Dwadzieścia lat po wielkim przełomie. Dokąd zmierzamy?
11 marca obchodziliśmy ważną rocznicę – minęło dwadzieścia lat od dnia wielkiego przełomu, kiedy Litwa, jako pierwszy spośród zniewolonych przez Związek Radziecki krajów nadbałtyckich, ogłosiła niepodległość. Lekceważąc groźby ze Wschodu i odrzucając ostrożne sugestie zachodnich strategów – zwolenników Realpolitik – wyraziła polityczną wolę wyrwania się z komunistycznego uścisku. Pragnienia wolności nie zdławiły ani zbrojna napaść, której dokonał okupujący reżim 13 stycznia 1991 roku, ani ekonomiczna blokada w roku 1991, ani hiperinflacja, która w 1992 roku doszła do 1163 procent. Podejmowane przez Litwę dalsze kroki były prawomocne i doprowadziły ją do członkostwa w NATO, Unii Europejskiej i innych ważnych organizacjach międzynarodowych.
Rozgrabiona gospodarka
nie było żadnej ustawy, która zapobiegłaby bandyckiemu podziałowi łupów – odpowiednie luki w prawie wykorzystano, by uposażyć „swoich”Niestety, jak wielkie i wspaniałe nie byłyby polityczne zwycięstwa naszego kraju, które umożliwiły nam zrzucenie sowieckiego jarzma, oprócz niewątpliwych sukcesów ponieśliśmy przez te minione dwadzieścia lat także niewiarygodnie dużo dotkliwych strat i popełniliśmy wiele niewybaczalnych błędów. Mam na myśli (ale nie tylko) sprawne i przebiegłe rozgrabienie dawnej „własności wspólnej”, którą w dużej mierze wytworzyli zwykli ludzie pracy (mówię to bez cienia ironii!) i która gładko przeszła w ręce byłej nomenklatury. Stało się tak dlatego, że nie było żadnej ustawy, która zapobiegłaby bandyckiemu podziałowi łupów – odpowiednie luki w prawie wykorzystano, by uposażyć „swoich”, a organy ścigania nie podejmowały żadnych działań, demonstrowały bezradność zasługującą wręcz na miano przestępczej. Na myśli mam jednak przede wszystkim społeczno-polityczną erozję, która zaczęła się już wtedy i której do dziś nie udało się powstrzymać. Na naszych oczach społeczeństwo pękło na dwie części: rozdzieliło się na tych, którzy na niepodległości się dorobili, i na tych, którzy nie umieli odnaleźć się w nowych warunkach ekonomicznych i, pozostawieni na pastwę losu, szybko stali się obcy we własnym kraju, o którego wolność całkiem niedawno ofiarnie walczyli. Nie wolno także przemilczać faktu, że pośpieszna, drastyczna i społecznie niesprawiedliwa transformacja gospodarki planowej w „wolnorynkową”1 była na różne sposoby wspierana przez zachodnie państwa demokratyczne, zachęcały do niej zwłaszcza tak wpływowe organizacje jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy wespół z neoliberalnymi ekspertami od gospodarki międzynarodowej. Próbowano nam pokazać inne rozwiązania: stopniowe reformy ekonomiczne2 oparte na sprawiedliwości społecznej – jednak o trybie reorganizacji gospodarki regionu Europy Wschodniej przesądziły dwa czynniki: niepohamowany entuzjazm wychowanków socjalizmu, którzy zapragnęli stać się w ciągu jednej nocy Europejczykami, oraz rozwiązania podsunięte przez zachodnich ekonomistów, wyznawców „terapii szokowej”. Nic dziwnego, że po tak drastycznej transformacji społecznej, która zaszła równocześnie w licznych dziedzinach, wielu ludzi, którzy dobrze radzili sobie w czasach Związku Radzieckiego, znalazło się w trudnej sytuacji ekonomicznej. Stali się zakładnikami reform finansowych albo inaczej, nie dość tłustymi kozłami ofiarnymi. Ich losem nie przejmowali się politycy (ani ci z prawa, ani ci z lewa), pochłonięci walką o stanowiska i dzieleniem majątku narodowego. „Własność wspólna” wytwarzana przez pół wieku przez lud pracujący przeszła w ręce aktywu partyjnego i gospodarczego, wczorajszych dyrektorów fabryk i zakładów przemysłowych, przewodniczących kołchozów i gospodarstw państwowych, dawnych pracowników służb specjalnych oraz zorganizowanych grup przestępczych. Nie trzeba przeprowadzać specjalnych badań społecznych, by ustalić genealogię obecnej elity władzy i posiadania – wystarczy uważnie przewertować biografie zamieszczane w leksykonie Kas yra kas Lietuvoje (Kto jest kim na Litwie), biografie znacznie upiększone i zapobiegliwie ocenzurowane...
