Attila Jamrozik (1944-2019) In Memoriam
Attila, „Acio”, jak pozwalał do siebie mówić swoim przyjaciołom, twórca projektu plastycznego okładki „Arcanów”, która otwierała nasze pismo przez ponad sto numerów, dobry duch naszej redakcji – nie żyje. Trudno się z tym oswoić, choć przecież wiedzieliśmy, że chorował ciężko już od kilku lat, znosząc cierpienie z (zawsze starannie ukrywanym) heroizmem. Tyle od samego początku naszego pisma dawał nam energii, tyle życzliwej pomocy w życiowych sprawach naszej małej załogi, tyle mądrych rad – od kwestii technicznych po wskazania jego nigdy niezachwianego moralnego kompasu: nie ugłaskiwać zła, nie bratać z łajdakami, nie iść na kompromis z dziedzicami systemu komunistycznego upodlenia i zamazywaczami prawdy o tym systemie. Był wyczulony na wszelki fałsz. Może pomagał mu tym zmysł estetyczny, potęga smaku, może połączenie duszy węgierskiej i polskiej, niepokornego chłopaka z Baltonföldvàr i z krakowskiego Zwierzyńca.
Urodzony 24 października 1944 roku nad Balatonem, gdzie wojenne losy rzuciły jego matkę, po powrocie do Polski, po głodnych i przesyconych totalitarną przemocą latach stalinowskich, włączył się od 1957 roku do reaktywowanego wtedy Związku Harcerstwa Polskiego, ale przede wszystkim znalazł swoją piękną pasję: sztuki plastyczne. Ukończył słynne krakowskie Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych, a następnie podjął studia na Wydziale Architektury Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych. Wyrzucony po swoim udziale w manifestacjach studenckich w 1968 roku, został jednak do niej przywrócony i ukończył ją w 1971 roku. Od tego roku działał niezwykle czynnie w Związku Polskich Artystów Plastyków. Projektował wnętrza i kolorystykę około stu obiektów użyteczności publicznej, w tym – co wspominają chyba z wdzięcznością tysiące pacjentów, którzy się przez te wnętrza przewinęli – szpitala Rehabilitacyjno-Leczniczego Instytutu Pediatrii UJ w Krakowie-Prokocimiu.
Kiedy „wybuchła” Solidarność, stał się prędko jednym z jej krakowskich filarów. Był w roku 1980 współzałożycielem Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych. W grudniu tego roku wybrany na Prezesa Zarządu Okręgu Krakowskiego ZPAP. Stał się współwydawcą „Głosu Plastyków”, dodatku do „Dziennika Polskiego”, którego drugi numer był kolportowany na Kongresie Kultury Polskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Attila był uczestnikiem tego historycznego Kongresu, od 10 do 13 grudnia 1981. Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego napisał list do komitetu partii i wojewody z żądaniem zwolnienia internowanych kolegów. W związku z tym był przesłuchiwany przez SB, przeszukiwano jego dom i pracownię. Od 1982 roku współpracował z Komitetem Pomocy Więzionym i Prześladowanym przy krakowskiej Kurii, w ramach Komitetu Kultury Niezależnej zajmował się dystrybucją pomocy stypendialnej oraz koordynacją pomocy materialnej i medycznej wśród plastyków; organizował podziemne wystawy prac plastycznych. W 1989 roku wszedł do Krakowskiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” – z nadziejami na zdecydowane odejście od kontraktu z panami PRL. Niestety: nadziejami szybko zawiedzionymi.
Wtedy też zaczęły się spotykać nasze drogi. Najpierw w „Czasie Krakowskim”, z którym współpracował razem ze swoją żoną, Ewą Barańską, genialną karykaturzystką, a wkrótce w kwartalniku „Arka” i organizowanych wokół tego ważnego pisma konferencjach, mających prowadzić do spotkania polityków niepodległościowych ze środowiskami intelektualnymi i twórczymi, niepogodzonymi z „rządami jednej gazety”. Acio i Ewa byli już wtedy stałymi bywalcami redakcji, najpierw „Arki”, a od końca 1994 roku „Arcanów”, wspierając nas w tych w pewnym sensie pionierskich czasach, swoją niezmienną życzliwością, autorytetem i zawsze potężną dawką humoru. I tak już było przez następnych 25 lat, w ciągu których – ośmielę się powiedzieć – staliśmy się przyjaciółmi. A oni – Oboje – pięknym znakiem rozpoznawczym naszej redakcji.
Nie opiszę tutaj tego ćwierćwiecza. Wspomnę tylko, utrwalony w pamięci wszystkich chyba członków i bliższych współpracowników „Arcanów”, uśmiech Attili, błysk za okularami żywej uwagi w jego oczach, serdecznej zawsze, nawet jeśli czasem (słusznie z reguły) krytycznej, wreszcie cięte, subtelne, a czasem miażdżące puenty, którymi kwitował absurdy, podłości i głupotę życia politycznego i towarzyskiego spadkobierców i odnowicieli komuny.
Umarł 10 grudnia, w święto Matki Bożej Loretańskiej – z którą był tak mocno, tak miłośnie związany poprzez krakowski klasztor Ojców Kapucynów. Umarł trzy dni przed kolejną, 38 już rocznicą stanu wojennego, który stanowił na pewno najważniejszą polityczną cezurę w Jego życiu. Umarł kilkanaście dni przed 25 rocznicą ukazania się pierwszego numeru naszego pisma – z Jego okładką i z jego czułą opieką we wszystkich następnych. Umarł w Krakowie, w swoim domu, przy swojej ukochanej Żonie, Ewie.
Bardzo pusto teraz. Boże Narodzenie, przynoszące znowu tę nadzieję, która nie zawodzi, wypełnia ową pustkę modlitwą: o spokój Duszy naszego Przyjaciela, o nasze kiedyś dobre spotkanie w Najlepszym Miejscu.
Andrzej Nowak