Waśko: Kompleksy, wybór życia ułatwionego, interesy grupowe prominentów III RP – oto dlaczego mamy dziś tak wielu Polaków, którym niepodległość jest w istocie nie na rękę
Niepodległość czy autonomia? Wola suwerenności
Ankieta Arcanów
Niepodległość Jutra
Z okazji 100-letniej rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości „Arcana” pragną dokonać przeglądu najważniejszych warunków politycznych, gospodarczych i społeczno-kulturalnych, jakie Polacy muszą spełnić obecnie i w bliskiej przyszłości, aby obecną suwerenność polskiego państwa utrwalić i przekazać w spadku następnym pokoleniom.
Wybraliśmy 21 dziedzin, obszarów, na których we współczesnych warunkach wspierają się filary suwerenności Polski. I zapytaliśmy naszych autorów oraz wybitnych specjalistów o to, jakie zadania muszą zostać wykonane w imię Niepodległości Jutra, na tych obszarach, w ramach długofalowych działań władzy publicznej, sił politycznych oraz propaństwowych liderów i elit.
Poniżej odpowiedź redaktora naczelnego Arcanów, prof. Andrzeja Waśki:
Ale ma taką szansę tylko o tyle, o ile sami jej mieszkańcy będą tego mocno chcieli i będą gotowi – zbiorowo i indywidualnie – zainwestować swoje siły w realizację tego wielkiego celu. Posiadanie przez ogół Polaków tego rodzaju woli uważa się za oczywiste, bo na to wskazują werbalne deklaracje wszystkich partii oraz badania opinii publicznej. Ale między werbalnymi deklaracjami a rzeczywistymi postawami ludzi istnieje zasadnicza różnica. Państwa, o jakim myślimy, nie buduje się na werbalnych deklaracjach tylko na realnych postawach społecznych. A jeśli wziąć pod uwagę realne postawy i zachowania polityczne Polaków, to trzeba stwierdzić, że podstawowy warunek istnienia Polski jako niepodległego państwa, jakim jest wola polityczna narodu, dzisiejsze polskie społeczeństwo spełniana w stopniu zaledwie minimalnym.
Ten kapitał woli otwarł drogę do przełomu politycznego w roku 2015. Ale potencjał więzi narodowej i woli politycznej żyjącego obecnie pokolenia Polaków dla utrzymania niepodległości na dłuższą metę może okazać się niewystarczający. Z lat wojny i PRL-u Polacy wyszli bowiem jako naród osłabiony, podzielony i głęboko zatomizowany, a ćwierćwiecze III RP jeszcze pogłębiło ten kryzys, nadając mu nowe formy i wymiary. Pierwszym warunkiem przetrwania Polski niepodległej jest więc odrodzenie, między Odrą o Bugiem, narodu politycznego rozumianego jako wspólnota ludzi nie tylko jednego języka, ale i jednego etosu politycznego, którzy chcieliby razem pełnić rolę demokratycznego suwerena w państwie i wspólnie konfrontować się ze światem.
Kluczowy w sprawie niepodległości jest więc problem realnej, nie tylko deklarowanej w sondażach woli, bo deficyt tej woli występuje w Polsce od czasu zaborów: Już Wyspiański pisał w Weselu, że „panowie nie chcą chcieć”.
Dlaczego nie mieliby chcieć „panowie” dnia dzisiejszego: post-PRL-owska (dziś liberalna) inteligencja wielkomiejska, reprezentanci prestiżowych (niegdyś) środowisk zawodowych, manifestanci z KOD-u? Przecież oni nie przyznają się do tego, że nie chcą niepodległości! Ale to, że jej nie chcą niepodległości, widać choćby po tym, jak jej werbalnie bronią. Ich ostatecznym argumentem w sporach o reformę wymiaru sprawiedliwości jest „Polexit”. Jeśli ustawy sądowe przyjęte przez rząd w Warszawie nie będą się podobać Unii Europejskiej, to Unia nas „wyrzuci”, a wtedy od razu wpadniemy w ręce Moskwy – głoszą transparenty na Krakowskim Przedmieściu. Czyli alternatywa jest dwubiegunowa: jeśli nie mamy wpaść w ręce Moskwy, to musimy słuchać obecnego kierownictwa UE i stosować się do wszystkich jego zachcianek.
