Arcana 121: polska szkoła ma być fabryką konsumentów
Zmiana społeczna, w której kleszczach aktualnie tkwimy, przynosi cały szereg niekorzystnych zjawisk, będących pochodną „radośnie twórczego” reformowania wszelkich dziedzin życia. Nie można się zatem dziwić, że w zmieniającym się świecie próbuje się także podejmować szereg działań zewnętrznych, mających charakter obligatoryjny a manipulatorski; działań związanych bezpośrednio z kolejną odsłoną „renowacji” myślenia o szkolnictwie i oświacie. Wszechobecna standaryzacja i profilowanie dotarły także nad Wisłę, zatem w publikacjach naukowych nieustannie porusza się problematykę, związaną z optymalizacją standardowych profilów współczesnych: nauczycieli i uczniów. Dotychczasowy obraz mistrza, będącego wzorem dla wychowanków, i adepta, początkowo podążającego za jego myślą, potem zaś – jak pragnęli mędrcy – przerastającego go, zostają zastąpione ich unowocześnionymi modelami.
Wymagania, stawiane nauczycielowi współczesnemu są tyleż ogólne, co eklektyczne. Nauczyciel powinien być „profesjonalny”, także w zakresie osądu nad sobą samym. Ma zatem dokonać opisu rzeczywistości i ją objaśniać. Ma być kreatorem nowych idei – poglądów o charakterze uniwersalnym. Co więcej, ma także stwarzać (sic!) nowe wartości. Nauczyciel – jak futurolog – powinien ostatecznie wskazywać kierunek zmian, które zachodzą we współczesnym świecie, by w tym kontekście interpretować to, co w danym momencie przynosi ze sobą życie. Mało tego, nauczyciel winien także dysponować wiedzą o własnej osobowości – ten komponent określa się mianem: „teorii samoaktualizacji nauczyciela”. Powiada się zatem o aktualizacji samego siebie, o samorealizacji, samowychowaniu, przekraczaniu siebie[1]. Szanse rozwojowe mają osoby o, m.in. jak powiada Abraham Maslov „demokratycznej strukturze charakteru” (cokolwiek to oznacza)[2], przy koniecznym w każdym wypadku zintegrowaniu osobowości. Zintegrowanie to, według Ericha Fromma, daje jednostce siłę i pozwala na ciągłe doskonalenie rozwojowe[3]. Nauczyciel musi zatem dysponować wysokim stopniem samoświadomości – ale i odpowiednią samooceną. Innymi słowy: „musi znać prawdę o sobie”. Przy czym, jak precyzuje to charakterystyka modelowej samooceny: „wiedza o sobie powinna być pełna, dokładna i prawidłowa”[4]. Nic dodać, nic ująć. Kolejna to odmiana utopijnego, życzeniowego myślenia, z założeń której może nie wynikać nic, albo dużo więcej, niż zostało dosłownie powiedziane.
W zalewie dokumentacji i biurokratyzacji życia, wypełniając papierek za papierkiem, gubimy sens i cel edukacyjnych reform, podczas gdy samą edukację czyni się jednym z głównych narzędzi zewnątrzsterownej zmiany społecznej. W zalewie dokumentacji i biurokratyzacji życia, wypełniając papierek za papierkiem, gubimy sens i cel edukacyjnych reform „Rewolucja” ta jest coraz bardziej dolegliwa tak dla środowiska nauczycielskiego, jak i naukowego, wliczając tu dydaktyków akademickich, zmuszonych m.in. do wypełniania sylabusów i „ukonkretniania” każdego kroku. Tymczasem może być jeszcze gorzej – aż strach się bać. Dość przypomnieć, że w szkołach tradycyjny – lekcyjny paradygmat działań pedagogicznych ma obecnie zostać zdominowany przez działania o charakterze wychowawczym, profilaktycznym i terapeutycznym (jednak jak nakierowanym?). Co gorsza zaś, działania dydaktyczne, związane z systematycznym przekazem wiedzy wydają się tracić na wartości. Ich miejsce zajmują natomiast utopijne przesłanki o konstruktywistycznym charakterze, ubrane w modny strój twórczej inwencji i postępu cywilizacyjnego (komputeryzacja, cyfryzacja, itp.). Zgodnie z tą teorią, w szkole rezygnuje się z systematycznego przekazu wiedzy na rzecz „twórczego” jej poszukiwania.
