ARCANA 123: Wojna 1920 – Fragmenty debaty o zdradach Zachodu
W 95 rocznicę wielkiego triumfu polskiego oręża, wybitni znawcy historii Polski, historii dyplomacji i stosunków międzynarodowych: dr hab. Henryk Głębocki, prof. Andrzej Nowak, prof. Krzysztof Szczerski, prof. Mariusz Wołos, prof. Marek Kornat debatowali nad sensem tego triumfu. Rozmawiali o postawach sojuszników, o „zdradzie” wcześniejszych sojuszników a także o niewykorzystaniu tego sukcesu. Debata zawiera wiele interesujących wątków, eksperci wzajemnie uzupełniają swoje poglądy, dzięki czemu w dyskusji występuje multum odwołań pomiędzy historią a współczesną polityką międzynarodową. Możemy między innymi dowiedzieć się: co to jest polityka „skarlenia”, jaka była rola Jana Pawła II w polskiej dyplomacji czy też jaka jest różnica pomiędzy krajem „niepożądanym”, a krajem „pozytywnych emocji”?
Poniżej publikujemy dwa wątki z debaty:
Mariusz Wołos: (...) A co do argumentu siły, zwróćcie panowie uwagę to, że myśmy w sensie militarnym, różne są tu głosy, ale to raczej jest nie do podważenia, myśmy wojnę z bolszewikami wygrali, myśmy to niebezpieczeństwo odrzucili. Obroniliśmy niepodległość, wygraliśmy wojnę o wszystko. Tak u nas to widziano, tak widział to sam marszałek i jego otoczenie. Reprezentowaliśmy siłę i staliśmy się dla Francuzów o wiele bardziej atrakcyjni niż kilkanaście miesięcy wcześniej. Nie chodzi tylko i wyłącznie o to, że we Francji były bardzo silne ciągotki prorosyjskie, nie zważając na to, jaka to Rosja. Zadam jeszcze jedno pytanie: czy po tym zwycięstwie militarnym, którym my się szczycimy, słusznie, bo to jest wyjątkowa rzecz, staliśmy się bardziej atrakcyjni dla Estonii, Czechosłowacji? Każde z tych państw należałoby rozpatrywać oddzielne, ale moje zdanie w tej kwestii jest bardzo wstrzemięźliwe. Sojusz militarny i wojskowy został jednak przez czynniki francuskie kompletnie podporządkowany sprawom gospodarczym i one były kluczem. To my akcentujemy kwestie polityczne i wojskowe i szczycimy się tym sojuszem. Polska nie umiała więc wykorzystać swej wygranej i to jest na pewno największy zarzut pod adresem naszej propagandy w 1920 i w 1921 roku
Andrzej Nowak: Proponuję to uogólnić: myślę, że te zagadnienia, o których mówił zwłaszcza pan profesor Wołos, czyli sugestie, że wygraliśmy militarnie tę wojnę i to zasadniczo nie wpłynęło na zmianę stosunku do Polski, należy połączyć z pytaniem, czy wygraliśmy tę wojnę militarnie w sposób, który dotarł do świadomości opinii publicznej? Pod tym względem jednak tę wojnę przegraliśmy. Dlaczego? Bo we Francji uważano, że tę wojnę wygrał marszałek Foch. W Wielkiej Brytanii uważano zaś, że tę wojnę wygrała decyzja Lloyda George’a o wysłaniu misji alianckiej z lordem D’Abernonem. Polska nie umiała więc wykorzystać swej wygranej i to jest na pewno największy zarzut pod adresem naszej propagandy w 1920 i w 1921 roku.
Henryk Głębocki (moderator dyskusji): Ale to dotyczy także innych spraw, jak „Solidarność”, której legenda, niegdyś obecna w skali globalnej, na naszych oczach przestaje istnieć w świadomości opinii publicznej. Została skutecznie zastąpiona mitem zburzenia muru berlińskiego.
Krzysztof Szczerski: Wydaje mi się, że trzeba tu brać pod uwagę dwa elementy. W tego typu grach geopolitycznych, najbardziej optymalną jest sytuacja, kiedy jest się i „pożądanym” i koniecznym, kiedy jest się uważanym za „swojego”, za partnera ideowo bliskiego, czyli za kogoś, z kim się łączą pozytywne emocje, ale także gdy jest się też „koniecznym”, czyli takim, którego nie można po prostu pominąć.
Andrzej Nowak: W kategoriach siły.
