Jan Olszewski o tym, że polskość to normalność
– słowa Premiera Olszewskiego są dokładnym i rzeczowym zaprzeczniem wizji Polski Liberalnej i nakreślają perspektywę niepodległego, silnego kraju, rządzonego sprawnie przez własny naród.
Opowieść o Powstaniu Warszawskim i Solidarności
Fragmenty rozmowy Justyny Błażejowskiej z premierem Janem Olszewskim (Arcana 133-134, 2017):
1944
Nagle zobaczyłem, że na wszystkich domach w całej dzielnicy powiewają biało-czerwone chorągwie. Coś nieprawdopodobnego zupełnie, przecież w ciągu godziny nikt nie uszył! Przed wojną każdy właściciel, administrator czy dozorca budynku mieszkalnego miał obowiązek wywieszać flagę w okresie świąt. I teraz okazało się, że wszystkie czekały wywieszać flagę w okresie świąt. I teraz okazało się, że wszystkie czekały przez pięć lat na ten dzień [1 sierpnia]. Dosłownie cała dzielnica była oflagowana, to robiło kolosalne wrażenie.
Było coś takiego, takie poczucie, że wraca Polska, że… - nie wiem – nie da się tego opisać. Nie wiem, uczucie – powiedzmy – zupełnie nieoczekiwanej, nie potrafię tego określić, radości, czegoś niesłychanie pozytywnego. Nastąpił wybuch powszechnego entuzjazmu. Gdybym wtedy spotkał kogoś, z kim miałem nawet bardzo złę stosunku, to uważałbym, że jesteśmy razem, bo jesteśmy tutaj.
1980
Powiem teraz o drugiej rzeczy, też w pewnym sensie związanej z popołudniem i wieczorem 1 sierpnia [1944], tym razem – z 1980 r. Wolę zrezygnować z operowania dokładnymi datami, bo musiałbym to sprawdzać. 22 czy 23 sierpnia, może dzień później, przyjechał do Warszawy ktoś ze Stoczni Gdańskiej z prośbą, żądaniem, żeby przygotować statut wolnego związku zawodowego. W tamtym czasie obydwaj z Władysławem Siłą-Nowickim nie mieliśmy pojęcia o pisaniu statutów, więc zwróciłem się jeszcze do Wiesława Chrzanowskiego. Był bardziej kompetentny jako radca prawny spółdzielczości pracy. Zredagowaliśmy projekt, z którym postanowiliśmy wyruszyć sami. Siła-Nowicki – do Szczecina, ja - do Gdańska. (…) Podszedłem do taksówkarzy i zapytałem, czy któryś nie zdecydowałby się na kurs do Gdańska, gdzie muszę pilnie dojechać. Miałem ze sobą pewną ilość pieniędzy. Oni na chwilę naradzali się między sobą. Jeden mógł, poprosił drugiego o zawiadomienie jego rodziny i od razu pojechaliśmy. Nie pamiętam sumy, ale nawet byłem zdziwiony, że kierowca chce tak niewiele. Nad ranem zbliżyliśmy się na odległość jakichś trzydziestu kilometrów od celu podróży. I co widzę…? We wszystkich mijanych wsiach po prostu wszędzie powiewają na domach biało-czerwone chorągwie. Przypomniał mi się tamten 1 sierpień… Zrozumiałem, że to rzeczywiście chyba druga próba. Tym razem nie może się nie udać… Jeszcze wtedy nie udało się, ale – w gruncie rzeczy – to była udana próba (…). Z późniejszych miesięcy pamiętam rozmowy z delegatami na I Krajowy Zjazd „Solidarności”. Mieszkaliśmy w jednym hotelu, już nie pamiętam, skąd przyjechali. Wracaliśmy wieczorami, właściwie tylko nocowało się na tych kwaterach. Młodzi ludzie, należeli już do innego pokolenia i nie wtrącałem się w prowadzone przez nich rozmowy, ale słuchałem tego, co mówili. A mówili głównie o konspiracji, o Armii Krajowej, to niesamowite… Ten 1 sierpień miał jednak swój ciąg i chyba jeszcze ma (…).
