Polska mocarstwowa w pismach Karola Ludwika Konińskiego
Artykuły Konińskiego, zebrane po międzywojennej prasie, niekiedy ukrywane pod pseudonimami, zawierają moc prawicowej refleksji na temat II Rzeczypospolitej oraz na temat państwa polskiego w ogóle. Już same tytuły przyprawiają o dreszcze – gdzież dziś myśleć o „Cesarstwie polskim”, o przynależności naszego kraju do któregoś z obozów cywilizacyjnych, gdzież rozważania o interwencji polskiej w zamorskich krainach? Dzisiejszemu Polakowi ciężko będzie czytało się te pisma, odważne, mocne, pisane z otwartą przyłbicą, w kraju, w którym wolno było jeszcze śnić o wielkości.
Prorocze obawy
Napisać, że spostrzeżenia Konińskiego pozostają aktualne – to banał. Jednak zastanawia fakt, że spory krytyka literackiego międzywojnia z intelektualistami swoich czasów – np. Tadeuszem Boyem Żeleńskim – do złudzenia przypominają dzisiejszą oś sporu między lewicą i prawicą. Bo w sferze obyczajowej racje konserwatywne się właściwie nie zmieniły – to z przeciwnej strony ideowej barykady erotyka wlewa się w nasze życie publiczne z ekshibicjonizmem, epatowaniem fizycznością, wywlekaniem intymności na wierzch. Konińskiego czyta się ze zdumieniem jak trafnie i głęboko można wyrazić obawę przed instrumentalnym traktowaniem tematyki seksualnej:
Przy czym społeczeństwo chrześcijańskie, społeczeństwo, którego moralność cała rozgrywa się na terenie swobodnego wyboru, a która nie chce dopuścić do oderwania się erotyki od idei rodziny, i która w ten sposób chroni erotykę od stoczenia się na poziom wyłącznie najgrubszego używania seksualnego – nie może antynomii tu powstałej rozstrzygać środkami przymusu fizycznego. Cóż tu począć?
Nie znajdziemy tu purytańskiej pruderii, ucieczki od trudnych tematów. Ale tradycyjna moralność jest tylko częścią tego, co w „Pismach” Konińskiego jest najważniejsze: nacjonalizm. To straszne dla współczesnych słowo jest u publicysty jakoś dziwnie ludzkie, intelektualne, złożone. Wyrosłe z korzeni chrześcijańskich, buduje naturalne społeczeństwo na podstawie takich wartości jak solidarność, miłość bliźniego z jednej strony a realizm z drugiej. Polska więc będzie mocarstwem, albo jej nie będzie O tenże nacjonalizm Koniński spiera się z autorami polskimi (Karol Irzykowski) i zagranicznymi (Rabindranath Tagore). Definiuje go jako złożony proces kształtowania człowieka:
Nacjonalizm, pojęty nie wyłącznie jako kierunek polityczny, ale jako światopogląd, nie jest właśnie niczym innym, jak takim mocnym naświetleniem wartością, intensywnym wciąganiem w centrum świadomości jak największej ilości rzeczywistości ludzkiej, i to rzeczywistości najbliższej, będącej terenem, jak się rzekło powyżej, potencjalnej realizacji woli; idzie mu o to, ażeby jak największą liczbę ludzi wtajemniczyć w tę prawdę, że (…) „rozwój własny jednostki dokonywa się tylko przez udział czynny w wytwarzaniu wielkiej cywilizacji, która dała jej życie duchowe – że człowiek dochodzi do siebie przez cywilizację”.
Widzimy tu nacjonalistę jako jednostkę społeczną, rozwijającą się, świadomą swoich celów i przyznającą się do wartości wyrosłych z cywilizacji.
Miejsce Polski w świecie
Oczywiście nacjonalizm polski ma swoją specyfikę i głosi z jednej strony, że Polska więc będzie mocarstwem, albo jej nie będzie, lecz nie w kontekście podbojów czy narzucania swojej woli innym narodom (bo koniński wyraźnie odróżnia nacjonalizm od szowinizmu), lecz przez podjęcie pewnej misji dziejowej. Dla tego endeka rola Polski w Europie była jasna:
Słowianie oczekują po nas, ażebyśmy my weszli w naturalną poniekąd naszą rolę kierownictwa dziejowego tych narodów słowiańskich, które pozostały wierne Europie
Uniwersalne spostrzeżenia Konińskiego nie wypełniają całości jego pism. Nie zapominajmy, że międzywojnie obfituje w liczne niuanse polityczne, które wykwitały zarówno na arenie międzynarodowej jak i w Polsce. Publicysta piętnuje zepsucie piłsudczykowskiej sanacji, ciętym językiem rozprawia się z patetycznymi apelami obozu Marszałka, ale też wskazuje na możliwe i realne sojusze, które mogłyby Polsce przynieść korzyści. Jako erudyta swojej epoki Koniński celnie torpeduje pomysły sojuszu z Niemcami, wskazując na konkretne fakty, ale – co chyba ważniejsze – imponderabilia:
Całkiem sam żaden naród nie może być, nawet największe mocarstwo. Iść więc z Niemcem, ręka w rękę, jak równy z równym? Durna nadzieja! Nigdy mocny z mniej mocnym nie będą równi. Każdy naród ma w sobie coś z imperializmu, a cóż o Niemcach mówić, rozkołysanych do głębi instynktów olbrzymim dzwonieniem na ich germański wielki dzień?…
I w tym wymiarze Koniński jest endekiem stuprocentowym. Iść więc z Niemcem, ręka w rękę, jak równy z równym? Durna nadzieja! Rozumiejący i doceniający zagrożenie niemieckie, bagatelizujący nieco Moskwę, ale widzący także ryzyko dla Polski od strony Ukrainy. Przy wykładaniu tych poglądów Koniński recenzuje stanowisko dziesiątek najważniejszych postaci II Rzeczypospolitej. Spiera się z artystami, recenzuje polityków i myślicieli. Dowiadujemy się przy okazji i o kulisach powstawania takich dzieł jak „Przedwiośnie” Stefana Żeromskiego i o tym, jak nadinterpretowano chociażby osławione „Szklane domy”.
Z opasłego tomiska blisko 600 stron tęgiej publicystyki Konińskiego, czy opiewa ona ducha polskości czy wytycza szlaki politycznej skuteczności Rzeczpospolitej na arenie międzynarodowej, z kart sporów przedwojennej inteligencji, i nie tylko o endecji tu mowa, bije pewien pęd do wielkości. Na łamach ówczesnej prasy żyło się sprawami wielkimi, myślało się o Polsce w kategoriach najwyższej wagi. Jakaż to odtrutka na współczesną małość!
Jakub Augustyn Maciejewski
Fragment książki, poświęcony Tadeuszowi Rejtanowi, można przeczytać tutaj: