Polska wobec wojny na Wschodzie
Gdy półtora roku temu, w chłodny listopadowy wieczór 2013 r. buciory rozszalałego „Berkutu” zdeptały pokojową proeuropejską manifestację studentów na kijowskim Placu Niepodległości, mało kto spodziewał się, że rozpoczyna się największy konflikt polityczny w Europie od czasów wojny na Bałkanach. Dziś, na wschodzie Ukrainy spada nowa „żelazna kurtyna”, a ukształtowany po rozpadzie Związku Sowieckiego względny ład europejski idzie w rozsypkę. Pod znakiem zapytania stoi także stan polskiego bezpieczeństwa. Nigdy nie dowiemy się, cóż takiego pomyślał sobie Władimir Władimirowicz Putin, gdy w pierwszych dniach grudnia 2013 r. obserwował niepodległościowy protest wzbierający na Majdanie. Na pewno już wtedy liczył się z koniecznością reakcji. Być może obliczał już siły potrzebne do zaanektowania Krymu. Zapewne już wtedy uruchamiał „śpiochów” i wysyłał agentów mających zahamować „erupcję faszyzmu” jak określały proeuropejski protest kremlowskie media. Gdy dwa miesiące później ulicą Instytucką wymaszerowała „Niebiańska Sotnia”, gdy ofiarę życia złożyli Ukraińcy ze wschodu i zachodu, wreszcie, gdy do Rosji uciekł znienawidzony Wiktor Janukowycz pewnym było, że do status quo nie ma powrotu. Rewolucja Godności zwyciężyła. Jak to jednak już z rewolucjami bywa, nie zakończyło to kryzysu? Prezydent Rosji i jego świta ani myśleli oddać Ukrainy bez walki. Bo o tym, że wówczas i wciąż uznają ją za swoją własność nie trzeba nikogo przekonywać. W chwili, gdy piszę te słowa (13 kwietnia 2015) mija dokładnie rok od rozpoczę- cia Operacji Antyterrorystycznej (ATO), jak ukraińskie władze nazwały działania przeciwko prorosyjskim separatystom i wspierającej ich rosyjskiej armii. Bilans tego roku jest przerażający. Wg danych Organizacji Narodów Zjednoczonych w tym czasie życie straciło około 6 tysięcy ludzi. Setki tysięcy zostało zmuszonych do opuszczenia swych domów. Olbrzymia część okupowanego przez terrorystów Donbasu jest zrujnowana, a scenariusze pisane przez analityków wyglądają niepokojąco.
– Putin musi pójść dalej, dalsza rosyjska ofensywa jest nieuchronna – uważają analitycy amerykańskiej agencji wywiadowczej Stratford, uznawanej za „cień CIA”. Ich zdaniem Rosja musi zaatakować przynajmniej południowo-wschodnie rejony Ukrainy, tak by poprzez miasta Mariupol i Berdiańsk uzyskać połączenie z zaanektowanym przed rokiem półwyspem krymskim. Pozwoli jej to na swobodny przepływ wojsk i towarów pomiędzy Rosją, zbuntowanymi obwodami – donieckim i ługańskim (tzw. „republiki ludowe”) oraz właśnie półwyspem, który oprócz połączenia promowego w cieśninie kerczeńskiej jest odcięty od świata. To scenariusz najłagodniejszy, ale i najbardziej prawdopodobny. W pozostałych Rosja zajmuje całą linię brzegową z Morzem Czarnym, a wojska Federacji docierają aż do Naddniestrza, które od dawna jest regionalnym rozsadnikiem separatyzmu. Trzeci scenariusz to operacja w pełnej skali, skutkująca okupacją połowy Ukrainy – od wschodniej granicy, aż do linii Dniepru. Prognoza równie złowroga, co na szczęście nierealna, bo niesamowicie kosztowna i ryzykowna.Trzeci scenariusz to operacja w pełnej skali, skutkująca okupacją połowy Ukrainy – od wschodniej granicy, aż do linii Dniepru. Prognoza równie złowroga, co na szczęście nierealna, bo niesamowicie kosztowna i ryzykowna Z oczywistych względów Kreml nie pozycjonuje się bowiem jako strona konfliktu, zapewniając, że żołnierzy rosyjskich nie ma na terenie Ukrainy, a jeśli są to na urlopie. Długi musi być ów urlop, skoro stałą obecność wojsk rosyjskich w Donbasie potwierdzają codzienne doniesienia mediów i organizacji takich jak OBWE. Co jednak istotne, takie zachowanie Putina pozwala Rosji cynicznie przedstawiać się jako rozjemca, który wysyła w rejon konfliktu pomoc humanitarną i poza tym nie ma wpływu na los zdarzeń. Jednocześnie w całej Europie trwają działania propagandowo-dywersyjne Kremla, który stara się rozbić jedność zarówno Unii Europejskiej, jak i NATO. Ze sporym sukcesem. Niemcy i Francja w kolejnych, prowadzonych na Białorusi rozmowach, pertraktują z Rosją nad krwawiącą Ukrainą, osiągając sukcesy jedynie w postaci chwilowych zatrzymań działań wojennych przez Moskwę i wspieranych przez nią siepaczy. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone dostrzegają konieczność bardziej zdecydowanych działań, a to dozbrajając państwa bałtyckie, a to szkoląc ukraińskich wojskowych. Państwa Bałtyckie drżąc w obawie o własne bezpieczeństwo przywracają pobór do wojska (Litwa) lub apelują do NATO o stałą udział wojsk (Estonia). Są też kraje stale flirtujące z Rosją, jak wyklęte przez Brukselę Węgry czy Grecja, której nowo wybrany rząd (Syriza) już zapowiada przeorientowanie się na Moskwę, licząc zapewne w zamian na strumień pieniędzy. A Rosja ani myśli się zatrzymać. Jest biedna, głodna i zła, ale przypomina bardziej zaszczutego drapieżnika niż dogorywającą zwierzynę łowną. Spadające ceny ropy uszczupliły i tak już nadwątlone wydatkami na zbrojenia budżet i rezerwy. Pomimo to przeciętny Rosjanin popiera kierunek polityki, którą wraz z kolegami z KGB prowadzi Władimir Putin. Ta polityka to „cała naprzód” w kierunku odbudowania imperialnej pozycji Moskwy. W obecnej chwili trwa (od)budowa „Russkiego Miru” – „Ruskiego Świata” – hybrydy rzekomej potęgi Związku Sowieckiego z neoimperialnymi wyobrażeniami, przyprawionego błogosławieństwem patriarchatu cerkwi moskiewskiej. Ukraina jest tu istotna, wszak jest ona częścią Świętej Rusi – obszaru Ukrainy, Rosji i Białorusi. Dla Moskwy to nie do pomyślenia, by Kijów (lub ktokolwiek inny) postanowił się z „Russkiego świata” wypisać. Matka Rosja z ojcem Putinem jest obrończynią cywilizacyjnych wartości „Russkiego Świata”, wartości na których zbudowany jest wschód i będzie ich bronić, czy się komuś to podoba, czy nie. Jak na tym tle wygląda Polska i jej przygotowanie do ewentualnego zagrożenia a to destabilizacją, a to wojną hybrydową, wreszcie wypowiadanym po ciuchu, ale branym pod uwagę scenariuszem – inwazją na nasz kraj? Przyjrzyjmy się więc czterem filarom obronności, na których powinna opierać się strategia obrony: armii, obronie terytorialnej, zaangażowaniu społeczeństwa oraz służbom specjalnym.
Armia ze Stadionu Narodowego
– Polska armia jest niedostosowana do działań obronnych. To armia formowana pod działania ekspedycyjne, które zresztą wykonywała całkiem skutecznie. W lotnictwie jest lepiej, marynarki nie ma – przyznaje w rozmowie z „Arcanami” Paweł Wasążnik, Komendant Główny Związku Strzeleckiego Rzeczypospolitej. Potwierdzają to również najnowsze publikacje ekspertów: – Rozmieszczenie naszych sił zbrojnych na terytorium kraju nie zmieniło się w zasadzie od czasów Układu Warszawskiego. Zostało kiedyś dokonane pod dyktando obcego mocarstwa (ZSRR), które w ten sposób zamierzało wykorzystać nasz kraj i nasze siły zbrojne do realizacji swoich planów podboju Europy Zachodniej. Dzisiaj nasza wschodnia granica pozbawiona jest prawie zupełnie ochrony i obrony. Nieliczne jednostki rozmieszczone na wschodzie są jednocześnie najsłabiej ukompletowane i prawdopodobnie najsłabiej wyszkolone Nieliczne jednostki rozmieszczone na wschodzie są jednocześnie najsłabiej ukompletowane i prawdopodobnie najsłabiej wyszkolone. Błędne rozmieszczenie sił powoduje z jednej strony problemy z ich szybkim przegrupowaniem w sytuacji zagrożenia (około 700 km). A co gorsze, skutkuje brakiem znajomości terenu przez oficerów i żołnierzy przybyłych z drugiego końca Polski oraz lokalnych uwarunkowań, co pozbawia nasze siły zbrojne podstawowego atutu każdej armii broniącej terytorium własnego państwa, w postaci wykorzystania w walce taktycznych i operacyjnych właściwości własnego terenu – czytamy w analizie doktora Grzegorza Kwaśniaka.
(...)
Wojciech Mucha