Olszewski o patologiach III RP
Fragment wywiadu jakiego udzielił Jan Olszewski redaktorowi naczelnemu „Arcanów” w 1995 roku:
Andrzej Nowak: Kończąc swoje urzędowanie sformułował Pan Premier dramatyczne pytanie – czyja jest Polska? Czy dzisiaj [1995 r. – red.] mógłby Pan odpowiedzieć na to pytanie, odnosząc się do powszechnych wyobrażeń w tej kwestii? Mówi się, że najbardziej wpływową siłą w różnych układach jest nomenklatura postkomunistyczna. Z drugiej strony mówi się o Belwederze, o Lechu Wałęsie (tu jednak część obserwatorów poddaje realność tego ośrodka w wątpliwość, twierdząc, że w rzeczywistości sfery gospodarcze, jak i wojska i policja są nadal zdominowane przez element czysto postkomunistyczny). Mówi się także o dwóch innych realnych ośrodkach władzy w Polsce – o UW i PSL. Jak Pan Premier ocenia te siły? Jak cały ten układ można zmienić?
Jan Olszewski: Wtedy, 4 czerwca, stawiając to pytanie precyzowałem bardzo wyraźnie, że konserwowaniu ulega alternatywa, której jednym członem jest dawna nomenklatura peerelowska, grupa rządząca PRL-em, „właściciele Polski Ludowej”, a z drugiej strony reszta społeczeństwa. Dzisiaj, z perspektywy tych trzech lat, które nas dzielą od tego momentu, tę alternatywę nieco bym zmodyfikował. Otóż po jej pierwszej stronie jest po prostu cała „elita okrągłego stołu”. To już jest nie tylko elita czysto nomenklaturowa, dawni „czerwoni”. To jest po części także już włączona w ten układ nowa nomenklatura. Interesy obu składników nomenklatury są wspólne, coraz bardziej – na tle procesu transformacji gospodarczej – się zazębiają poprzez wspólne „samouwłaszczanie” majątkiem państwowym. W tej chwili to bardzo wyraźnie widać. Pewne linie w polityce gospodarczej są zbieżne – i to coraz bardziej zbieżne – między przedstawicielami SLD, przedstawicielami UW, nomenklaturową grupą PSL, a także ludźmi z zaplecza prezydenta. I to jest jeden szeroki człon wspomnianej alternatywy. Drugi tworzy reszta polskiego społeczeństwa, która jest spychana w tej chwili na margines nie tylko polityczny, ale nawet społeczny i ekonomiczny. Gdyby to miało trwać i ukształtować sytuację w Polsce na następnych kilka lat, to po prostu grozi utrwaleniem się takiego układu społecznego, w którym z jednej strony będziemy mieli bardzo wyodrębnioną elitę 10, może 20% społeczeństwa, uwłaszczoną do końca majątkiem państwowym – i resztę społeczeństwa – zbiedniałą, zepchniętą na margines, zdegradowaną nawet kulturowo i cywilizacyjnie. Politycznym odpowiednikiem takiego stanu społeczeństwa nie może być na dłuższą metę system demokratyczny. Oczywista wtedy będzie konieczność zmodyfikowania go przez powrót do jakiejś formy rządu autorytarnego. Jak dalece to będzie formuła powrotu do dawnego PRL-u? Nigdy przeżyte formy wrócić już nie mogą, bo były one związane z szerszym kontekstem, który już nie istnieje. Będzie to niewątpliwie nowa formuła, mieszcząca się między formułą demokracji kierowanej typu azjatyckiego, a po prostu zwyczajną, jawną dyktaturą czy półdyktaturą, przykrytą pozorami systemu demokratycznego typu latynoskiego. Konsekwencje obecnego układu władzy w kraju rzutować będą także na miejsce Polski w szerszym planie międzynarodowym, na jej miejsce w układzie europejskim. Gdyby ten system miał się utrwalić, to