Z transparentów na Krakowskim Przedmieściu jasno wynika, że jedynym wyborem, jaki stoi przed Polską, jest dziś wybór między rosyjską a niemiecką (obecna UE) sferą wpływów. Innej, trzeciej opcji – że Polska istnieje samodzielnie między Rosją a Niemcami – tutaj po prostu nie ma. Faktycznie więc, wbrew używanej przez siebie instrumentalnie retoryce niepodległościowej, obóz ten realnie opowiada się nie za niepodległością Polski, tylko – co najwyżej – za jej autonomią w ramach Unii Europejskiej. Z transparentów na Krakowskim Przedmieściu jasno wynika, że jedynym wyborem, jaki stoi przed Polską, jest dziś wybór między rosyjską a niemiecką (obecna UE) sferą wpływów
Zbliżone stanowisko, w epoce zaborów zajmowali gloryfikatorzy Królestwa Kongresowego po roku 1815 czy później autonomiści galicyjscy w stosunku do cesarsko-królewskich Austro-Węgier. Różnica między autonomią a niepodległością jest jednak zasadnicza. Warunki i granice autonomii określa metropolia, podobnie jak politykę zagraniczną i obronną. Autonomia opiera się zaś wyłącznie na samorządzie. Tak było w czasach, gdy galicyjscy arystokraci pielgrzymowali do Wiednia, żeby załatwiać tam galicyjskie sprawy i obejmować wysokie stanowiska. I tak to widzą dzisiejsi zwolennicy autonomii Polski w ramach UE, którzy pielgrzymują do Berlina, liczą na stanowiska w Brukseli i są wielkimi obrońcami samorządu – czytaj: niezależności regionów od politycznego centrum w Warszawie.
Zgoda na autonomiczną wegetację niesuwerennego państwa polskiego w ramach większych całości politycznych i odrzucanie „niepodległościowych mrzonek” mają w polskiej historii długą tradycję. O niepodległość lub finlandyzację Polski toczył się spór w ramach opozycji lat 70., aktualny zasadniczo do początku lat 90., kiedy to zwolennicy „finlandyzacji” proponowali ustami Lecha Wałęsy „NATO–bis” i założenie polsko-rosyjskich spółek na terenach sowieckich baz wojskowych w Polsce, opuszczanych wtedy przez Armię Czerwoną. Wtedy jednak w obozie okrągłego stołu zwyciężyła opcja autonomistów prozachodnich – co Aleksander Kwaśniewski skwitował skrzydlatym słowem, że teraz: „będziemy służyć Brukseli tak samo wiernie, jak wcześniej służyliśmy Moskwie”.
Takie stanowisko nie ma oczywiście nic wspólnego z niepodległością, której 100-letnią rocznicę odzyskania obecnie świętujemy. Trzeba jednak stanąć w prawdzie i zauważyć, że w ciągu minionego ćwierćwiecza nie tylko polski establishment, ale również część elektoratu masowo udzielały poparcia dla stanowiska, które tak celnie ujął Kwaśniewski. To zaś oznacza, że na drodze budowy Polski jako państwa niepodległego dla przyszłych pokoleń stoi dzisiaj duży i wpływowy w społeczeństwie obóz, który jednoczy siły różnych partii i osób o różnych przekonaniach. Ich rzeczywisty stosunek do niepodległości nie jest otwarcie deklarowany. Werbalnie prezentują się jako jej zwolennicy. Ale realnie jest im to obojętne. Co najwyżej chodzi im tylko o autonomię Polski w ramach UE. A decydują o tym zarówno ich przekonania, jak i grupowe interesy.
W jakich przekonań wynika praktyczny wniosek, że autonomia jest dla Polski lepsza niż suwerenność? Ma to swoje przyczyny w największej pladze duchowej epoki transformacji, którą była dramatycznie niska samoocena Polaków jako narodu. Barbara Fedyszak-Radziejowska już w latach 90. wskazywała (na podstawie badań), że główną cechą wyróżniającą współczesnych Polaków wśród innych narodów jest zaniżone poczucie własnej wartości. Zaniżanie samooceny narodu podbitego było istotną funkcją kultury i edukacji formowanej przez ZSRR i polskich komunistów w czasach PRL-u (taka polityka historyczna należy do stałego repertuaru wszystkich imperiów, była też wobec nas stosowana przez zaborców w wieku XIX). W ciągu ćwierćwiecza III RP sytuacja ta niewiele zmieniła się na lepsze. Teza Barbary Fedyszak-Radziejowskiej wymaga tu jednak rozwinięcia. To zaniżone poczucie własnej wartości jest kluczem do ideologii wszystkich liberalnych i lewicowych partii, jakie dominowały na scenie politycznej ostatniego ćwierćwiecza. Określając ich stosunek do narodu określa zarazem ich stosunek do niepodległości. Zaniżanie samooceny narodu podbitego było istotną funkcją kultury i edukacji formowanej przez ZSRR i polskich komunistów w czasach PRL-u
Innymi słowy: czynnikiem jednoczącym obóz autonomistów jest wyniesiony z okresu niewoli „kompleks polski” – myślenie o Polakach jako o narodzie niezdolnym do tego, by skutecznie samemu się rządzić i decydować o sobie. Zdaniem autonomistów jesteśmy dotknięci istną plagą wad narodowych (których lista zmienia się w zależności od ideologicznego zabarwienia). Te wady, gdyby Polacy mieli naprawdę sami o sobie decydować, nieuchronnie doprowadziłyby to nas do klęski: wszak wszystkie polskie klęski były zawsze wynikiem naszych własnych błędów i wad narodowych – tak przynajmniej nauczały podręczniki w PRL-u. I tu zaczyna się anty-niepodległościowa postawa – podobna do tej z XIX wieku. Skoro większość naszego narodu jest tak beznadziejna (a może źródło naszych dziejowych klęsk tkwi w polskiej tożsamości, wszak „polskość to nienormalność”) to dla własnego dobra powinniśmy się zgodzić na wszelkie warunki oświeconych paryżan i berlińczyków, bo jeśli spełnimy te warunki, to oni się nami zaopiekują, żebyśmy sami nie zrobili sobie krzywdy.
