ARCANA 127-128: Krzysztof Dybciak recenzuje powieść Nazywam się Majdan W. Kudyby
Wydarzenia przedstawione w powieści Wojciecha Kudyby rozgrywają się w latach 2004–2014 na Ukrainie, w Polsce i kilku krajach zachodniej Europy. Już teraz powszechnie się przyjmuje, że była to dekada przełomowa dla dziejów naszych wschodnich sąsiadów. Jestem pewien, że w przyszłości historycy docenią wagę przebiegających niedawno procesów jako bardzo ważnych dla całej Europy. Było to bowiem dziesięciolecie krystalizacji tożsamości narodowej Ukraińców, utrwalenia bytu dużego narodu, dotąd mającego kłopoty z suwerennym istnieniem, bo od kilku wieków wielorako uzależnionym od Rosji. Potwierdzeniem tej trudnej sytuacji geopolitycznej były ostatnie lata, próby usamodzielnienia się państwa ukraińskiego i zbliżenia do Zachodu (a dla nich Zachód to również Polska), które spotkały się z twardymi, czasem brutalnymi kontrakcjami putinowskiej Rosji.
Jednak wynik nacisków a potem wojennych działań Moskwy doprowadził do zaskakujących rezultatów – wydaje się, że tym razem tak sprawna, dalekowzroczna i przynosząca im dotąd sukcesy polityka imperialna, o czym przekonali się na własnej skórze jej liczni sąsiedzi, przyniosła porażkę. Krótko mówiąc Rosja odebrała państwu ukraińskiemu kawałek terytorium (Krym), ale spowodowała powstanie dojrzałego narodu ostatecznie przekonanego o swojej odrębności od Rosjan. Nie twierdzę, iż wszyscy obywatele państwa ukraińskiego stali się świadomymi patriotami, ale kilkadziesiąt milionów zrozumiało, że są kimś innym niż Rosjanie (choćby mówili lepiej po rosyjsku) i mają, jako wspólnota oraz jako konkretne jednostki ludzkie, inne cele życiowe. W ich umysłach trwa ferment, w ich codziennej egzystencji ciągle coś się zmienia, nie zawsze na lepsze, ale powrót do mentalnej, kulturowej zależności od rosyjskości i postkomunizmu jest przynajmniej dla połowy ludności niemożliwy. Dokonał się nieodwołalnie proces o wielkim znaczeniu dla całego obszaru euroazjatyckiego, dojrzał naród największy terytorialnie w Europie i jeden z najliczniejszych.
O tych zjawiskach duchowych i materialnych traktuje nowa powieść świetnego polskiego poety. Główny bohater i narrator utworu Petro Majdan jest psychicznie skomplikowany, miota się między przywiązaniem do rodzimości a naśladowaniem Zachodu, jest doktorantem wykorzystującym okazje stypendialne i konferencyjne, aby pojeździć po Europie, zdobyć wiedzę i zarobić trochę twardych walut, tak cenionych w jego ojczyźnie. Jest też poetą, niezbyt uzdolnionym, ale wystarczająco, żeby z powodzeniem wziąć udział w poetyckim sympozjum w Paryżu. Jego groteskowo bełkotliwe komentarze do wierszy muszą się podobać innym użytkownikom i beneficjentom postmodernistycznej nowomowy:
Nastrojony filozoficznie, bardzo także wtedy moją paletę liryczną wzbogaciłem, a że przy tym portfel, książkę wierszy w ojczyźnie własnym sumptem wydałem, o znaczącym tytule Juvenilia i fekalia. Wiele tam liryków było drapieżnie do samych trzewi świata się dobierających, niemało odkryć heterogenicznej możliwości bycia. Pytając o jego intersubiektywność, podważałem intencjonalnie zaraz podmiot i tym samym wciąż na nowo skrywałem go w palimpsestach kreowania siebie (s. 133).
To niemal cytat z jakiegoś naśladowcy Derridy czy Baumana, nic więc dziwnego, że tak elokwentny przybysz z krańców kontynentu podobał się na festiwalu europejskich poetów.