Nie trzeba przeprowadzać specjalnych badań społecznych, by ustalić genealogię obecnej elity władzy i posiadaniaNiekończący się gospodarczy zamęt, poniżająca niesprawiedliwość społeczna, pazerność rządzących, dyletantyzm, korupcja, obojętność i cynizm, którego nawet nie starano się ukrywać, zrobiły swoje. Znikła społeczna i obywatelska solidarność, której spontaniczny wybuch widzieliśmy w okresie Sajudisu, zachwiała się świadomość narodowa, która w tamtym czasie niewiarygodnie szybko dojrzała, ostygły i wyblakły uczucia patriotyczne, które w warunkach niewoli były tak szczere i powszechne... O pogłębiającym się moralnym kryzysie społecznym świadczą również zjawiska mające znamiona syndromu wasala. Czy w styczniu 1991 roku ktokolwiek mógł sobie wyobrazić, że nie minie 20 lat, a w niepodległej Litwie znajdą się politycy oraz partie, które otwarcie będą deklarować absolutną lojalność wobec Moskwy? Komu przyszłoby do głowy, że odsowietyzowanych obywateli wolnego kraju rozweselać będą „humoryści” dawnej propagandy (np. taki Zadornow), którzy w wigilię krwawych wydarzeń styczniowych otwarcie szydzili z naszej niepodległości, a teraz tak licznie przyjeżdżają na Litwę, gdzie publiczność gotuje im długie i gorące owacje... W naszych nadmorskich kurortach i w stołecznych klubach muzycznych rozbrzmiewa nieśmiertelna rosyjska muzyka estradowa, która ma często szowinistyczny charakter… (…) Czy przyśniłoby się komu w najgorszym śnie, że po dwudziestu latach niepodległości, gdy dorośnie pierwsze urodzone w wolnym kraju pokolenie, ktokolwiek będzie publicznie powątpiewać w litewskość, że tożsamość narodowa stanie się pojęciem niejasnym (niepotrzebnym?), nawet podejrzanym?
(…)
Niektóre niepokojące symptomy wskazują, że wprawdzie powoli, ale zdecydowanie i dobrowolnie stajemy się narodem nomadów. Sto tysięcy naszych rodaków, rozczarowanych składanymi przez władzę nigdy nie dotrzymywanymi obietnicami (a w ostatnim czasie zamiast obietnic coraz częściej słyszymy cyniczne szyderstwa3) pakuje walizki i idzie w ślady naszych pradziadków, którzy ponad 100 lat temu, uwolniwszy się od pańszczyzny, ruszali szukać szczęścia na obczyźnie. My również, zamiast zebrać siły i poskromić chciwych, dbających tylko o własny interes „wybrańców narodu”, raczej schodzimy im z drogi i ciągniemy tam, gdzie bardziej rozwinięte społeczeństwo obywatelskie jest w stanie zapewnić pracę wszystkim chętnym, nie tylko swoim obywatelom, i daje za nią uczciwe wynagrodzenie. Skąd ta przeklęta pokora? Dlaczego zamiast wybrać vita activa jak przystało na społeczeństwo obywatelskie, apatycznie się poddajemy, uskarżając się na życie, ale nie próbując pokonać bezsilności władzy i bezsilności własnej?... Zamiast przycisnąć wybrane przez nas (i spośród nas) rządy, by przeprowadziły żywotnie konieczne reformy społeczne, stajemy się pokornymi widzami inscenizowanych przez nie politycznych spektakli...