Jedną z form owego poszukiwania wiedzy jest szerokie otwarcie szkoły na wpływy natury politycznej i ideologicznej, a także kształcenie młodych ludzi do stałej zmienności ról i nieustannej otwartości na zmiany. Szkoła ma zatem ambicje kształtowania uczniów do pełnienia roli obywateli świata, ludzi, których korzenie są wszędzie i nigdzie. Dominuje model postępowej „zmienności”, także w obszarze własnej płciowości (vide: ideologia gender, aktualnie wprowadzana do szkół i przedszkoli). Jednocześnie jednak ważnym elementem nauczycielsko–uczniowskiej symbiozy jest pragnienie, by uczniowie byli „krytyczni”, „zdystansowani do świata” i „nakierowani na własny rozwój”. Pytanie brzmi: krytyczni – wobec kogo i czego?
Po co te wszystkie zmiany i czemu one właściwie służą? W artykule: Teoretyczne podstawy neoliberalizmu a jego praktyka[5] Eugenia Potulicka zarysowuje istotę niekorzystnych przemian edukacyjnych, będących dziełem skrajnych neoliberałów. Ci ostatni potraktowali postulat czynienia sobie ziemi poddaną tak dosłownie, że teraz, z pomocą międzynarodowych organizacji i rozmaitych lobbies próbują przejąć nad światem globalną kontrolę. Kpiący ze spiskowych teorii dziejów zdziwią się zapewne stanowczym głosom Eugenii Potulickiej i Joanny Rutkowiak, że oto neoliberalne gremia mają pewien zawoalowany plan zarządzania światem, pragnąć wpływać na wszystkie niemal dziedziny życia[6]. Jedną z nich jawi się edukacja, obecnie zdominowana poprzez włączenie jej w orbitę wolnego rynku. Działania te mają charakter globalny, są coraz bardziej widoczne, a jednocześnie wywołują tak wielką traumę, że warto przyjrzeć się im z bliska.
Świat jako wolny rynek
Zacznijmy od samego terminu „neoliberalizm”. Podobnie jak liberalizm z różnorodnymi jego odmianami – jest on niezwykle trudny do zdefiniowania. W istocie, jak twierdzi za Naomi Klein Eugenia Potulicka, neoliberalizm ma charakter ideologii-kameleona[7]. Tym samym jego tożsamość i nazewnictwo ulegają nieustannym zmianom. Zwolennicy neoliberalizmu, w zależności od okoliczności, nazywają siebie „przedstawicielami ekonomii klasycznej”, „wolnorynkowej”, bądź „leseferystami”. Zdarza się też, że neoliberalizm jest utożsamiany z trzecią fazą globalizacji (określenie W. Morawskiego) a zatem z fazą zarządzania „globalną wioską” za pomocą zmiennej strategii[8].
Jedną z obsesji neoliberałów jest programowy egocentryzm i indywidualizm. On także leży u podstaw fałszywego rozumienia wolności, która – gdy nie jest podporządkowana prawdzie o godności człowieka – zostaje zredukowana do „wolności silniejszego”, dominującego nad słabszym. Wolność dla neoliberała oznacza zamknięcie się w sobie, ograniczenie do własnych, egoistycznych celów: walki o przetrwanie na rynku, bycia skutecznym, osiągania zysków. Jednak generalnie liberalna filozofia wolności jest skażona fundamentalnym błędem z uwagi na – jak pisze ks. Tadeusz Ślipko – „naturalistyczną antropologię i zawartą w niej dominację passio nad ratio”[9]. I ten właśnie model myślenia w sposób mniej lub bardziej zakamuflowany jest przeszczepiany do szkół i placówek edukacyjnych różnych szczebli – także w Polsce.
