“Świat dziki nam się kurczy, ale jest jeszcze w zasięgu ręki...”
Rozmowa z podróżnikiem Wojciechem Popkiewiczem, autorem powieści “Ćma z czerwonej wyspy”.
Portal ARCANA: Zwiedził Pan pół świata...
Wojciech Popkiewicz: Ledwie 40 krajów. Na pewno więcej widział Jan Paweł II, ale też – właściwie nie widział, bo był w tłumie. Widziałem ślady Jego kultu w dalekich stronach, np. w stolicy Ekwadoru,Quito, gdzie przed wielką katedrą jest Jego pomnik. Z kolei w San José, stolicy Kostaryki można zobaczyć wielki most Jego imienia. Nawet na Madagaskarze takich śladów, portrecików, makatek, jest pełno. Tak więc, to nasz papież, który zwiedził ponad 100 krajów, jest – zdaje się – największym polskim podróżnikiem.
Portal ARCANA: Jakie refleksje wypływają z porównania nas, Europejczyków, Polaków do „dzikich”?
W. P.: „Dzikość” nie jest cechą etniczną. Często u naszych polityków słyszę takie stwierdzenie, że skoro w „cywilizowanym” kraju jest tak, to i u nas powinno być podobnie. Tymczasem tylko materialnym dorobkiem może się zachodnia cywilizacja pochwalić, gdyż moralnie jest już skompromitowana choćby dwoma totalitaryzmami i dzisiejszym hedonizmem. Owa cywilizacyjność to tylko kwestia postępu technicznego i to nie zawsze.
Zaskoczony byłem np. Armenią, gdzie wspaniałych, starych budowli jest wiele: kamienne świątynie np. z V wieku, a we wsiach są jeszcze budynki łaźni z X wieku... Imponujące także pod względem technicznym są ich rozwiązania, np. spadziste dachy skonstruowane z wielkich, kamiennych płyt. Armenię zwiedzałem z księdzem Tadeuszem Isakowiczem- Zaleskim, Ormianinem po Matce. Pytaliśmy go, jak to się stało, że zachowało się tak wiele tych starych świątyń. Powiedział nam, że to jest już tylko resztka, „sto z tysiąca” zabytków. Tak więc rewolucja bolszewicka i wojny na Kaukazie, wyniszczyły ogromną część kultury materialnej. Ormianie czekali na niepodległość przez 900 lat. Tak! Podobnie jest przecież w Tybecie, gdzie chińscy komuniści spalili 5 tys. świątyń. To tak jakby spalić wszystkie kościoły w Polsce.
Portal ARCANA: Zostawili w Tybecie pokazowo część zabytków, głównie na szlakach turystycznych, ale dziedzictwo tamtejszego narodu jest ucięte jak maczetą...
W. P.: To był raczej karabin maszynowy, samoloty i czołgi. Jednak Tybetańczycy są cierpliwi w trwaniu... Swoją kulturę materialną gromadzą w klasztorach na terenie Indii i Nepalu. Duch ich odradza się w nowym pokoleniu uciekinierów, którzy tam się schronili i którzy kultywują wiarę przodków.
Dla nich wolność jest dalekosiężnym celem. My odzyskaliśmy ją po 123 latach za wielką cenę. Ta cena nie może się zdewaluować. Niewola, jakkolwiek rozumiana, jest zawsze gorsza. Nawet dla zwierząt.
Portal ARCANA: W oświeceniu mieliśmy mit „szlachetnego dzikusa”. Dzikus, nietknięty zgnilizną cywilizacji, miał być dziewiczo bezgrzeszny, szlachetny, bez złych intencji. Dziś też zdaje się funkcjonować taki obraz – w jakim stopniu jest on prawdziwy?
