określił w swoim ostatnim, znakomitym, niewygłoszonym przemówieniu w Katyniu, widząc w mordzie katyńskim fundament komunistycznego zniewolenia Polski, ale także Rosji. Wskazywał, że tylko ujawnienie prawdy i wyciągnięcie z niej konsekwencji w postaci pełnego wyjaśnienia okoliczności tej zbrodni, rehabilitacji ofiar, wyeliminowania z przestrzeni publicznej wszelkiego usprawiedliwienia dla tej i innych zbrodni komunizmu rosyjskiego może być fundamentem autentycznego pojednania między narodami. Obawiam się, że sposób, w jaki rozgrywana jest obecnie sprawa katastrofy smoleńskiej, najdelikatniej ujmując, nie służy temu pojednaniu. A stanowisko Rosji w kwestii śledztwa katyńskiego i wniosku rodzin katyńskich do trybunału w Strasburgu pokazuje rzeczywisty stosunek wobec tych spraw ze strony władz Federacji Rosyjskiej. Pomimo kampanii medialnej przekonującej o wzajemnym zbliżeniu, które ma służyć „modernizacji” Rosji, stanowisko to nie uległo większym zmianom. Nie wpłynęło też wyraźniej na zmianę sposobu prezentowania w sferze publicznej w Rosji problemu odpowiedzialności za zbrodnie komunistyczne czy interpretowania sowieckiego imperializmu XX wieku.
Czy postawę Rosji wobec śledztwa smoleńskiego, raport MAK można uznać za umacnianie się polityki imperialnej wobec Polski?
– To naturalne skojarzenie. Jednak sam proces tego, co jeden z najlepszych znawców dziejów Rosji prof. Andrzej Nowak z UJ nazywa „reimperializacją przestrzeni Europy Wschodniej”, trwa już od lat, od objęcia władzy przez Putina. Nie chodzi tu tylko o zmasakrowanie Czeczenii, jawną agresję, jak wobec Gruzji, ale także o wyraźne działania na rzecz odbudowy strefy wpływów na dawnych „okrainach” Imperium, w dawnych republikach sowieckich, zarówno na Kaukazie, w Azji Środkowej, gdzie trwa gra o utrzymanie kontroli Rosji nad surowcami, jak też na kierunku zachodnim. Tu chodzi o Ukrainę i Białoruś, ale także o wpływy w strefie tzw. imperium zewnętrznego, tj. krajów niedawno jeszcze zależnych od ZSRS, jak Polska. Rosja Putina wykorzystuje wciąż sprzyjającą koniunkturę, wytworzoną gwałtowną zwyżką surowców energetycznych, na czym oparty został cały budżet Rosji, a co ważniejsze, zyski jej elit, do tego stopnia, że mówi się, iż Rosja stała się właściwie dodatkiem do firmy Gazprom, kontrolowanej przez korporację dawnej KGB. Do tego po 11 września 2001 r. zaistniało prawdziwe zapotrzebowanie państw Zachodu na współpracę ekonomiczną i polityczną z Rosją, szczególnie w obliczu konfliktu ze światem islamu, zwłaszcza w Afganistanie.
Polityka resetu w stosunkach USA - Rosja ułatwiła przesuwanie strefy wpływów Moskwy w Europie Środkowo-Wschodniej?
– Na pewno przybrała znacznie większy rozmach w obliczu zmian w geopolitycznych celach USA obecnej ekipy prezydenta Baracka Obamy oraz rosnącego zainteresowania najsilniejszych państw UE - Niemiec, Francji, Włoch - współpracą ekonomiczną z Rosją, bez przejmowania się stanem demokracji w niej (pomimo oficjalnie wyrażanej troski o jej kondycję nawet w Polsce). Rosja jednak musi się śpieszyć, prowadząc na swych dawnych peryferiach postimperialne gry i usiłując zawrzeć wieloletnie kontrakty na dostawy surowców, rozbudowując drogi ich eksportu, choćby ze względu na wzrastające wpływy Chin, zmieniającą się koniunkturę na ceny surowców, w końcu trudny do ocenienia wpływ zmian w technologii oraz np. wzrost wydobycia gazu łupkowego. Na razie jednak szczególnie niebezpiecznie wygląda obserwowany proces rozbudowy rosyjskich wpływów, zwłaszcza poprzez ekspansję ekonomiczną, zwłaszcza wobec faktycznego porzucenia przez rządzącą Polską ekipę aktywnej polityki wschodniej będącej politycznym testamentem prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz zrezygnowanie z roli Polski jako regionalnego lidera organizującego opór państw Europy Środkowej i Wschodniej przed próbą „reimperializacji” tego regionu.
Świadomość tych zagrożeń praktycznie nie dociera do polskiej opinii publicznej.
– Dzieje się tak z powodu głębokich podziałów, do jakich doprowadzono w społeczeństwie oraz specyficznej roli większości „zaprzyjaźnionych” z obecną władzą mediów, zapewniających w Polsce głównie „igrzyska” dla zajmujących się „grillowaniem” obywateli, na wzór mediów putinowskiej Rosji. Sprawa Gazociągu Północnego, najbardziej znana, jest tylko częścią wielkiej strategii przygotowywanej już w końcu lat 80., pod nazwą „doktryny Falina-Kwicińskiego” (od nazwisk doradców Gorbaczowa), polegającej na zamianie sposobu utrzymania strefy wpływów z „doktryny Breżniewa” (groźby interwencji w obronie podległych Moskwie reżimów komunistycznych) na używanie monopolu na dostawy surowców energetycznych jako narzędzia kontroli i nacisku.
Dziękuję za rozmowę.
Doskonała analiza sytuacji. Kiedy czytam ten tekst po prawie dwóch latach od ogłoszenia raportu MAK - stwierdzam, ze nadal wszystkie tezy i wnioski Pana dr Głębockiego są zadziwiająco słuszne. Brawo
Znakomity wywiad. Intuicje prawidłowe. Gdy się o tym mówiło na początku lat 90-tych, "bardzo poważne autorytety" wołały, że tak mogą myśleć jedynie oszołomy. Tak więc wiwat oszołomy, wyszło na ich... Tylko, niestety:
- Czarno widzę - rzekł jasnowidz.
Bardzo ciekawy tekst