Prywatyzacja przekonań i celów każe neoliberałom walczyć o oddzielenie sfery edukacji od sfery państwowości. Prywatyzacja edukacji jest tu jednak przyczynkiem do jej utowarowienia. Prywatyzacja przekonań i celów każe neoliberałom walczyć o oddzielenie sfery edukacji od sfery państwowości. Dominują także tendencje do uzawodowienia kształcenia, zaś ostatecznie – przystosowanie ucznia do konkretnej pozycji społecznej, którą ma w przyszłości zajmować. Rynek staje się zatem półbogiem, prawodawcą, dysponentem reguł. Używając terminologii liberalnej – jest „etyką samą w sobie”[10]. Tym samym wszelkie wcześniejsze systemy i przekonania etyczne tracą rację bytu. Zastępuje je, jak nietrudno się domyślić, makiaweliczna zasada: cel uświęca środki. Celem neoliberalnego kształcenia jest jak największa wydajność jednostek – wydajność mierzalna za pomocą punktacji, osiągniętej w testowych egzaminach zewnętrznych różnych typów[11]. Wysoka wydajność służy „produkowaniu” ludzi, dla których jedynym miernikiem jakości ich pracy będą osiągane zyski. Z racji wspomnianej wcześniej, obsesyjnej autonomizacji i prywatyzacji spojrzenia na edukację jednostka, mimo pozorów wykształcenia, staje się ostatecznie jedynie atomem, walczącym agresywnie o własny sukces na rynku w oparciu o własną wydajność, bilans zysków i strat. Wydajność – dodajmy – z racji uzawodowienia kształcenia rozumianą raczej wąsko.
Co stanowi cel osiągania zysku? Celem tym jest konsumpcja sama w sobie. Szkoła współczesna ma zatem ambicje wychowywania i kształtowania idealnych konsumentów i producentów – z ograniczonym pułapem krytycyzmu wobec zachodzących wokół zjawisk. Sama konsumpcja ma napędzać produkcję – i tu koło się zamyka. Z takich założeń wynika konieczność całkowitego przemodelowania osobowości ucznia i przeniesienia akcentów wychowawczych z wewnątrzsterowności – ku zewnątrzsterowności. Temu samemu celowi służy obsesyjna centralizacja zarządzania edukacją, gdzie rządzą zasady menedżerskie, żywcem przeniesione z biznesu, wdzierające się także na teren uniwersytetów. Tym samym mowa o „produkowaniu” absolwentów ma tu rację bytu. System szkolny i uniwersytecki ma odtąd funkcjonować jak Fordowska taśma, z której co jakiś czas (możliwie często) zjeżdża gotowy do sprzedaży „produkt”, czyli absolwent szkoły wyższej. System szkolny i uniwersytecki ma odtąd funkcjonować jak Fordowska taśma, z której co jakiś czas (możliwie często) zjeżdża gotowy do sprzedaży „produkt”, czyli absolwent szkoły wyższej. Maksymalnej instrumentalizacji działania uniwersytetów towarzyszy stały spadek nakładów na edukację – a ostatecznie przerzucenie ciężarów finansowych na samorządy lokalne. Wszystko to razem, z uzawodowieniem kształcenia, do którego kształci się jak najwcześniej – już w szkołach podstawowych – rodzi zapaść edukacyjną, obserwowalną już od dawna w krajach wysoko rozwiniętych (m.in. w USA i Wielkiej Brytanii).
Wizja takiego systemu, w którym absolwent jest „produktem” jest jednak wewnętrznie sprzeczna. Bowiem narzuca się tu pewien model rzekomo „otwartego” kształcenia, a z drugiej strony nie rezygnuje się z zewnątrzsterowności i nachalnego propagowania własnej wizji świata nie wymagającej myślenia w kategoriach tradycyjnej moralności. Biorąc pod uwagę, że myślenie w kategoriach moralnych w krajach wysoko rozwiniętych z racji kroczącego sekularyzmu zanika (tradycyjna etyka i moralność zostaje zastąpiona „etyką rynku”) – jednostki pozostawać będą przeto poza tradycyjnie rozumianym dobrem i złem moralnym, gdyż jedyną instancją, mogącą rozstrzygać o dobru i złu jest tzw. „niewidzialna ręka rynku”[12].
(...)
Agnieszka Kurnik
To tylko pierwsza część artykułu. O genezie neoliberalizmu w polskiej edukacji więcej przeczytasz w 121 numerze ARCANÓW.