W. P.: Dzikusami stają się dziś często Europejczycy i Amerykanie już wcześniej sprasowani walcem infantylnej, masowej kultury i konsumpcji. Globalna ekspansja tego stylu życia ma ekonomiczne motywy i cele. Opłacają się długie serie towarów dla jednakowych konsumentów, najlepiej na całym świecie. Trzeba ich pozbawić duszy, by nie różnili się tradycją, religią, by byli łatwo sterowalni dla imperialnych centrów władzy. Rak toczy żywy organizm poprzez ujednolicenie grupy komórek. Podobnie wygląda destrukcja społeczeństw. Tylko przecież zróżnicowanie jest stanem gwarantującym rozwój i zdrowie. Także w skali ludzkości. Nadzieja więc w reakcji obronnej narodów, w tym także tych jakoby „dzikich”. Przyjrzyjmy się im. Jeśli tylko egzystencja jest możliwa na choćby minimalnym poziomie, to od razu znajdują miejsce i czas na prawdziwą radość z życia. Może akurat Madagaskar, gdzie toczy się akcja powieści, nie jest najlepszym przykładem, bo tam nie ma praktycznie głodu, choć ubóstwo jest powszechne. Ocean dookoła, wielość rzek i żyzna gleba - dostarczają minimum pożywienia. Kukurydza, maniok, ryż i kawa – tego nie brakuje. Na twarzach pięknych kobiet – ich uroda ma cechy mieszanki ludności polinezyjskiej z domieszką negroidalnej – widać lśniące białymi zębami uśmiechy. Dziećmi opiekuje się cała wioska, starzy ludzie również. Oczywiście przeciwności losu nie brak. Tu także jest typowy tropikalny bezruch i stagnacja: tak jakby ci ludzie na coś czekali. Jednak wieczorami przy ogniskach radują się pieśniami i tańcami. Można słuchać bez końca ich harmonicznych śpiewów, muzyki, która jest nam zupełnie nieznana. Spontaniczności i współistnienia z przenikniętą duchem naturą możemy się od Malgaszy uczyć.
Portal ARCANA: Wspomniany Jan Paweł II przewidywał, że przyjdzie jeszcze czas na Afrykę. Przewiduje się, że odrodzenie moralne może przyjść stamtąd, ale tylko gdyby w Afryce poprawiła się sytuacja gospodarcza. Czy jednak w tropikach jest to możliwe?
W. P.: Są takie miejsca w Afryce, gdzie bez studni głębinowych, absolutnie realnych do wykonania, nie da się zbudować czegoś trwałego. Afryce brakuje pieniędzy na zwykły rozruch, gdyż klimat da się tam przecież pokonać, tym bardziej, że jest to kontynent bardzo zróżnicowany, a w wielu krajach znajdują się tam bogate złoża surowców, chociażby ropa. Odpowiednie wykorzystanie tych zasobów dałoby Afryce szansę na rozwój. Moja córka odwiedziła niedawno z kamerą nie całkiem afrykański, ale jednak egzotyczny dla nas, Oman. Poziom życia jest tam o wiele większy niż w Polsce. Nie ma tam biedy, ludzie są albo średnio zamożni, albo bardzo bogaci. W Muskacie spotkamy najlepsze samochody, jachty i zadbane domostwa. Także muzułmańska tradycja i religia, w wersji bardzo przyjaznej, tworzy tam ład moralny. Wystarczyła odpowiednia dystrybucja pieniędzy: poprzedni sułtan, Said ibn-Taimur, odkładał miliardy na swoje konta bankowe i ludność głodowała, zaś jego syn, Kabus ibn-Said, panujący obecnie, utworzył zręby demokracji i sprawiedliwie rozdziela środki, udostępnia potencjał kraju jego mieszkańcom. W połowie pustynny kraj zaświecił bogactwem.
Portal ARCANA: Zwiedził Pan wiele egzotycznych, czasem też niebezpiecznych krajów. Jaka była Pańska najbardziej emocjonująca przygoda podróżnicza?