Ponieważ realizuje się ją przez system edukacji, w największym stopniu formuje ona ludzi, którzy długo się kształcą. W epoce schyłkowego PRL-u i w czasach transformacji dało to taki efekt, że im wyższy jest poziom wykształcenia formalnego Polaków, tym – statystycznie – gorsza jest u nich ocena własnej wspólnoty narodowej. Głowami wykształconych mieszkańców wielkich miast zawładnęła z tego powodu swoista mitologia elit oraz potrzeba walki z wszelkimi próbami upodmiotowienia politycznego zwykłych Polaków pod hasłem: „najgorszą rzeczą będzie, jeśli im się pozwoli, żeby sami decydowali o sobie”. Żywionemu przez nich poczuciu niższości wobec cudzoziemców, towarzyszy więc jak cień poczucie wywyższenia ponad własny naród. Z tego światopoglądu – będącego dziwną miksturą manii wielkości na wewnątrz i kompleksu niższości na zewnątrz – wynika właśnie pogląd, że Polakom wystarczy autonomia. Odbiciem tego stanowiska jest postawa politycznego euro-entuzjazmu. Unia Europejska jawi się tu jako jedyny mesjasz, który ma nas zbawić – bez naszego udziału. Wystarczy, że się jej podporządkujemy.
Przeciwko idei niepodległości jest też wizja przyszłej Polski jako gospodarczej kolonii obcego kapitału oraz polskich czterdziesto- i trzydziestolatków jako „korporacyjnego proletariatu”. Ale przekonywać konkretnych ludzi do takiej wizji jest znacznie łatwiej, niż do budowy suwerennego państwa z własnym, konkurencyjnym systemem gospodarczym. Droga prowadząca do życia w koloniach jest bowiem dla jednostki moralnie łatwiejsza: nie musimy sobie stawiać zbyt wielkich wymagań życiowych, ważne, żebyśmy umieli zarobić tyle, ile nam potrzeba, by wieść spokojne i rozrywkowe życie według własnego gustu. Tymczasem wychowanie do niepodległości wymaga przezwyciężania egocentryzmu, formowania postaw prospołecznych, poczucia odpowiedzialności, dyscypliny wewnętrznej, odwagi cywilnej, mobilizacji do podejmowanie wielkich wysiłków a nawet ofiar w razie potrzeby i do spełniania powinności obywatelskich na co dzień. To z perspektywy jednostkowej oznacza wybór trudniejszego życia.
W tej sytuacji budowa Polski jako państwa suwerennego – nie jako europejskiego landu i kolonii gospodarczej – oznacza oczywiście potrzebę wymiany elit we wszystkich dziedzinach ważnych dla istnienia i funkcjonowania państwa. W tej sytuacji budowa Polski jako państwa suwerennego – nie jako europejskiego landu i kolonii gospodarczej – oznacza oczywiście potrzebę wymiany elit we wszystkich dziedzinach ważnych dla istnienia i funkcjonowania państwa Ci, którzy w minionych dekadach zrośli się z systemem rozwoju zależnego Polski i temu zawdzięczają swoją obecną wysoką pozycję, z istoty rzeczy nie są w stanie przeorientować się z funkcjonowania w warunkach podległości na funkcjonowanie w pełni podmiotowe. Przejście od realizowania obcych interesów w Polsce do asertywnego formułowania interesów polskich jest z reguły poza ich zasięgiem. Do zbudowania naszej podmiotowości i konkurencyjności w świecie, potrzeba więc innego typu elit. Oczywistym przykładem strachu przed wymianą elit jest krzyk i bieganie po pomoc za granicę przez korporacyjną reprezentację środowiska sędziowskiego.
Kompleksy, wybór życia ułatwionego, interesy grupowe prominentów III RP – oto dlaczego mamy dziś tak wielu Polaków, którym niepodległość jest w istocie nie na rękę. Nawet jeśli ją popierają werbalnie.
Andrzej Waśko