Krzysztof Szczerski: Tak. Ale można sobie również wyobrazić sytuację, w której będziemy jakby w takiej fazie przejściowej, gdy się jest „pożądanym”, ale wciąż „niekoniecznym”. To jest taka właśnie polityka, którą widzimy w Polsce w ostatnich latach: będziemy słuchać wszystkich, więc wtedy będziemy uznani za „swego”, ktoś się nami zaopiekuje i „przysposobi nas”, jako kraj „pozytywnych emocji”, który się nie wtrąca do polityki wielkich państw, z taką „miękką” przynależnością. Ale można też mieć wagę kraju „koniecznego” a „niepożądanego”, czyli takiego, którego nie można pominąć, nie dlatego, że jest „swój”, tylko dlatego, że jest on na tyle silny i ważny, iż buduje istotne koalicje oraz wpływy w regionie(...)
(...)
Henryk Głębocki: Chciałbym dopełnić podjęte już wątki pytaniem: Czy appeasementy nieznane, jak ten opisany w ostatniej książce prof. A. Nowaka, jak i lepiej znane – z podręczników historii, są stałą, nawracają tendencją, związaną z geopolitycznym przekleństwem położenia naszego kraju i regionu? Jakie wnioski z tego powtarzającego się zjawiska zdrad(y) Zachodu, powinni Polacy i nasi sąsiedzi wyciągać?
Marek Kornat: Historyk, jako tylko skromny tłumacz przeszłości, nie jest najlepszym doradcą polityków. Musi jednak zauważyć, że istotą appeasementu jest koncepcja płacenia za pokój agresorom interesami państw mniejszych. Cała polityka Rosji dzisiejszej bazuje na tej konstatacji. Niestety wbrew Juliuszowi Mieroszewskiemu (zmarłemu w r. 1976), który mówił, iż Polska leży między Niemcami a narodami ukraińskim, litewskim i białoruskim – okazuje się, że jednak od wschodu wciąż ma naprzeciw siebie imperialną i zaborczą Rosję, która wcale nie chce się pogodzić z samostanowieniem wymienionych narodów. Tak było w dobie ZSRR i tak jest dzisiaj. Zmiana tej rzeczywistości nie nastąpiła, mimo krachu państwa Sowietów. Obydwa te państwa – i Niemcy i Rosja – były, są i będą ważniejszym, bo silniejszym partnerem dla Zachodu. To rodzi wciąż na nowo powracający mechanizm appeasementu. Rosja – dopóki nie zerwie z imperialnym dziedzictwem i aspiracjami, będzie zawsze liczyć na appeasement na swoją korzyść, w myśl starej zasady porozumienia mocarstw. Innej polityki prowadzić nie potrafi. Doświadczenie appeasmentu nie wydaje się więc zamkniętą kartą historii, ale również sprawą naszej przyszłości – i to niezależnie od tego, kto będzie rządził w Warszawie. Doświadczenie appeasmentu nie wydaje się więc zamkniętą kartą historii, ale również sprawą naszej przyszłości – i to niezależnie od tego, kto będzie rządził w Warszawie
Mariusz Wołos: Obawiam się, że appeasement to tendencja może nie tyle stała, ile mogąca się w naszej części świata powtarzać. Powtórzę: to wynik peryferyjnego dla wielkich tego świata położenia Europy Środkowowschodniej. I wcale bynajmniej nie chodzi tylko o Polskę, ale i o inne kraje z naszego regionu: vide Ukraina z Krymem. Nie jestem jednak zwolennikiem tezy o „powtarzaniu się” historii. Mimo wszystko inaczej wyglądała ona w 1920 roku, a jeszcze inaczej w 1943 czy 1945 roku. Zupełnie inaczej wygląda dziś. Jeszcze inaczej wyglądać będzie jutro. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, którego bynajmniej proszę nie traktować w kategoriach optymistycznych, że możliwość pojawienia się appeasementu bardziej przesunęła się na wschód, ku Ukrainie, szczególnie wschodniej i południowej. Nie oznacza to, iż możemy spać spokojnie. Co zatem robić? Nasze możliwości są ograniczone. Musimy jednak iść z Zachodem, bo do niego przynależymy i reprezentowane przezeń wartości są nam najbliższe. Czasem to droga wyboista. Dążyć musimy do tego, abyśmy w zapobieganiu ewentualnym appeasmentom mieli jak najwięcej do powiedzenia. Dla własnego dobra.