W. P.: Nasuwa mi się wspomnienie dość specyficznego incydentu... Jechaliśmy do Nepalu i w Delhi wypożyczyliśmy auto terenowe. Ekipę mieliśmy zgraną, był z nami himalaista Aleksander Lwow, zabrałem też córkę Julię. Jedziemy samochodem terenowym (przynajmniej zapewniano nas, że to samochód terenowy...) miejscowymi drogami. Tam można na drogach spotkać wszystko co tylko się rusza, od ludzi, wielbłądów, osłów i innych zwierząt po rowery, samochody i zdezelowane ciężarówki. Taki przenikający się exodus. Nagle wybiega byk, którego z impetem potrąciliśmy. Na szczęście nie była to krowa, bo wtedy, w Indiach mielibyśmy poważny problem... Po zderzeniu samochód kompletnie nawalił i nie mogliśmy ruszyć dalej. W okolicy była tylko opustoszała wioska, a my szukaliśmy mechanika. Znaleźliśmy wreszcie taką budkę, wielkości wychodka, na której wisiały jakieś narzędzia. Mężczyzna mieniący się mechanikiem podjął się dzieła, ale naprawa alternatora przy kaganku trwała kilka godzin. Nie mając nic do roboty, kręciliśmy się po tej wiosce w środku nocy, chodząc to tu, to tam. Nagle czuję jak lecę w jakąś czeluść! Ponieważ ważę dwa razy więcej niż przeciętny hindus, zapadł się pode mną drewniany chodnik i wpadłem w ciepłe hinduskie szambo, aż po samą szyję! W ostatniej chwili złapałem się jakiegoś drąga i cudem wylazłem całkowicie umazany. Moja ekipa patrzyła na mnie zdziwiona: Jak ty wyglądasz? Jak ty cuchniesz? Operator Tadeusz Owsianko zaciągnął mnie pod pompę. Rozebrałem się do naga, a z pompy poleciał strumień żółtej wody, niewiele lepszej od szamba.
To nie koniec. Wędrowaliśmy potem w Himalajach i chyba każdego z naszej ekipy dopadały zatrucia i różne dolegliwości. Oprócz mnie. Hinduskie szambo podziałało jak... szczepionka! I od wielu już lat w tropikach nie choruję. Uodporniłem się!
Portal ARCANA: I w podobnie egzotycznych realiach postanowił Pan spotkać ze sobą bohaterów książki, Saszę i Janka, a w dodatku w fabule związanej z Tragedią Smoleńską. Skąd taki pomysł?
W. P.: Nawiasem mówiąc, wyspa miała pewne tradycje związane z Polską, chociażby Maurycego Beniowskiego uznanego przez Malgaszy za króla Madagaskaru. Posyłając bohaterów w tak egzotyczne miejsce wyrwałem ich z rodzimej codzienności i umiejscowiłem jakby na obcej planecie, gdzie ich rodząca się przyjaźń zostaje poddana trudnej próbie. W pewnej części fabuła inspirowana jest katastrofą smoleńską, która była dla mnie ogromnym wstrząsem. W książce nie rozstrzygam przyczyn tragedii, nie oskarżam nikogo, nie wyrokuję, nie mając przecież odpowiednich danych, ale staram się przekuć te emocje w wątki literackie. Takie zdarzenie jak smoleński dramat, na bolesnym styku skonfliktowanych w historii narodów, musi rodzić implikacje psychiczne w życiu jednostek. Tego nie uda się przykryć manipulacjami i fajerwerkami. Stłumione emocje będą się odzywały w sposób zaskakujący. Tak jak prawda o Katyniu, która eksplodowała na cały świat właśnie w Smoleńsku.
Portal ARCANA: Rosjanie i Polacy - łączy ich słowiański język, różni chyba wszystko inne: ustrój, mentalność, wizja Ojczyzny: imperialna z jednej strony, republikańska z drugiej, inna jest religia, wreszcie - wspólna historia. Ta ostatnia to raczej dzieje wrogości i wzajemnych krzywd, choć przyznajmy stanowczo, że rachunek po stronie rosyjskiej jest drastycznie większy. Jak Pan, poznając różne mentalności, także plemienne, widzi możliwość pojednania?
W. P.: Uważam, że jest nadzieja na zgodę ze zwykłymi Rosjanami – ja spotykałem nieraz takich Rosjan, z którymi porozumienie było możliwe. Rosja będzie się zmieniać, a już teraz zmiany cywilizacyjne i technologiczne przymuszają ich do coraz większego otwarcia się na świat. Mam tu na myśli głównie rozwój internetu, który przyczynia się do integracji nowych środowisk także w ich kraju. Wydaje mi się też, że w mentalności bliżej nam do Rosjan niż do Zachodu, choć oni w swoich społecznych dążeniach są na etapie co najwyżej naszej „Solidarności”z lat 80-tych. Demokracja jest fasadowa. Niepokoi też nacjonalizm młodych Rosjan. Łatwo go skanalizować. Bez wątpienia jednak faktyczna demokratyzacja Rosji, która mam nadzieję nastąpi, to szansa dla Polski. Szansa egzystencjalna.
Portal ARCANA: Książkę wzbogacił Pan zdjęciami ze swojej podróży do Madagaskaru...
W. P.: ...które zostały zrobione przez Jurka Szotę, naszego operatora. Mamy tyle filmów z samego Madagaskaru, że można zrobić z tego pełnometrażowy film. Pracując 20 lat w telewizji, wprawiłem się w pisaniu scenariuszy. „Ćma z czerwonej wyspy” powstała między innymi dzięki temu doświadczeniu. Osobiście wątpię, aby książkę zekranizowano w najbliższej przyszłości, bo z jednej strony koszt nakręcenia takiego filmu byłby ogromny, a z drugiej temat pewnie nie jest po myśli naszego „salonu”, choć to naprawdę nie jest książka o nienawiści.
Portal ARCANA: Jaką literaturę podróżniczą pan czyta, jaką by pan polecił?
W. P.: Nie polecam zapisków naszych celebrytów, którzy kreują siebie w kontekście przewodnikowej informacji. Nie czytam też reportaży wysłanników, którzy na zamówienie dziś koncernów medialnych, a kiedyś rządu piszą pod założoną z góry poprawnościową tezę. Były oczywiście wyjątki. Ryszard Kapuściński subiektywnie przetwarzając fakty stworzył niepowtarzalną literaturę o Innych. Nie napisał książki o Indiach, choć miał taki zamiar. Natomiast „Kołową historią Indii” zaimponował mi Krzysztof Mroziewicz. Obaj byli posłańcami, którzy nie zmarnowali czasu.
Dla mnie ideałem pisarza podróżnika i badacza zarazem jest ciągle Arkady Fiedler. Minął czas a on jest wciąż wiarygodny – w czasie naszej wyprawy odkrywaliśmy realia i krajobrazy z jego opisów. Prowincja czerwonej wyspy niewiele się zmieniła. Jednak dziś opis jest sprawą wszędobylskiej i prawie niewidocznej już kamery. Pisarzowi pozostaje interpretacja wrażeń. To ciągle jest najważniejsze.
Świat egzotyczny nam się drastycznie kurczy. Właśnie teraz, młody człowiek ma po raz pierwszy realną możliwość poznania różnych zakątków globu, zanim się ustabilizuje i popadnie w rutynę. Życie w świecie nie jest droższe niż w Polsce, a lotniczy bilet bywa tańszy od paru imprez w pubie, lub kilku cyfrowych gierek wciągających w wirtualną rzeczywistość. Warto spakować plecak i w dobrym towarzystwie wybrać się na koniec świata, który wcale nie musi być bardzo daleko. Tam pośród innych krajobrazów i ludzi łatwiej odnaleźć siebie.
Rozmawiał Adam Zechenter
Autora wywiadu znam od niedawna, ale już zdążyłam polubić jego opowiadania,relacje z wypraw poprzedzone słynnymi słowami piosenki własnego autorstwa.Podoba mi się sposób mówienia, myślenia i poczucie humoru Pana Wojciecha Popkiewicza.
Pozdrawiam!
Irena z Opola
Chyba szkoda, że w dzisiejszym zabieganiu zapominamy o Wańkowiczu.