zamknąłby nam drogę do Europy Zachodniej, do Unii Europejskiej, do obozu demokracji zachodnich do struktur Paktu Północnoatlantyckiego, spychając nas automatycznie w nowy, w tej chwili tworzący się blok nowego typu, związany z nową formą rosyjskiego imperium. Wszystko wskazuje na to, żę mamy w tej chwili do czynienia z tworzeniem się nowej formuły tej formacji gospodarczej, która powstaje na obszarach Rosji przede wszystkim, ale także w innych państwach postsowieckich, takiej formuły kapitalizmy, który czasem nazywa się kryptokapitalizmem, a ja bym użył terminu, który bardziej odpowiada istocie rzeczy -kapitalizm mafijny. Klasa właścicieli, czyli dawny uwłaszczony aparat władzy, czyli dawny uwłaszczony aparat władzy, tym razem łączy swój funkcje prywatnych właścicieli majątku ze sprawowaniem w dalszym ciągu funkcji politycznych. W Rosji można to egzemplifikować postaciami, które odgrywają czołową rolę w rządzeniu krajem. Ten sam mechanizm będzie nas wciągał do tego systemy, poprzez układ interesów gospodarczych rządzących aktualnie Polską ugrupowań. Tak wygląda perspektywa w najgorszym wariancie.
Jak to można odwrócić? Uważam, że jest alternatywa wysoce prawdopodobna w świetle doświadczeń historycznych i w świetle analizy istniejącego stanu rzeczy w Polsce. Już w tej chwili obserwujemy symptomy świadczące, że ten kierunek procesu zmian społeczno-gospodarczych, który w Polsce występował w ciągu minionego sześciolecia, już się wyczerpuje i zaczyna zderzać się w sposób wyraźny z barierą społecznego oporu. Uważam, żę ostatnie manifestacje robotnicze w Warszawie, robotników Ursusa i górników śląskich, to taki pierwszy symptom. Nie ukrywam, że patrzę na to przez doświadczenie i własnej politycznej biografii i tego, czego byłem świadkiem przez minionych lat czterdzieści kilka. Pierwszym sygnałem zmian systemowych były zawsze bunty robotnicze, to był Poznań 1956 roku, który sygnalizował przełom Październikowy, to było Wybrzeże roku 1970, bunt robotniczy, który doprowadził do przełomu Gierkowskiego, to był wreszcie rok 1980 i 1981 – „Solidarność”, która już sygnalizowała koniec systemu. W tej chwili to, co obserwujemy w tych manifestacjach robotniczych, to po prostu pierwszy, uprzedzający bieg wydarzeń sygnał. Krótko mówiąc, jeżeli nie znajdziemy rozwiązania tego kryzysu, który rysuje się w obecnej chwili, w jakichś formach dostosowanych do procedur demokratycznych, to faza społecznego buntu jest nieunikniona. Nie widzę w tej chwili możliwości, żeby ona mogła być stłumiona wewnętrznymi siłami tego systemu. A zewnętrzna interwencja jest obecnie jeszcze niemożliwa. W tej sytuacji taki bunt obali system – będziemy mieli do czynienia z jakaś rewolucją. Chciałbym, aby to była rewolucja możliwie aksamitna, tak jak to było w Czechach. Rewolucja zmiecie ten układ okrągłostołowy. To jest oczywiście związane z ogromnym ryzykiem, z jakimiś kosztami. Byłoby niewątpliwie dla nas lepiej pod każdym względem, gdybyśmy potrafili to rozwiązać środkami demokratycznymi, a jedyną szansą po temu są wybory prezydenckie i wygranie ich przez kandydata opcji solidarnościowo-niepodległościowej. Byłby to początek odwojowania – w ramach procedur demokratycznych – tego, cośmy w ciągu tych 6 lat procesu tzw. transformacji ustrojowej stracili.