Nasz bohater potrafi równie zręcznie wykorzystywać koniunktury w świecie naukowym, nawet nonsensowne pomysły prezentując skutecznie w języku modnych teorii. Między innymi twórczo wykorzystał swoje handlowe wędrówki („słonina caryca, to i car samogon”) mające na celu sprzedawanie rodzimego bimbru wysokiej jakości:
zaproszenie do mnie przyszło na konferencje międzynarodową w Monachium. Na jej potrzeby wymyśliłem referat napisać „Ławka – pomiędzy miejscem a nie-miejscem”. Różne bowiem ławki odwiedzałem – w parku, w metrze, na dworcach i w centrach handlowych. Zaś niemal każda z nich teorię, którą Marc Augée przedstawia, całkiem obala. Nadzieje tedy miałem ferment na konferencji wywołać mentalny i w historii nauki przełomową hipotezą się zapisać. Kiedy bowiem do ławki przy peronie metra – choćby i berlińskiego – podejdziecie, na której obywatel mieszka, żaden wam nie odpowie, że przestrzeń ta do nikogo nie należy (s. 99).
Doskonałe są parodie skonstruowane przez autora a wypowiadane przez narratora i zarazem bohatera powieści. Wytrawna wiedza profesora nauk o literaturze i wrażliwość poety pozwala Wojciechowi Kudybie, poprzez satyryczne ukształtowanie języka wypowiedzi doktoranta ze Wschodniej Europy, celnie demaskować jałowość poznawczą i doktrynerstwo wielu wpływowych obecnie teorii z zakresu nauk humanistycznych i społecznych. Robi to pośrednio, wyposażając Petro Majdana w takie cechy, jak zdrowy rozsadek, przestrzeganie zasad logiki i umiejętność wychwytywania charakterystycznych cech neoficko praktykowanych metod, które raczej nieświadomie ośmiesza, pokazując ich nieprzystawanie do rzeczywistości. Zupełnie nie ma racji Aleksander Fiut, pisząc na okładce recenzowanej powieści, że to „europejski, wyrafinowany adept-intelektualista”. Petro jest naśladowcą, trochę naiwnym a trochę krytycznym, dostosowuje się do obowiązujących w akademickim świecie zasad, żeby je potem od środka rozsadzać mechanizmami komizmu. Nasz bohater łączy jakiś rodzaj wewnętrznej niewinności z życiowym sprytem, przywiązanie do rodziny, ojcowizny i ojczyzny z ciekawością świata i chłonnością nowinek płynących z zagranicy, nie przypadkowo pojawia się w tekście wzmianka o Sancho Pansie. Ale z drugiej strony wyeksponowana w tytule dumna formuła kojarzy nam się z wyznaniem Mickiewiczowskiego Konrada „nazywam się Milijon – bo za miljony / Kocham i cierpię katusze”, a więc odsyła czytelników do wielkiej tradycji profetyzmu romantycznego i patriotycznej postawy odpowiedzialności za własny naród, nawet za cenę ofiary. Poważnie brzmią też autotematyczne uwagi narratora:
Może i w nas rozrastałaby się pustka tylko, gdyby nie opowieść. To w niej przecież – w tym języku naszym i nie naszym się ujawniamy – w jej śmiechu, w jej bałakaniu, w jej goryczy wielkiej, ukrainnej, która nadchodzi jak jesień. (…) Bo czyż można jeszcze dzisiaj o czymś innym niż o zmartwieniu z sensem opowiadać, o zgryzocie ciężkiej, której imię w geografii naszej zapisane? (s. 7 i 154).
Najważniejszą kategorią omawianego utworu jest żywioł śmiechu, od początku do końca tekst przeniknięty został humorem, ironią, czasem efektami groteskowymi. Jak mówi narrator – tym razem bliski autorowi – „mariaż się osobliwy rodził klasycyzmu z turpizmem i dykcji wysokiej z najbardziej kloaczną”, a w innym miejscu bardziej filozoficznie: „cóż nas może łączyć bardziej niż śmiech i płacz nad losem”. A w Europie Środkowej i Wschodniej los nie tylko poszczególnych ludzi, ale i większości małych i średnich narodów był trudny i raczej płacz wywoływał, a jeżeli śmiech to gorzki. Współczesna sytuacja Ukraińców jest dlatego wyjątkowo trudna, ponieważ nie ma tylko wymiaru polityczno-ekonomicznego. Ich trudne dziedzictwo historyczne na tym polega, iż nie mieli nigdy normalnego, to znaczy suwerennego oraz istniejącego choćby przez kilkadziesiąt lat państwa – Ruś Kijowska to bardzo dawne dzieje i do jej tradycji słuszne prawa mają także inne narody Wschodniej Słowiańszczyzny.
Jeszcze większym kłopotem współczesnych Ukraińców jest wątłość dorobku wysokiej kultury; na ziemiach ich współczesnego państwa panowały nie tylko obce struktury polityczne, ale też kultury tworzone w obcych językach i dla obcych społeczeństw dominujących: rosyjskiego, w zachodnich rejonach polskiego, a w miastach żydowskiego. Poetycka szkoła ukraińska była wspaniałym osiągnięciem polskiej literatury romantycznej, Krzemieniec funkcjonuje jako „wołyńskie Ateny” również w polskiej pamięci, a najwięksi prozaicy – urodzony w Soroczyńcach Mikołaj Gogol i w Kijowie Michał Bułhakow – pisali po rosyjsku, nie wspominam z braku miejsca o zastępach twórców żydowskich pochodzących z terenów należących dziś do Republiki Ukrainy. Rdzennie ukraińska kultura trwała przez stulecia na wsi wśród ludu, miała postać rozmaitych form folkloru – z niego czerpała rodząca się nowoczesna literatura i sztuka naszych wschodnich sąsiadów. A przebogaty folklor ukraiński odznaczał się takimi cechami, jak: baśniowość, spontaniczna i trochę magiczna religijność, fantastyka łączona z naturalizmem, humor, buntowniczość i kult nieco archaicznej wolności (tradycja kozaczyzny).
Przy omawianiu wyjątkowości i znaczenia powieści Kudyby dla polskich i ukraińskich odbiorców szczególnie ważny jest jej żywiołowy humor połączony z charakterystycznym dla czołowych postaci duchem swobody i krytycyzmu skierowanego przeciw dominującym potęgom politycznym i kulturowym. Lud zawsze bronił się satyrą, wyszydzaniem silniejszych, dystansowaniem się i parodiowaniem kolonizatorów. Dlatego w omawianym dziele tak dużą rola przyznano parodiowaniu, dzisiaj skierowanemu głównie przeciw próbom mentalnego skolonizowania społeczeństw posttotalitarnej Europy. W powieści pojawia się wzmianka o menippei i nawiązaniach do satyry menippejskiej. To ważny sygnał interpretacyjny, wyjaśnijmy co może znaczyć. Tę synkretyczną, wywodzącą się z antyku formę literacką (łączącą prozę z poezją, styl wysoki z niskim itp.) wprowadził do współczesnej nauki o kulturze Michał Bachtin najpierw w Problemach poetyki Dostojewskiego (1929 rok, polski przekład w 1970), pokazując jak genialnie nowatorskie dzieła są spadkobiercami zjawisk dawnej kultury ludowej. We wspomnianym oraz w innych dziełach wielki rosyjski uczony i myśliciel, prześladowany przez komunistów, udowodnił związek menippei z żywiołem śmiechu i z głównie plebejską kulturą karnawałową, potężną w początkowych epokach europejskiej cywilizacji, skarlałą w czasach nowożytnych. Literacka menippeja podobnie jak cały system zachowań karnawałowych jest zjawiskiem ze swej istoty ludycznym, łączącym fantastykę i religijność z elementami zmysłowymi, styl groteskowy z naturalistycznym (Twórczość Franciszka Rabelais’go a kultura ludowa średniowiecza i renesansu, 1965, pol. przekład 1975).
Inni badacze historii kultury i folkloru potwierdzili wagę funkcji parodiowania wysokiej kultury oficjalnej, która jest mechanizmem opresyjnym dla warstw ludowych. Ta tradycja i jej konflikt z dominującym systemem kulturowo-politycznym pozostały żywotne na Ukrainie do dziś; jeszcze przed paru laty większość ludzi wykształconych, zwłaszcza w wielkich miastach, mówiło po rosyjsku, wstydząc się języka ukraińskiego jako chłopskiego, nieprzydatnego do skutecznej komunikacji w świecie nowoczesnym i ponowoczesnym. Postaci pojawiające się w powieści Nazywam się Majdan nie wstydzą się swoich korzeni i potrafią sprawnie mówić gwarowymi odmianami ukraińskiego, najbardziej pozytywną bohaterką jest babcia Petra, uosobienie życiowej mądrości, życzliwości dla bliźnich, trzeźwości myślenia. Sam Petro Majdan istnieje w przestrzeni dialogu i walki między językami i światopoglądami: rdzennie narodowym o charakterze ludyczno-religijnym a obcym racjonalistycznym, oderwanym od konkretu egzystencjalnego i historycznego, a więc doktrynersko importowanym i nie potrafiącym rozwiązać problemów dojrzewającego do pełni samodzielnego istnienia narodu ukraińskiego.
Zabawna, wyrafinowana stylistycznie, niewielka rozmiarami powieść Wojciecha Kudyby stanowi w istocie eksperyment artystyczny o wielkim znaczeniu dla Ukraińców. Jak większość narodów Europy Środkowej i Wschodniej (poza Polakami i Węgrami) również nasi sąsiedzi zza Buga mają rodowód chłopski, tutaj wyjątkowo różnorodny: karpaccy górale, rolnicy z równin nad Dnieprem i nad Morzem Czarnym, Kozacy… Mogą sięgać do wielkich rezerw folkloru, do tradycji ludowej mowy i sztuki z jej ludycznością i smutkiem, baśniowością i zmysłem realizmu. Gleba kultury współczesnego narodu ukraińskiego jest nie tyle wielokulturowa (bo dziś najważniejsze zadanie to konieczność oderwania się i odróżnienia od Rosjan), ile wielostylowa, czerpiąca z bogactwa odmiennych estetyk. Polski pisarz zdaje się przekonywać przyjaciół-Ukraińców – nie wstydźcie się swojej przeszłości, nie porzucajcie rodzimej gleby duchowej, bo dzięki temu będziecie odmienni od innych narodów, co pozwoli wam być oryginalnymi i trwale istnieć bez względu na przyszłe zagrożenia polityczne i ekonomiczne.
W ciężkim dla Ukraińców ostatnim dziesięcioleciu niewiele im pomogliśmy: militarnie prawie nic (nawet wysłanie ochronnych kamizelek kuloodpornych natrafiało na trudności), trochę ekonomicznie dzięki prywatnym inicjatywom, politycznie raczej deklaratywnie i ostrożnie, aby nie narazić się Rosji i Unii Europejskiej. Najwięcej pomogli zwykli obywatele i niezwykli twórcy poświęcający swe dzieła sąsiadom: reporterzy, publicyści, pisarze i filmowcy. Nazywam się Majdan, budując oryginalny język artystyczny i wzorzec zachowań kulturowych, jest najcenniejszym darem Polski dla Ukrainy.
Wojciech Kudyba, Nazywam się Majdan, Warszawa: Biblioteka „Więzi” (Biblioteka „Więzi”, t. 314), 154, [5] s.
Krzysztof Dybciak
Tekst zotał opublikowany w 127-128 numerze Dwumiesięcznika ARCANA – zobacz TUTAJ