Wybory w Abchazji ukazały zasięg rosyjskich możliwości
Rosyjska agencja informacyjna Regnum zaprezentowała analizę Siergieja Ilczenki, dotyczącą niedawnych wyborów w Abchazji.
Na wstępie Ilczenko zauważa, że wynik wyborów w Abchazji był dość łatwy do przewidzenia. Wynika to stąd, że kraj jest dość mocno podzielony na klanowe stronnictwa i głosy wyborców od dawna dzielą się w sposób przewidywalny. Jednym regionem, dzięki któremu można byłoby spodziewać się niespodzianki, jest Gali, na południu kraju, gdzie mieszka duża mniejszość gruzińska. Przy 240 tysiącach mieszkańców Abchazji, 10 tysięcy głosów Gruzinów z Gali to swoisty języczek u wagi. Zauważyli to obydwaj główni konkurenci do fotela prezydenta – Aleksander Ankwab oraz Siergiej Szamba. Ten drugi, podczas wiecu wyborczego w Gali, zwrócił się nawet do zgromadzonych w języku gruzińskim. Jednak Ankwab zapewnił tamtejszym Gruzinom kilka realnych korzyści, m.in. przyspieszył procedurę przyznawania abchaskich paszportów. Pomijając ten element kampania była raczej przewidywalna a zwycięstwo Ankwaba raczej pewne. Na przekór temu Moskwa popierała swojego kandydata, czyli Siergieja Szambę. I przegrała kolejny raz, gdyż także w 2004 r. zaangażowała się w promowanie Raulia Chadżimbu przeciw zwycięscy wyborów, zmarłemu niedawno Siergiejowi Bagapszowi. Dlaczego tak się dzieje? Według Ilczenki wybory są papierkiem lakmusowym nieuchronnego procesu przesuwania się Abchazji w stronę tureckiej strefy wpływów. W Turcji żyje ponad pół miliona ludzi pochodzenia abchaskiego. Turcja jest nowoczesnym państwem, z silną armią, o ugruntowanych sojuszach z Zachodem i prowadzi spójną politykę na Kaukazie (nastawioną przede wszystkim na wspieranie Azerbejdżanu). Wydaje się więc bardzo atrakcyjnym partnerem dla Abchazów, coraz bardziej zaniepokojonych wzrastającymi wpływami Rosji w swoim kraju. Co więcej, za uzależnieniem od Rosji nie idą korzyści dyplomatyczne dla młodego państwa – poza Nikaraguą, Wenezuelą, Vanuatu i Nauru nikt nie uznał Abchazji za suwerenne państwo.
Ilczenko uważa, że Moskwa ma przed sobą dwie drogi rozwiązania tego narastającego przez lata problemu. Może wzmacniać swoją pozycję w Abchazji – po pierwsze poprzez rozwój baz wojskowych, po drugie przez inwestycje gospodarcze. Byłaby to więc kontynuacja dotychczasowej polityki, która już teraz powoduje rozdrażnienie Abchazów. Zainteresowanie Turcji będzie jednak zwiększać to niezadowolenie, szczególnie że Ankara może przyjąć na siebie rolę rozjemcy pomiędzy Suchumi a Tbilisi. W połączeniu z wpływami abchaskiej diaspory, może to doprowadzić do wybuchu wrogości wobec Rosjan, którego Kreml nie zdoła opanować. Ilczenko podaje tutaj przykład takiego rodzaju polityki, mianowicie – kwestię rosyjskich paszportów. Pomimo działań zmierzających do integracji obszaru Abchazji z Federacją, poprzez wydawanie tych dokumentów, Abchazowie nie zmieniają swojego dość negatywnego nastawienia do Moskwy.
Drugi wariant dla Rosji wymagałby dobrej woli Kremla. Chodziłoby bowiem o „wyprzedzenie przeciwnika” i zaproszenie Turcji do udziału w procesie pokojowym na Kaukazie Południowym. Według Ilczenki współpraca z Ankarą mogłaby umożliwić pozytywne negocjacje z Gruzją w sprawie znalezienia kompromisu w niektórych segmentach wzajemnych relacji. Niech to będą nawet trudne negocjacje – pisze politolog – ale w obecnej sytuacji ślepego zaułka, czyli czworokąta Rosja-Abchazja-Osetia Południowa-Gruzja stanowiłyby wyjście z impasu. Z taktycznego punktu widzenia taka prośba wystosowana do Ankary mogłaby wydawać się kapitulacją. Jednak pozwoliłaby ona utrzymać Kremlowi strategiczne wpływy w Abchazji i ewentualnie poprawić ogólną sytuację geopolityczną w całym regionie. W takim wypadku Moskwa odsunęłaby nieuniknioną porażkę w walce o wpływy na Południowym Kaukazie i utrzymała władzę nad Suchumi na 15-20 lat.
Jednak według Ilczenki do takiego przełomu nie dojdzie. Z prostej przyczyny. Dotychczasowe doświadczenia z polityką prowadzoną przez Kreml nie dają bowiem żadnej nadziei na jakiekolwiek zmiany. Politycy, którzy obecnie sprawują władzę nad Rosją, nade wszystko cenią sobie „małą stabilizację”, jaką daje im stałe podsycanie konfliktów zewnętrznych. „Z Gruzją, z Turcją, ze światem muzułmańskim, z Zachodem, z NATO i Bóg raczy wiedzieć z kim jeszcze” – komentuje Ilczenko. Według politologa rosyjscy politycy nie są zbyt pewni swojej pozycji, dlatego potrzebują maksymalnie „przewidywalnej” polityki zewnętrznej. Jednym zdaniem, wolą przewidywalną taktykę na trzy-pięć lat, nawet gdy odbędzie się to kosztem klęski geopolitycznej w kontekście strategicznym w przyszłości.
Oprac. Luiza Sobańska i Błażej Cecota
Źródło: regnum.ru
nie bardzo rozumiem, ale mam tak w ogóle z logiką reprezentantów opcji proputinowskiej (czytaj prokgbowskiej) :-)
to że artykuł jest dłuższy nie znaczy, że ma omawiać wszystkie aspekty
trudno uznawać wybory w kraju, którego się nie uznaje - chociaż dla ludzi proputinowskich może to się wydać szokującą informacją
NATO nie uznalo wyborow w Abchazji.
Artykul tej dlugosci powinien byl o tym wspomniec. Brak takiej wzmianki podwaza wiarygodnosc artykulu