(…)
Media jak rynsztok
Wszystkie litewskie media, nie tylko ekranowe, już stały się literaturą bulwarowąProgramy telewizyjne najlepiej odzwierciedlają rozdartą świadomość społeczną. Wszystkie litewskie media, nie tylko ekranowe, już stały się literaturą bulwarową. Choć brzmi to paradoksalnie, w pierwszych latach niepodległości, pomimo braku technicznych możliwości i warunków, mieliśmy dziennikarstwo na dużo wyższym poziomie, które odzwierciedlało i omawiało prawdziwe wydarzenia, fakty oraz procesy zachodzące w społeczeństwie, a nie kreowało je, reżyserowało czy manipulowało nimi, jak to jest obecnie. Była to diagnostyka społeczna na wysokim poziomie. Cóż więc się stało? Dlaczego media, których podstawowym obowiązkiem jest przekaz informacji oraz ich analiza, zamiast tego chwytają się ekshibicjonistycznej błazenady, służalczo udostępniając swoje strony i ekrany czczej gadaninie? Dziennikarstwo analityczne, które rozkwitło u zarania niepodległości, zniknęło (zostało zniszczone?). Spostrzegamy ze smutkiem, że nazwiska ludzi, których kojarzyliśmy z sumiennym, uczciwym i odważnym dziennikarstwem, pojawiają się teraz w napisach końcowych programów dostarczających telewidzom „rozrywek kryminalnych”. Widzieliśmy także, jak myślący analitycy powolutku tracą swoje kolumny w dziennikach, jak ich miejsce zajmują dziennikarze o wąskich horyzontach, którzy nie orientują się dobrze w żadnej dziedzinie, nie rozumieją nawet elementarza własnego rzemiosła... Każdego roku zwężały się i skracały działy kulturalne w gazetach, znikały jedne po drugim dodatki kulturalne obowiązkowe w prasie europejskiej... Kanały telewizyjne jakby się zmówiły i najszerzej jak można otworzyły drzwi niedouczonym indywiduom, pozbawionym inteligencji i poczucia humoru. Ci zaś, dochrapawszy się własnych programów, „nadają ton”, dyktują społeczeństwu kulturalne i intelektualne mody…
Jest wręcz niewiarygodne, że kiedy pogrążony w głębokim ekonomicznym kryzysie kraj ogarnia społeczna apatia i rozczarowanie, bo ludzie nie widzą żadnych perspektyw na przyszłość, stacje telewizji litewskiej zaciekle konkurują o to, kto zaproponuje weselszy i bardziej absurdalny program. Do udziału w tych programach ściąga się nie tylko „gwiazdy”, które świecą jedynie na ekranie, nie tylko namiętnie filmowanych działaczy politycznych, lecz także i „lud”, któremu włożono już do głowy elementarną prawdę, że jeśli nie ma cię na ekranie, to nie istniejesz...
To paradoksalne rozmijanie się prawdziwej i telewizyjnej rzeczywistości może wydawać się dziwne tylko tym, którzy nie rozumieją coraz wyraźniejszych dziś na Litwie zjawisk. Przede wszystkich chodzi o brak idei. Żeby pokonać społeczno-polityczną i społeczno-kulturową erozję, trzeba przeprowadzić fundamentalne reformy. Reformy zaczynają się od idei, a tych, niestety, nam brakuje. Nikt niczego nie proponuje i niczego nie rozważa. Zlewanie się w jedno polityki, serwisów informacyjnych i programów rozrywkowych jest niebezpieczne również dlatego, że te ostatnie zastępują zarówno politykę, jak i jej krytykę – prawdziwe oblicze rzeczywistości coraz staranniej maskuje gruba warstwa wirtualnego makijażu, dlatego nie dostrzegamy już, a może nawet staramy się nie dostrzegać, jej prawdziwych rysów. Lody ruszyły, panowie przysięgli, dla wielkich kombinatorów!
(…)
Dzieci transformacji
Wróćmy jednak do rozważań o nadziei, która podobno umiera ostatnia… Wielu (z nas) myśli: mamy młode pokolenie, które nie doświadczyło przemocy sowieckiej, wolne od scentralizowanego sposobu myślenia i przesądów charakterystycznych dla wasali, ono naturalnie stanie się gwarantem lepszej przyszłości. Coś mniej więcej takiego przepowiadała przed niemal sześcioma laty na targach książki w Goeteborgu wobec sali pełnej słuchaczy pisarka Jurga Ivanauskaitė. Przyznam, że chciałem wierzyć w te słowa, lecz nie byłem w stanie pozbyć się pewnych wątpliwości. Weźmy choćby i obecne pokolenie trzydziestolatków: kiedy kończyła się epoka sowiecka, właśnie zdjęli pionierskie krawaty. W jakim otoczeniu, w jakiej społecznej atmosferze formował się światopogląd tego pokolenia, jego wyobrażenie o tym, czym jest i czym mogłoby być normalne życie? Czego musieli doświadczyć i co zrozumieli? Choć wszelkie uogólnienia są zawsze ryzykowne, żadna społeczna diagnostyka nie obejdzie się bez nich. Wydaje mi się, że najcięższą próbę przeszło pokolenie, które w chwili odzyskania niepodległości tworzyli nastolatkowie. Generacja ta dojrzewała, patrząc na pazerne i bezlitosne dzielenie zawłaszczonego majątku narodowego, obserwując, jak krótkotrwałą narodową euforię, eksplozję uczuć obywatelskich, solidarności społecznej i innych wartości duchowych zabija chciwość dóbr materialnych... Czyż nie w takim właśnie coraz surowszym klimacie życia społecznego hartowało się pierwsze pokolenie pieniędzy i kariery?
A o czym będzie myśleć i jak będzie działać najmłodsze pokolenie, dojrzewające w czasach nie mniej cynicznego rozszarpywania resztek majątku – ziemi, jezior, lasów oraz absolutnego panowania technik politycznej manipulacji? Jak ukształtuje się ich system wartości? Jakie będą jego ideały? I zapytajmy siebie, co powinniśmy zrobić i czego nie powinniśmy robić, żeby to pokolenie nie stało się kolejnym straconym pokoleniem? Może wreszcie oprzytomniejemy ze społeczno-politycznego letargu i uda nam się nie podcinać skrzydeł idealizmu choćby temu pokoleniu, aby mogło ono (jeśli zechce) uczynić swoim sposobem myślenia i imperatywem działania starą łacińską sentencję Obliti privatorum, publica curate4?
Pytań o naszą przyszłość jest zdecydowanie więcej niż odpowiedzi. A do ich poszukiwania nie wyrywają się ani ci, którzy uważają siebie za „badaczy społecznych”, ani ci, którzy zaliczają się do „intelektualistów”. Podobno, by znaleźć właściwą odpowiedź, trzeba zadać właściwe pytanie. Niniejszy artykuł jest tylko wprowadzeniem do dalszych rozważań, próbą sformułowania pytań, byśmy mogli razem szukać odpowiedzi.
tłumaczyła Zuzanna Mrozikowa
Cały tekst został opublikowany w 109. numerze Dwumiesięcznika ARCANA. Artykułu nie wolno publikować bez zgody wydawnictwa ARCANA. Śródtytuły pochodzą od redakcji Portalu.