Prof. Nowak o marszu KOD: stadnie i fajnie
(http://wyborcza.pl/magazyn/1,152666,20181370,jerzy-radziwillowicz-to-trzeba-zatrzymac.html#TRwknd) .
A więc zatrzymajmy się nad argumentami zawartymi w przesłaniu aktora (dzisiejszej sceny politycznej). Pociąga go – i ma pociągnąć innych –„fajne myślenie”. Sądziłem, że myśleć można poprawnie logicznie, albo niepoprawnie. Można mądrze, albo głupio. Ale – fajnie? Albo – nie fajnie? Jak to odróżnić, po czym poznać? Jaki tu czynnik jest rozstrzygający? Może estetyczny, choć jednak skrajnie subiektywny, na pewno nie odwołujący się do żadnego porządku moralnego, ale najwyżej do całkowicie subiektywnych upodobań. Ani Platon, ani Arystoteles, ani Czechow, ani Dostojewski (pamiętam wspaniałą kreację cytowanego tutaj aktora w wystawieniu „Nastazji Filipownej” na podstawie „Idioty”, w reżyserii Andrzeja Wajdy w Teatrze Starym), ani Herbert, ani Miłosz – by wymienić przykłady filozofów, pisarzy i poetów, którzy próbowali stawiać poważne pytania naszej moralnej kondycji – nie znali pojęcia „fajne”. Nie używali go na pewno jako podstawy poważnego wyboru. Oczywiście argument ze starych autorytetów, do jakich się tutaj odwołuje, może zostać przezwyciężony przez większą siłę nowych autorytetów, które mobilizują znakomitego aktora.
Gdzie one są? W stadzie. Argument z „fajności” jest wzmocniony w analizowanym zdaniu innym, wcześniejszym: trzeba być z „tymi wszystkimi” – z grupą, ze stadem, które maszeruje i myśli razem. To bardzo często występujący i bardzo skuteczny sposób przekonywania – ale czy może być wystarczający dla kogoś, kto chce myśleć samodzielnie, pragnie rozważyć racje, wybrać swoje miejsce w rzeczywistości, która nie musi mieć kształtu kolumny marszowej? To jest groźba „obciachu”, groźba „chłosty śmiechu”, jak to ujął niegdyś Zbigniew HerbertNapisałem przed chwilą, że pojęcie „fajny” odwołuje się do całkowicie subiektywnych upodobań. Wycofuję się z tej nieco pochopnej opinii. Pojęcie „fajny” opiera się nie na jednostkowym, subiektywnym wyborze, ale na sile oddziaływania stada i mód/poprawności w jego wnętrzu obowiązujących.
Ów argument, nakazujący podążyć za stadem bezwarunkowo i bezrefleksyjnie (bo nie trzeba tutaj myśleć, trzeba tylko dogonić tył pochodu tych, którzy „myślą fajnie”), brzmi jeszcze mocniej, kiedy opatruje go jego autor groźbą: „byłoby głupio”. To jest groźba „obciachu”, groźba „chłosty śmiechu”, jak to ujął niegdyś Zbigniew Herbert. Nie pójdziesz za kolumną „fajnych” – wypadniesz „głupio”, wyśmieją cię. Zostaniesz –„nie fajnym”. A czyż może się przydarzyć coś gorszego? Rozdawcy wyroków środowiskowej fatwy mogą śmiertelnie zawstydzić niekarnego, opieszałego kandydata do środowiska „fajnych”. Trzeba się spieszyć, usprawiedliwić nieobecności („chyba tylko na jednym marszu nie byłem”).
Straszny, przygnębiający upadek godności człowieka myślącego. Nie tracę jednak nadziei, że można się podnieść. I tego serdecznie życzę tym, którzy upadają w marszu.